Powiedziano już na ten temat bardzo dużo. Pani Ochojska wydała oświadczenie, w którym mówi że zmanipulowano, wykorzystano Jej pierwsze wypowiedzi. Całą sprawa według mnie jest haniebna. Pozdrawiam.
Dziękuję za odpowiedź, Pani Krystyno.
Przeczytałam oświadczenie Pani Ochojskiej. Nie mówi, że zmanipulowano, wykorzystano jej pierwsze wypowiedzi. Cyt.: "Niektóre media błędnie zinterpretowały moje dwie wypowiedzi na TT, które ukazały się 4 lutego. Ze względu na lakoniczny charakter możliwości wypowiedzi na TT zostałam źle zrozumiana." Pod koniec oświadczenia prosi również, aby cierpienia tych ludzi i potrzeby pomocy nie używać w żadnej rozgrywce politycznej. Oświadczenie Pani Ochojskiej odczytuję jako chęć wyciszenia negatywnych emocji, które nie służą sprawie, i skupienia się na tym, co najlepsze, na pomaganiu. Wyraźnie waży słowa, aby nie podkręcać emocji. Dużo miejsca w oświadczeniu poświęca warunkom pomocy, procedurom. O tym właśnie jest list z MSWiA, który zamieściłam. W dzisiejszych czasach lepiej się nie spieszyć z powielaniem "newsów", lecz odczekać 2-3 dni. Po tym czasie najczęściej okazuje się, że "newsa" już nie ma, tak jak było w tym przypadku, za to są szkody społeczne, które jest bardzo trudno naprawić. Nieprawdziwy "news" wciąż wisi na Pani FB.
A w rozwinięciu oświadczenia Pani Ochojskiej, polecam przeczytanie tego tekstu poniżej. Przypuszczałam, że jest to skomplikowane i na drodze stoi wiele procedur, ale to naprawdę daje pojęcie z czym mamy do czynienia i każe spojrzeć inaczej, bardziej racjonalnie na tę kwestię. Albo jest w nas szczera chęć pomocy, ponad wszelkimi podziałami i procedury są dla nas ważne, albo chodzi tylko o walkę polityczną i wtedy fakty są bez znaczenia, bo chodzi o coś innego, o inny efekt.
Dlaczego przywożenie dziesięciu sierot z Aleppo jest bez sensu?
Po pierwsze, nie można sobie tak ot pojechać do obcego kraju i zabrać dziesiątkę dowolnie wybranych dzieci. Taka operacja wymaga zaangażowania pracy dyplomatów, pracowników społecznych, etc. Trzeba określić zasady, na jakich ta dziesiątka zostanie wywieziona - i przywieziona (bo chyba nikt nie zakładał, haloooo - że se te dzieci zatrzymamy? na jakich zasadach? adopcja? Kaman, ludzie, myślcie). To trwa i to kosztuje. Nie bardzo rozumiem, jak ktoś może sądzić, że po prostu wylądujemy w Damaszku i se zabierzemy dychę sierotek czekających w rządku przy schodkach samolotu?
Więc: miesiące żmudnych ustaleń międzyrządowych, przy czym, na ile znam sytuację, akurat łatwiej o to z naszej strony, bo rząd w Damaszku miał i ma raczej inne priorytety. W sytuacji, jaka jest, może to i dwa lata potrwać.
Po drugie, w trakcie tych negocjacji trzeba ustalić parę drobiazgów. Jak długo te dzieci mają być w Polsce? Rok? Pięć lat? Czy przylecą z nimi opiekunowie? Tłumacze? Czy Polska zapewni dzieciom wychowanie z poszanowaniem tradycji i kultury (w tym religii)? Halal czy nie halal? Czy weźmiemy sobie sierotki i rach ciach miłe panie z upper middle class przygarną sobie malutkie czarnookie biedactwa i zobaczymy fajne selfie na fejsiku? Kto opłaci tych dzieci leczenie i naukę? Będą się uczyć w szkole? W jakim języku? Opiekunom zapewnimy mieszkania, pensje i ubezpieczenie zdrowotne, czy każemy im kebaby sprzedawać? Dzieci w Polsce będą żyć w kupie, czy zostaną rozdzielone? Mamy historię ich chorób i urazów, czy będziemy na miejscu odkrywać, że są uczulone na coś, jak już zobaczymy wstrząs anafilaktyczny? Być może ktoś te detale zna - ja nie, ja tylko wiem, że prezydent Sopotu chciał zaprosić, a rząd Szydło się nie zgodził.
Po trzecie, załóżmy nawet przez sekundę, że pierwsze dwie rzeczy zostały raz-dwa załatwione i nie ma żadnych wątpliwości. No to teraz moja ulubiona dziedzina, czyli mapizm.
Trzeba przewieźć z Aleppo do, powiedzmy, Warszawy, dziesiątkę dzieci, powiedzmy nawet, że w małokłopotliwym wieku np. dziesięciu lat (czyli nie niemowlęta w kojcach). Powiedzmy, że z nimi podróżuje tylko trójka dorosłych opiekunów, trzech polskich ochroniarzy, tłumacz, dwóch pracowników humanitarnych. To taka minimalna grupa, jaką sobie potrafię wyobrazić. Dziewiętnaście osób. Jak je przewieziemy?
Trudno sobie wyobrazić, że wyślemy samolot, który po prostu wyląduje w Aleppo, bo lądowanie w Aleppo jest ekstremalnie niebezpieczne, zwłaszcza jak nad miastem pojawi się wojskowa CASA (trudno mi sobie wyobrazić, że wysyłamy tam wyczarterowanego cywilnego boeinga czy airbusa). Można wylądować w Gaziantep w Turcji, można wylądować w RAF Akrotiri na Cyprze, można od biedy wylądować w Damaszku.
W pierwszym przypadku trzeba uzgodnić całą procedurę jeszcze z Kurdami i Turkami, żeby w miarę bezpiecznie dwukrotnie pokonać obszary wojenne na syryjsko-tureckim pograniczu, i żeby w ogóle udało się przejechać granicę, bo kaman, nagle pojawia się na tureckiej granicy autobus z dziesiątką dzieci i jakimiś Polakami, i już totalnie widzę, jak Turcy ich puszczają bez słowa. Tu mi jedzie czołg, jak się mówiło w czasach niesłusznie minionych. Te uzgodnienia trwają i kosztują, na granicy musiałby być nasz konsul i przedstawiciel rządu w Ankarze, żeby to się dało przeprowadzić. Sam autobus też nie może po prostu przejechać, musi mieć eskortę, i to raczej wozów pancernych, a nie jeepa. To jest wariant najszybszy (dwa przejazdy po 100 km), ale niebezpieczny i skomplikowany logistycznie (zaangażowanie trzech krajów, tereny objęte wojną).
W drugim przypadku ląduje się bezpiecznie i startuje też, oczywiście trzeba to uzgodnić i Brytyjczykami, ale powiedzmy, że to jest dosyć łatwe. Niestety, z Cypru trzeba jeszcze jakoś przelecieć lub przepłynąć do Syrii. Powiedzmy, że wynajmujemy jakiegoś cypryjskiego jetstreama 32 i mykamy z nim do libańskiej bazy powietrznej Rene Mouawad przy syryjskiej granicy, a stamtąd 150 km w konwoju (autobus + wozy pancerne) przez Homs do Aleppo i z powrotem. To jest relatywnie bezpieczniejsza wersja, ale bardzo skomplikowana logistycznie i długa (w sumie od bezpiecznego miejsca do Aleppo i z powrotem ok. 1000 km mieszanym transportem, w tym ok. 200 km po terenach potencjalnie niebezpiecznych). No i trzeba uzgodnić z Libańczykami, a tu są problemy tylko ciut mniejsze niż z Turkami.
Wariant "lecimy prosto do Damaszku" jest kompromisem: bardziej niebezpieczne niż przez Cypr, a bezpieczniej niż przez turecko-syryjskie pogranicze. Mniej formalności, bo załatwia się to tylko z Syryjczykami. Powiedzmy, że nasza CASA ląduje w Damaszku, i stamtąd jedzie autobus w wojskowym konwoju do Aleppo. Trzysta kilometrów w jedną stronę, w tym mniej więcej od Homs po terenach niebezpiecznych. Ile to może potrwać? W nocy nie należy jeździć, w dzień są posterunki kontrolne itd., w sumie minimum to dwa-trzy dni na tę operację.
Jaki z tego wniosek?
Cała operacja jest skomplikowana logistycznie, niebezpieczna i cholernie kosztowna. Biorąc pod uwagę wszystkie koszty, można śmiało powiedzieć, że to jest ok. 1 miliona złotych. Jeśli za rok czy dwa dzieci będziecie chcieli odwieźć, to dojdzie drugie tyle - no chyba, że będzie już pokój, to wtedy tylko koszt wysłania samolotu z dziesiątką dzieci do Damaszku. Ile, 100 tys. PLN? Kolejne co najmniej pół miliona złotych będzie kosztować utrzymanie tych dzieci i ich opiekunów, tłumaczy itd w Polsce przez rok. Jeśli te dzieci mają być w Polsce przez dwa lata, to mamy koszty całej operacji rzędu 2 mln PLN.
No to wybaczcie, ale ta operacja nie ma sensu. Jej przeprowadzenie stanowi splot problemów logistycznych i zagrożeń dla życia uczestniczących w nich osób, a efekt jest całkowicie niewspółmierny do nakładów. Wiem, że to brzmi cynicznie, ale taka jest prawda - lepiej ten milion czy dwa miliony złotych po prostu wydać na miejscu. Za jego równowartość w USD, czyli za 250-500 tys. USD, można zapewnić bezpieczeństwo, wyżywienie i leki dla 250-500 syryjskich dzieci przez rok. Bez problemów z tłumaczami, adopcjami, bakszyszami dla urzędasów etc. Bez polskich bandytów malujących na domach tych dzieci w Polsce "ciapate bachory won do Ciapatii". Za milion złotych można kupić 250 domków "IKEA better shelter" dla co najmniej 1000 osób z 250 syryjskich rodzin, które z racji swojej trwałości zapewnią im względnie komfortowe funkcjonowanie przez najbliższe trzy lata. Można za te pieniądze sfinansować zbudowanie 30 stałych domów na bezpiecznych terenach dla 30 syryjskich rodzin adopcyjnych. Można zapewnić opiekę zdrowotną i wyżywienie dla kilkuset dzieci na terenach objętych walkami.
Ja wiem, że to chwytliwe, "rząd Szydło nienawidzi dzieci uchodźców", albo "polscy mężczyźni boją się syryjskich dzieci", ale naprawdę, naprawdę, ta niewątpliwie szlachetna akcja nie ma sensu. Ci, którzy mnie znają, wiedzą, jaki jest mój stosunek do Pisiewiczów i szydłowców, i wiedzą, że byłabym pierwsza, żeby im dopierdo... wytknąć błędy, ale w tym wypadku, no sorry, naprawdę uważam, że ta operacja jest szlachetnym okantdupotłukiem.
PS. Prezydent Karnowski, jak przeczytał pismo z MSWiA (polecam lekturę, jest w sieci), doszedł do wniosku, że skoro dziesięciu niedobre pisiory nie chcą puścić, to może z piątką spróbuje. Znów - bez żadnych szczegółów, skąd te dzieci, z kim, na jak długo, nic. Podejrzewam, że cała ta akcja to jakiś trolling.
żródło: https://www.facebook.com/photo.php?fbid ... =3&theater
Pozdrawiam,
Małgorzata M.