Witam Państwa,
Jestem świeżym „forumowiczem”, więc na początku wszystkim czytelnikom mówię „dzień dobry” i postanowiłem przedstawić coś, co nie jest ani moim opowiadaniem, ani esejem, ani scenariuszem, ale historią prosto z życia. Od wielu lat zajmuję się zbieraniem niezwykłych historii opowiadanych przez ludzi. Może brzmi to banalnie, ale proszę mi wierzyć – ludzie przeżywają rzeczy, które pozwalają zbliżyć nas do odpowiedzi na pytania najważniejsze. Jakie to pytania? A choćby o sens życia, o sens cierpienia, o tajemnicę Boga czy wielkiej niesprawiedliwości, kiedy jeden „jest zdrowy i ma wszystko, a inny wprost przeciwnie” itp.
Zbieranie tych historii sprawiło, że patrzę na świat zupełnie inaczej, zmieniłem się, uspokoiłem i wyciszyłem, stałem się szczęśliwym człowiekiem nie obawiającym się śmierci czy złego losu. Może kiedyś Państwu o tym napiszę więcej, ale teraz chciałbym wspomnieć o czymś, co ludzie nazywają „zbiegiem okoliczności”. Coś nam się przydarza, coś nam się śni, kogoś nagle spotykamy lub coś pojawia się tuż przed nami. Uśmiechamy się, wzruszamy ramionami i mówimy: ot, przypadek! Wielkie mi mecyje… tak się po prostu ułożyło i już!
Ja jednak od wielu lat wyleczyłem się z takiego myślenia. Wysłuchując ludzkich historii o niezwykłych przeżyciach, a także patrząc na moje własne życie nabrałem przekonania graniczącego z pewnością, że nie ma przypadku. Nie ma spotkań przypadkowych, nie ma przypadkowych snów. Wiem, że o wiele lepiej wyjaśnić tę tezę na konkretnym przykładzie zamiast pisać długie laboraty. Mam wiele takich historii w moim archiwum, ale w tym tekście chcę przedstawić poruszającą historię o… motylu. Tak, zwykłym motylu, który wylądował na ręku małej dziewczynki. Ponieważ są zdjęcia z tego wydarzenia, więc pokażę je na końcu. Najpierw przedstawię opis tej historii, którego autorką jest jej matka. To ona zresztą zrobiła zdjęcia. Z przyczyn oczywistych imię i nazwisko tej osoby musi pozostać anonimowe.
[…] Witam,
Jestem poruszona tematem kontaktu zmarłych poprzez sen. Pewnie gdyby mnie samej nie dotyczyła ta kwestia nie brałabym jej pod uwagę, ale jestem przekonana, że "życie" mojego zmarłego męża "tam" jest inne i lepsze od tego tu na ziemi i wiem, że to życie tam istnieje i jest znacznie prostsze.
W 2009 roku dzień przed 34 urodzinami mojego męża mąż umarł we śnie. Przebywał wówczas w Holandii. Wieść o jego śmierci przekazała ambasada. Nie pamiętam wówczas swoich myśli, ale wiem, że nie umiałam pogodzić się z myślą o jego śmierci. Miałam wówczas 32 lata. Zostałam sama z córką. Nie mieszkałam z mężem od 2 lat - byliśmy w oficjalnej separacji, ale utrzymywaliśmy normalne, sporadyczne kontakty. Powodem naszej separacji był narastający problem alkoholowy męża i skłonności do zawierania przygodnych znajomości z innymi kobietami.
Po pochówku męża przyśnił mi się sen, którego nigdy nie zapomnę:
Szłam z córką uliczkami o pięknej architekturze jak weneckie uliczki i w jednej z witryn sklepu zauważyłam witrynę wielką, ogromną oszkloną z pięknymi drzwiami również szklonymi. Były otwarte. Na środku holu stał sam mój zmarły mąż. Patrzył na mnie i ze spokojnym uśmiechem czekał aż do niego podejdę. Weszłam, zauważyłam po boku dwóch strażników - wysokich ubranych na czarno rosłych mężczyzn o potężnej budowie. Nie dostrzegłam ich twarzy. Jakby nie dostrzegłam głów. Moje pytanie jakie zadałam mężowi brzmiało:
- Co Ty tu robisz?
On odparł do mnie
- Nic. czekam.
- Na co czekasz? Choć do domu. Nie wiesz gdzie jest Magdusia? - rozejrzałam się i nie dostrzegłam dziecka. Hol był ogromny, ale błogi spokój na twarzy zmarłego męża uświadomił mi, żebym się o nią nie martwiła.
- Ja nie mogę już stąd wrócić do domu. Ja tu czekam. - odparł mój mąż.
Podszedł do mnie i przytulił mnie tak jak zawsze mnie przytulał. We śnie czułam jego ciało, dotyk i bliskość. Przytulając mnie powtórzył:
- Ja nie mogę stąd wrócić do domu, ale wiesz, z czego jestem szczęśliwy? Ja nie muszę już pić.
Popatrzył mi w oczy, a ja zapytałam, czemu nie może wrócić z nami do domu. Ucieszyłam się jednocześnie, że nie ma już potrzeby picia alkoholu.
- Ja tu czekam, choć pokażę Ci gdzie teraz jestem - odparł i trzymając mnie za rękę jak zawsze zeszliśmy razem wąskim korytarzem lekko oświetlonym jakby promieniami słońca, jasnego blasku światła. Schodziliśmy po schodach w dół. Korytarz był ciepły i przyjazny. Nie bałam się pomimo szarych ścian z kamienia i bluszczu. Stanęliśmy razem przy drzwiach lekko uchylonych, z których wymykały się tylko promienie światła, jednak nie zaglądałam tam. Przed tymi drzwiami mąż powiedział mi:
- Już teraz wiem, jaką jesteś kobietą. Wiem, jaką kobietę miałem. Nie umiałem Cię docenić. Po tych słowach przytulił mnie i powiedział słowa, które ściskają za gardło:
- Nie umiałem się Wami zaopiekować tam na Ziemi.
- Ale będę się Wami opiekować stąd. Magdusia (nasza córka) jest bezpieczna. – mówił - Nie martw się o nią. Ja ją pilnuję. Nie mogę z Wami wrócić już nigdy do domu, bo ja tu czekam - dodał.
Ja w końcu nie wytrzymałam i dopytałam:
- Powiedz mi w końcu, na co Ty czekasz?
Mąż popatrzył mi w oczy i powiedział:
- Aneczko, nie mogę iść dalej bo czekam na Twoje przebaczenie.
Obudziłam się jakby natychmiast po tych jego słowach i zapłakana patrząc tępo w sufit pokoju powiedziałam już na jawie do tego sufitu w zasadzie:
- Mareczku wybaczam Ci wszystko - idź tam gdzie potrzebujesz iść dalej i proszę opiekuj się nami.
Dwa tygodnie po tym śnie 6 listopada przy oknie balkonu w dzień pojawił się motyl Paź królowej. Piękny, kolorowy motyl i to tak zupełnie na początku zimy. Uznałam to za błąd natury i otwierając okno ze zdziwienia motyl zatoczył okrąg i sam wleciał do naszego mieszkania, po czym usiadł na dłoni mojego dziecka i rozłożył skrzydełka. Wiedziałam, ze nie jest to normalny motyl. Motyle nie wlatują w listopadzie do mieszkań i nie siadają ludziom na dłoni. Potem motyl zwiedził nasze mieszkanie i usiadł na krześle. Ciągle rozkładał skrzydełka jak siadał - jakby chciał coś nam powiedzieć. Pomimo otwierania drzwi wyjściowych od mieszkania on siedział sobie na ścianie a wieczorem pofrunął do sypialni i spał na firance. Żył 3 dni. Potem nigdy tego motyla nie znalazłyśmy z córką.
Na dowód niezwykłych możliwości motyla jak siadanie na dłoni - uwieczniłyśmy go na zdjęciach.
Wiem, że nie tylko istnieje tam życie, ale również nie istnieje tam znaczenie czasoprzestrzeni. Nie ma bólu, potrzeb, pychy i tych ludzkich odczuć. Wiele zjawisk tam - nie da się opisać w słowach. Mąż jest tam szczęśliwy chyba bardziej niż tu na ziemi. To wiem na pewno.
Pozdrawiam serdecznie
Anna
I na koniec zdjęcia, które wykonała Pani Anna. Mam nadzieję, że uznaliście Państwo tę historię za ciekawą i skłoni ona Was do refleksji o niepojętym w swojej cudowności fenomenie, jakim jest „zwykły zbieg okoliczności”...
Ukłony dla wszystkich z warszawskiej, robotniczej Woli!
Jerzy Rastawicki