pokochał ją za to, że miała drżenie w dłoniach i oczy zapatrzone za horyzont.
nigdy nie przypuszczał, że kobieta może nosić wiatr pod skórą i dzielić się oddechem ze wszystkim na co patrzy.
szkicował ją, kiedy spała.
najdelikatniej jak potrafił kreślił węglem linię bioder, z których osunęło się prześcieradło w jedną z upalnych nocy lata.
księżyc osiadł na jej nagim ramieniu i światłem skraplał się w cień obojczyka.
spała snem głębokim i bezpiecznym, a on nurzał się wzrokiem w jej rozsypanych na poduszce włosach, wdychał jej śnienie przymykając powieki.
za wszelką cenę usiłował zapamiętać ją taką, jaką widział w danej chwili.
a w każdej chwili była inna.
bał się, że czas i łzy zdejmą mu ze źrenic te obrazy.
że zubożą go o te chwile najpełniejsze z możliwych.
kiedy ostatniej wspólnej nocy zasypiała w jego ramionach, tak dziecinnie i czysto, dał jej dziękczynnie sen pocałunkiem w powieki.