Szanowna Pani Krystyno,
ostatnie Pani refleksje na temat strony zaprowadziły mnie do archiwum. 2. kwietnia 2001 - 15 lat temu pisał do Pani pewien piętnastolatek, którym okazuję się być ja sam. Niech leży to głęboko w czeluściach Internetu. No! Przeczytać się po 15 latach to na prawdę coś, zwłaszcza przez te lata, kiedy tak dużo się zmienia. "W ogóle bardzo spektakl mi sie podobał. Ale koniec tego słodzenia..." - miałem tupet!
Pisząc w tytule "o nas" - mam na myśli przeszłość znacznie bliższą. Ta sobota była inna niż zwykle. Nie tylko dlatego, że po raz pierwszy od kilku tygodni na ten dzień nie było zaplanowane całkowicie nic i w piątkowy wieczór zasypiałem z radością długiego, sobotniego poranka, ale przede wszystkim dlatego, że mój chłopak zerwał się tej soboty bladym świtem z kompulsywną wręcz potrzebą wysprzątania całego domu. Niech sprząta, dopóki i mnie nie zrywa - niech sprząta, nie muszę rozumieć. Spokój miał się jednak rychło skończyć, bo o to dokładnie parę minut po dziesiątej koniecznie jechać trzeba na zakupy. Koniecznie z psem. Spożywcze zakupy z psem. PO CO? Po co pies? Koniecznie trzeba. Nie stawiałem oporu, chodziłem z tym psem dookoła tego sklepu i z regularnością szwajcarskiego zegarka, co każde mijające dziesięć minut, oznajmiałem moje zniecierpliwienie kolejnym telefonem. Był nad wyraz wyrozumiały - chłopak, nie pies, ten był szczęśliwy przedłużającym się spacerem.
Okazało się to wszystko być skrzętnie zaplanowaną konspirą! Za mniej niż godzinę kończę trzydzieści lat - i kiedy po powrocie z sobotniej eskapady, otwarłem drzwi od mieszkania, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu, zastałem za nimi moich krakowskich przyjaciół owiniętych sznurem serpentyn i z radością dzierżących w dłoniach kolorowe balony. Balony zrobiły oczywiście furorę w oczach wspominanego już psa. Po raz pierwszy od lat byłem osłupiały. Najzupełniej nie wiedziałem ani co powiedzieć, ani jak się zachować. Wzruszeniom, wdzięczności i radościom nie było końca. Najpiękniejsze co można dostać.
"Ale przecież my wieczorem idziemy do teatru?! Może pójdźcie z nami, wejściówki będą, jakoś to zorganizujemy"
"Nie, nie - idźcie sami, pójdziemy na spacer".
No dobrze.
Starałem się o "Matkach i synach" nie czytać z wyboru. Wolę być nieprzygotowany. Bez refleksji przed, żeby po były szczersze.
Widziałem bardzo wiele spektakli teatralnych, obejrzałem wiele filmów, przeczytałem parę książek i znam na pamięć kilka wierszy. Wielu spektakli oczywiście nie widziałem, filmów, książek, wierszy. Oglądając "Matki i synów" zrozumiałem, że 99% wszystkich tych "dzieł" mówi o związkach, których osobiście nie znam, nie rozumiem. Nie rozumiem do końca dynamiki związku kobiety z mężczyzną, tym bardziej być może wszystko to co oglądam jest pasjonujące, to ciekawe historie. Ale właśnie - to historie, obejrzane z dystansu. Tutaj natomiast - życie. Proszę mi wierzyć - z moim chłopakiem raz po raz w trakcie spektaklu spoglądaliśmy na siebie. Jakby żywcem wyciągnąć sceny z życia na scenę. Nie wspominając o tym, że ubieram się, mówię, kłócę się niezwykle podobnie do Michaela, on cały Will. Otwierałem oczy szeroko. Czy to wszystko jest aż takim cliché? Czy my wszyscy mówimy tak samo, a ja tego nie widziałem bo oglądałem kobiety i mężczyzn, których nie znam? Temat matki - z taktu przemilczę.
Dziś spotkałem moją przyjaciółkę - widziała "Matki..." dzień później niż my - "przecież Will miał nawet takie same dresy!" Miał. Przedziwne.
Bardzo prawdziwe. Tak to wygląda. 1:1 - no prawie, w każdym bądź razie.
To ważny spektakl. Czekam też na czasy, kiedy film, spektakl, książka, w której pojawiają się homoseksualni bohaterzy, nie będzie o homoseksualizmie, a po prostu o życiu. Może nie mam racji? Może nie ma na co czekać? Może to w gruncie rzeczy to samo?
Grajcie to Państwo, a ja przez ostatnie 30 minut, zanim skończę z te trzydzieści lat, sprawdźę co tam u chłopaka i psa. Czekam też czasów kiedy przestanę o dorosłym mężczyźnie mówić "chłopak", a powiem "mąż",
P.S. Byliśmy ostatnio również na Shirley. Mój chłopak nie jest ani znawcą teatru, ani nie widział wielu sztuk, ani go to - programowo w każdym razie- nie bardzo interesuje. Polonie jednak pokochał, chodzi z radością, no i trafiła się Shirley! Zarykiwałem się ze śmiechu, o ściana, o kamień, o jak dobrze! Ten wrócił do domu blady. Przez dwa dni nie było człowieka, postanowił spać na kanapie, zwijał się z - nie wiadomo nawet czego. Pytam się: "coś cię boli? coś się stało? o co chodzi?", "nie, nic, wszystko dobrze". Po dwóch dniach nie wytrzymuje, pytam co się dzieje, że się martwię, że od dwóch dni, że nie rozumiem! I słyszę: "co się stało z Joe jak ona pojechała do Grecji!? Dlaczego ona nie walczyła?! Jak ona mogła pojechać!?" - opowiadam to wszystkim naszym przyjaciołom z największą miłością i z myślą, że chyba nigdy w życiu nie odczułem tak żadnej sztuki, że to jest jego wielkość. Po Callas też był chory.
Dobrej nocy Pani Krystyno - jestem Pani wdzięczny.
Z wyrazami szacunku,
Artur Adamczyk