przez MarysiaB Cz, 17.01.2013 18:26
Upalna noc wszystkim. (O polnocy ok. 30 st. C.) Przechodze do rzeczy, bo czas galopuje, a ja niby za 4 godziny mam wstac, dopakowac sie i punkt 5.00 wyruszyc na wakacje za Adelajde, w sumie jakies tysiac km stad. “Niby”, bo oczywizda, ze nie pojde spac, bo przeciez nie mialoby to zadnego sensu.
Ech, szczescie bylo tak blisko, czyli jak nie zostalam gwiazda sport.pl, a moze nawet Eurosportu. Emciu, zaluje, ale to nie ja siedzialam pod ta parasolka. Powiem wiecej – bardzo zaluje, bo dzisiaj wygladam jak upior (na robocie wzbudzalam na przemian zainteresowanie i litosc). Przesiedziec kilka godzin na australijskim sloncu bez kremu z filtrem, nie wspominajac o rozowej parasolce, to jednak trzeba miec kuku na muniu. Z drugiej strony, ile witaminy D musi sie we mnie teraz kotlowac, nie? Ale do rzeczy. Otoz ja prawie na tym zdjeciu jestem. Widzicie pod wynikiem jasny kapelusz? Obok jego wlasciciela siedziala jego towarzyszka (znaczy tego wlasciciela kapelusza, a nie kapelusza), a obok niej ja. Ha! Mam nawet zdjecie tego samego kacika kibicow (a byl to kacik zdecydowanie najbardziej rozspiewany i kibicujacy) zrobione z bliska, tak ze osoba z parasolka juz sie na nie nie zalapala. (Emciu, biore pod uwage, ze to byla sama Albercia, a teraz jak zwykle kryguje sie I odwraca kota ogonem.) Ale do rzeczy, czyli od poczatku. Na AO dotarlismy przed 11.00, bo mialam nadzieje zobaczyc kogos na treningu. I co? Byly C. Wozniacki, a zaraz po niej V. Azarenka. Zaraz po Azarence popedzilismy na kort 8 na mecz J. Janowicza. Nasi, czyli najbardziej kibicujacy kacik kibicow, juz tam byli, tyle ze po drugiej stronie. Nic to, postanowilam dzialac w pojedynke. Zalozylam czerwony kapelusz z orlem i zaczelam wymachiwac flaga. Po chwili pojawila sie moja dobra znajoma, ktora co roku zupelnie przypadkowo spotykam w pierwsza srode AO na AO. Jej syn mial koszulke w barwach bialo-czerwonych, tak ze bylo juz nas dwoje. Siedzielismy mniej wiecej za pania sedzia (potocznie: sedzina), dzieki czemu moglismy z bliska obserwowac pozniejsza awanture (szczerze: wolalabym nie obserwowac). Pierwszy set byl bardzo nerwowy. Pretensje do pani sedzi zglaszal nie tylko J. Janowicz, ale rowniez jego przeciwnik – Hindus Somdew Devvarman, tyle ze w mniej widowiskowy sposob i w innym stylu. Nie zapomne, jak na nieprzechylny dla siebie werdykt, odwrocil sie do pani sedzi i rzucil: “Oooo, bullshit man!”. Cudne to bylo, malo nie pospadalismy z krzeselek. Pozniej znowu pokazywal jakis slad na korcie i pytal, kto to niby zdaniem pani sedzi zrobil. Czarodziej? Tak, Somdew dawal sie lubic i mial tam sporo swoich kibicow, nie tylko Hindusow. Na sporcie.pl napisali, ze “momentami można było odnieść wrażenie, że (polscy kibice) lekko deprymują Polaka” i ze “kilka razy musiała ich uciszać pani arbiter”. Szczerze mowiac, nie wiedzialam, o co chodzi JJ, kiedy wskazywal trybune (ale to byl zupelnie inny kacik, nie ten z rozspiewanymi kibicami) i pytal, czy w ogole ktos to kontroluje. Ale co? Ogolnie w pierwszym secie JJ zachowywal sie bunczucznie i nieprzyjemnie. Nie, nie dawal sie lubic. Moze rzeczywiscie nowa sytuacja zaczyna go przerastac i potrzebuje dobrego psychologa. Jego wystep w finale pierwszego seta wydal mi sie histeryczny i tragikomiczny. Dzisiaj przed transmisja tv o 11.00 w podsumowaniu wczorajszych meczow pokazano rowniez show pana JJ. Tak ze przez jakis czas bedzie sie to za nim ciagnelo. A jesli dalej bedzie sie tak rozwijal, to ikona stylu na pewno nie zostanie i nie bedzie reklamowal szampana i rolexow. Po tej nerwowce postanowilam zobaczyc, jak sobie radzi niedaleko Cibulkova. No niestety, w ogole sobie nie radzila i przegrala. Po drodze spotkalam moja dobra znajoma, ktora miala ten sam pomysl co ja, czyli wyszla sie rozejrzec. Bo “zapowiada sie, ze to bedzie dlugi mecz” (JJ z Hindusem). Skad ona to wiedziala, nie wiem, ale tak wlasnie sie stalo. Kiedy wrocilam na kort 8, bylo juz po drugim secie dla Somdewa. Nie wierzylam, ze JJ jeszcze sie z tego podniesie, tak ze chwala i wielkie brawa mu za to. Tym razem usiadlam niedaleko “grupy polskich kibiców, ubranych w biało-czerwone koszulki i czapki, a także machających flagami”, ktorzy najczesciej skandowali “Ju-rek, Ju-rek, Ju-rek!” (moj sasiad, ale nie ten w jasnym kapeluszu, tylko z drugiej strony, zapytal mnie nawet, co to slowo znaczy), wykonywali rozne okolicznosciowe przyspiewki, m.in. “Po, Po, Po Polska”, a pod koniec meczu odspiewali polski hymn panstwowy. Pozbawiona czerwonego kapelusza i flagi, ktore zniknely z Ola i jej plecakiem, skandowalam i spiewalam razem z nimi, oprocz hymnu. Po zwyciestwie JJ klanial sie w nasza strone, na co my z calego serca, pelnym gazem: dzie-ku-jemy, dzie-ku-jemy, dzie-ku-jemy…! Mecz moim zdanien, pomijajac jego dramaturgie i zwroty akcji, nie byl jakis super ciekawy i na najwyzszym poziomie. Z gry JJ zapamietalam mocny serwis (Hindus dawal sobie z nim rade), duzo szybkich plaskich pilek, ale i sporo bledow. W ogole bylam troche zawiedziona na koniec mojego dnia na AO. Bo jak na mnie za malo sie okladali. W zasadzie oprocz pierwszego meczu Janowicz - Devvarman i ostatniego Tipsarevic – Lacko, to widzialam same pykanka. Jejku, u mnie juz prawie czwarta (piszac ten post pakowalam sie, sprzatalam i przysypialam). Zdjecia z AO i inne wazne sprawy zalegle (m.in. podsumowanie roku 2012 i Sylwestra) na poczatku lutego. A teraz ahoj przygodo! Cd. AO na kanapce na zadupiu z pytonami ogladajacymi przez okna, a moze i spod kanapki. Goraco pozdrawiam, WUK.
Ps. Dzisiaj przeczytalam w Herald Sun, ze do Melbourne wybiera sie Andre Agassi. Bedzie uczestniczyl w ceremonii dekorowania zwyciezcy AO. Bomba! jak mawia Ola. Dominujacym kolorem na kortach jest w tym roku zolty, co zauwazylismy na naszej kanapce i bez Heralda. Phi.