Grzecznie prosisz - masz hihihi!
Nie gasi nikt słońca na noc już (trzeba cwiczyc mocne charaktery! BUM! JednO noc sie czleki pobojO, potesknio za ciemnosciO i torczami, a w drugo juz bez krepacji pojdO w jasnoci na calosc.) /ale ze tak „ekhm ekhm”? Maszmunu, grzecznie prosze o wyciag w tym wersie/ {hihihi Ścianuś a potrzymasz latarkę?@Javier B.}
Gówno przyszło z Europy
rozmawiał Paweł T. Felis 2008-02-04, ostatnia aktualizacja 2008-02-04 13:13:42.0
Biorą cyfrówkę, trzęsą kamerą i co - powstaje genialny film? Wywiad z Januszem Kamińskim, nominowanym do Oskara za zdjęcia do filmu 'Motyl i Skafander'
Wiem, że nie możesz mówić o nowej części 'Indiany Jonesa', bo zabrania tego kontrakt. Dużo rzeczy w Hollywood ci nie wolno?
Żartujesz? Żadnych ograniczeń.
Nie wierzę.
Dlaczego?
'W Ameryce autor zdjęć bywa mniej ważny niż scenograf. To człowiek do wynajęcia, specjalista technik' - twierdzi choćby Sławomir Idziak. Dla ciebie jeden z największych artystów obrazu.
Ma rację, ale reżyser też jest do wynajęcia. Muzyk, pisarz. Nawet ty. Artyści od wieków byli ludźmi do wynajęcia. Zarabiali na malowaniu portretów bogatych arystokratów.
Czyli jednak ograniczenia są.
Film kosztuje dziś 80-90 mln dol., średni budżet to 50 mln. To stwarza pewne wymagania. Musi to być film dla milionów widzów, musi być dla ludzi, którzy nie są intelektualistami. Musi być rozrywkowy, musi być optymistyczny. Ta maszynka to sznureczki i powiązania. Hollywood jest zmonopolizowany przez studia, studia nieoficjalnie są właścicielami kin i wypuszczają tytuł w trzech czy czterech tysiącach kopii. Nawet krytycy są nieoficjalnie opłacani przez studia, bo często pracują dla tej samej korporacji. General Electric na przykład, jedna z największych firm na świecie, jest właścicielem studia, telewizji, gazet itd. Kapitalizm, chłopie.
Ciebie to nie uwiera?
Hollywood jest wciąż znakomitym miejscem do robienia filmów. Tylko trzeba się dobrze ulokować. Jeden z najlepszych filmów, jakie ostatnio widziałem, zrobił Paul Thomas Anderson - "There Will Be Blood" ("Aż poleje się krew"). To jest film z Hollywood? 'Crash' ('Miasto gniewu') to był film z Hollywood? Nic się nie zmienia? Nie zapominajmy, że to Ameryka stworzyła kino i filmowy język. I Amerykanie stali się w tym mistrzami.
Mistrzami rzemiosła. Na to rzemiosło wpływali jednak i inni: francuscy nowofalowcy, Skandynawowie, Azjaci.
Powiem ci coś. Dwa lata temu byłem jurorem w Berlinie. I największe wizualne gówno, jakie kiedykolwiek widziałem, przyszło z Europy. Ciekawe operatorsko były tylko dwa filmy - z Włoch i Ameryki. Wszystkie inne - beznadziejne. Spójrz w telewizor. Co to jest? Jakiś amerykański serial na HBO. Przeciętna rzecz. Przyjrzyj się, jak oni myślą kamerą, jak ustawiają światło, jak nasycają barwy. To właśnie rzemiosło. Baza. Grunt. Jak masz rzemiosło, możesz eksperymentować. A młodzi ludzie wcale nie chcą warsztatu. Światło potrzebne jest im tylko po to, żeby było jasno. Biorą do ręki tę cyfrówkę, niemiłosiernie trzęsą kamerą i co - od razu powstanie genialny film?
Twierdzisz, że technika cyfrowa zabija sztukę filmową?
Oczywiście, że zabija. Ile to już lat filmy powstają w ten sposób - z pięć? Dziesięć? Jacyś geniusze wychodzą? Nie zauważyłem. Parę lat temu wyskoczyli Duńczycy, zrobili może dwa dobre filmy. Ten na przykład...
Lars von Trier?
Tak, zrobił 'Przełamując fale', a potem? Albo te dzieciaki od 'Blair Witch Project'. To kino jednego strzału. Jak Britney Spears - na dwa sezony. To choroba, bo ludzie zapominają, jaki sens ma w filmie obraz. Że pewne rzeczy nie muszą być opowiedziane przez słowa. Że podtekst wizualny może być ważniejszy niż dialog, niż story. Mój przyjaciel Mauro Fiore, z którym pracowałem kiedyś przy 'Straconych duszach', zrobił ostatnio zdjęcia do 'Królestwa'. To mądry człowiek i świetny operator. Ale reżyser "Królestwa" uparł się, żeby cały czas kręcić z trzech kamer z ręki. Jak jakaś zła telewizja.
Ale robisz filmy, w których ogromną rolę odgrywają komputery i efekty specjalne. To nie sprzeczność?
Komputery nie mają nic wspólnego z moją pracą. Nie robię filmów typu '300', 'Beowulf' czy 'Ekspres polarny'. Nie zgadzam się na rzeczy, w których całe sceny generują programiści. U mnie to zazwyczaj enhancement. Poprawianie albo wymazywanie. W "Raporcie mniejszości", kiedy oni latają i biją się w tym tunelu między budynkami, wszyscy wisieli na kablach. Trzeba je było tylko wymazać, dodać ogień. Ale to ja stwarzam obraz, pracuję kamerą, normalnie oświetlam kadr. Wszystko jedno, czy efektów specjalnych jest pięć, czy pięćset.
Cały czas słyszę u ciebie ton, który wydaje mi się bardzo amerykański: jest świetnie.
To u Amerykanów całkiem dobra cecha. Wystarczyło pobyć teraz parę dni w Polsce, żeby sobie przypomnieć, co mnie zawsze w Polakach denerwowało - narzekanie.
Irytuje cię Polska?
Mój dom jest gdzie indziej. Ale to już inna Polska i często zaskakuje mnie na plus. Wracam tu z sentymentem. Tylko ten dym... Potwornie mnie męczy. Wszędzie palą! Można otworzyć okno?
Twoja praca w Hollywood nie przebiega bez zgrzytów. Wiele scenariuszy, które miałeś reżyserować, wciąż leży w szufladzie.
Ameryka jest pełna scenariuszy, na które nie ma pieniędzy.
Byłeś o krok od reżyserowania "Zakładnika", ale pokłóciłeś się z producentami o wybór aktorów.
Nie pokłóciłem się. Mieliśmy różne wizje obsady...
Jako operator nie masz takich problemów?
Moja pozycja nazywa się 'director of photography'. Ja reżyseruję fotografię, zdjęcia, czyli świat bezsłowny. A reżyser pracuje z aktorami na słowach. Czy trzeba sobie wchodzić w drogę?
Ze Spielbergiem od czasu 'Listy Schindlera' zrealizowałeś jedenaście filmów.
Po tylu latach, jak czytamy scenariusz, to widzimy te filmy w głowie tak samo. Mówimy tym samym językiem. Z podziwem patrzę, jak niezwykłym jest wizjonerem. Jemu z kolei podoba się, że pracuję szybko, że jestem towarzyski, mam poczucie humoru. I dużo energii. Nie mogę siedzieć i robić dwunastu dubli - zanudziłbym się na śmierć.
Spielberg mówi o tobie: 'To prawdziwy artysta. Za pomocą światła jednego dnia tworzy obrazy niczym Chagall, a kiedy indziej - jak Goya albo Monet'. Mam wrażenie, że trochę dzięki tobie jego zamaszyste bajki są bliżej ziemi.
Trudno mi to oceniać. Kiedyś wydawało mi się, że jego filmy to czysta komercja. Dziś uważam go za geniusza. Udowodnił, że można robić wielkie widowiska i pozostać artystą.
Zresztą Steven ciągle się rozwija. Po nowym 'Indianie Jonesie' chce teraz robić 'Lincolna' i 'The Trial of the Chicago 7' - film o głośnych w lat 60. hipisach, którzy zostali postawieni przed sądem za sprzeciwianie się wojnie w Wietnamie.
Spielberg pomógł ci przy reżyserskim debiucie 'Stracone dusze'?
Przyjaźnimy się i on mnie wspierał. Ale to nie był film, który zarobił dużo pieniędzy - jakieś 17-18 mln dol., a kosztował prawie 40. W zasadzie to była finansowa porażka.
Pieniądze są tak istotne?
W Hollywood po tym, niestety, ocenia się filmy i reżyserów.
Niespecjalnie udał się ten thriller.
Zgodziłem się na zbyt wiele kompromisów.
'Hania' miała być w zamierzeniu czymś zupełnie innym?
Chciałem opowiedzieć historię, którą będę rozumiał. Emocjonalnie mi bliską. Dostałem scenariusz po polsku i postanowiłem pracować nad nim tutaj, z polskimi aktorami.
Ale były pomysły, żeby realizować go w Stanach.
Trzeba by zmienić historię, bo w Ameryce w święta nie spotyka się z rodziną, tylko chodzi do pubu albo do kina. Zajęło mi sześć lat, zanim udało się tu przyjechać, ale to polskie doświadczenie było świetne. Może jest finansowo skromniej, ale pod względem profesjonalizmu nie musimy mieć żadnych kompleksów.
Pięknie pokazujesz w tym filmie Warszawę, wygląda jak wielka metropolia.
Bo mnie brzydota nie interesuje. Wiem, że Warszawa nie jest koniecznie tak piękna, aniołów nie ma, dzieci umierają. Ale to wiemy wszyscy. Rodzisz się po to, żeby umrzeć. Po co to przypominać? Próbuję widzieć rzeczy pozytywnie.
Tylko czy w 'Hani' tego optymizmu nie jest za dużo?
Tam dzieją się rzeczy tragiczne.
Ale wszystko w konwencji bajki.
Bo chciałbym, żeby życie tak wyglądało. Żeby ludzie przechodzili katharsis. Żeby mogli się pogodzić z ojcem. Żeby mogli zrozumieć, że rodzina i małżeństwo są bardzo ważne. Żeby mieli żonę, która wybacza...
Teraz mówisz jak człowiek rozczarowany życiem.
Mam prawie 50 lat i różne rzeczy za sobą. Długo dorastałem do tego, żeby zostać ojcem. Moi rodzice rozwiedli się, gdy byłem mały, dużo czasu spędzałem z babcią. Z tatą chyba nigdy nie byliśmy blisko. Może zabrakło tego katharsis, które przeżył w filmie Wojtek?
Zrobiłem "Hanię" trochę po to, żeby siebie lepiej zrozumieć.
Usprawiedliwić?
Pewnie tak. Nie stałem się po tym filmie innym człowiekiem. Nie jestem ideałem męża i ojca. Pracuję po piętnaście godzin dziennie. Wychodzę o świcie, a kiedy wracam, moje dwuletnie bliźniaki już śpią. Ale może częściej myślę o tym, że trzeba będzie przystopować? Pogodzić się z tym, że z dziećmi nie jest tak cudownie, jak mówią w gazetach, ale jak już podjąłeś się tego, to warto to robić z głową?
W 1981 r. przyjechałeś do Ameryki. Jak przeczytałem, za oceanem chciałeś tylko kupić sobie dżinsy.
Najlepiej kilka par Ameryka kusiła mnie wcześniej. Wtedy wydawało się, że jeśli nie wyjedziesz, nic nie osiągniesz. Zresztą nie wykazywałem specjalnych zdolności, nie bardzo wiedziałem, co mogę w życiu robić. Ale w pewnym momencie nie było wyjścia. Nie mogłem wrócić, bo wyjechałem nielegalnie. I chciałem udowodnić sobie i wszystkim, że dam radę. Nie wśród Polaków, ale jako Amerykanin. Kiepsko mówiłem po angielsku, ale poszedłem do szkoły filmowej w Chicago, gdzie trochę przez przypadek zająłem się operatorką. I okazało się, że to jest to - moja pasja.
Są dziś w Hollywood tacy młodzi ludzie z Polski?
Jest fajny chłopak, trochę starszy niż ja wtedy - Paweł Gula. Kiedyś był dziennikarzem. Jak kręciłem 'Listę Schindlera', robił reportaże z planu. Skończył Filmówkę i wyjechał do Ameryki. Niesamowity człowiek. W tygodniu maluje domy, sprzedaje pizzę, a w weekendy pisze. Zrobił świetny dokument 'Damned to Heaven' o fanatycznym odłamie Kościoła mormońskiego.
Teraz kręci film o życiu młodych ludzi w Los Angeles.
Cały czas coś kręci. W Los Angeles fantastyczne jest to, że jak masz pasję i chcesz coś robić, to zawsze znajdziesz ludzi. Aktorów są tysiące, wszyscy chcą pracować i wolą pracować za darmo niż w ogóle. Ale ciężko mu jest. Pytam go czasem: 'Paweł, jak ty to robisz?'. Ale on ma cel, nigdy nie traci energii. I pewnie kiedyś się przebije.
Zostało w tobie trochę takiego szaleństwa?
Mam nadzieję. Bo po co harujesz tyle lat? Możesz sobie kupić lepsze spodnie, świetny samochód. Aż któregoś dnia budzisz się i już to masz. I co - to ma być wszystko?
Ciągle mnie nosi. W tym roku nie pracowałem w Stanach, nawet przepadło mi ubezpieczenie. Była 'Hania' i 'Motyl i skafander', które zrobiłem właściwie za darmo. W filmie 'Motyl i skafander' według autobiografii Jeana Dominique'a Bauby'ego zmuszasz widza, żeby zobaczył, jak ten świat wygląda z perspektywy bohatera - sparaliżowanego redaktora naczelnego "Elle", który widzi na jedno oko, nie może się ruszać ani mówić.
Próbowałeś kiedyś obserwować świat jednym okiem?
Bawiłem się tak jako dziecko. Wszystko się zmienia - perspektywa, głębokość. Dostrzegasz rzeczy, których normalnie nie widzisz - nos, okulary. Inaczej wygląda świat.
Razem z reżyserem Julianem Schnablem chcieliśmy pokazać świadomość człowieka, który od zewnątrz jest sparaliżowany, ale w środku przeżywa wszystko bardzo intensywnie. Ma sprawny mózg, wszystkie zmysły pracują. Może mocniej niż u ludzi zdrowych?
Oglądałeś zdjęcia Bauby'ego ze szpitala?
Widziałem dokument Jeana Jacques'a Beineiksa, który odwiedził Bauby'ego niedługo przed śmiercią. Strasznie depresyjny. Kręciliśmy w tym samym szpitalu, ale chcieliśmy zrobić coś przeciwnego. Tragiczną historię z pozytywnym przesłaniem. Przez lata Bauby bardziej biegł, niż żył. Ale właśnie dzięki tej potwornej chorobie stał się naprawdę człowiekiem i pisarzem. Nie załamał się.
Naprawdę w to wierzysz?
Tak. Ale sam bym tak nie potrafił. Poprosiłbym raczej, żeby wyłączyli wszystkie aparatury i dali spokój. Ten film mi uświadomił, że ciało jest dla mnie bardzo ważne. Bez niego mnie nie ma.
rozmawiał Paweł T. Felis
http://kobieta.gazeta.pl/wysokie-obcasy ... 87912.html
Ps fju fju ale mi troczek wyszedł!
Ps2 Bronia ziuuuu do HP! Druhna się odklei od tych filmów oskarowych! Druhna wklei jakieś schody!