Mały człowiek z wielkim psem (1)
Czarne skrzydła kamieni
Joanna wyszła z klatki schodowej. Wieczór był chłodny i teraz, po upalnym dniu, nad wszystkim unosiła się para. Nie mgła, a para. Chodniki, dachy, kałuże, skóra... wszystko syczało.
- Mroczny ślizg – szepnęła. - Jak żelazko pańci...
Cały dzień spędziła w pracowni. Pomysł na obraz nie był zły, a jednak...
- Wszystko do dupy – mówiła ze złością i malowała dalej.
I za każdym pociągnięciem pędzla na płótnie kładły się metafizyczne wizje młodej, subtelnej lecz agresywnej kobiety. Subtelnej i agresywnej? W przypadku Joanny było to możliwe. Zatem, za każdym pociągnięciem pędzla płótno przyjmowało na siebie kobiece emocje.
Ze szczytu spływał łagodny fiolet. Swobodnie rozdzielał się na mniejsze strugi i trzydzieści centymetrów niżej, z morderczą siłą wbił się w czerń. Po drodze rozwalił trzy niebieskie arbuzy i zasysając tę rozwaloną wcześniej czerń zatracił przyzwoite granice kolorów. Joanna cofnęła rękę.
- Do dupy! Nic tu nie ma! Pustka! Nul! Zero! Do dupy!
Odłożyła pędzel i włączyła płytę Janis. Pracownię wypełniło Cry Baby. Znowu spojrzała na obraz.
- I czego ty chcesz? Właśnie tak ma być! Ta pustka ma tu być! - zawołała i rzuciła się na płótno.
Teraz malowała szybko. Szybko i szeroko. Fioletowoczarne arbuzy przepchnęła w stronę turkusowego jeziora. Arbuzy z dziwną przyjemnością rozerwały zagubioną w umyśle Joanny plażę. I nawet seledynowe kikuty potrzaskanych drzew, które od dwóch dni sterczały po drugiej stronie wody nie były w stanie zatrzymać tej dzikiej ekspresji. Janis chrypiała, a Joanna malowała. Farba i płótno nierealnie wypiętrzyły się pod sufit, a potem runęły w dół. Czarne skrzydła kamieni...
Joanna podniosła rękę. Rzeka błota osunęła się i zbliżyła do czarnych skrzydeł. Tu się zatrzymała. Ale tylko na chwilę. Zmieniła kierunek i, niespodziewanie dla Joanny, rozdarła wymalowaną wczoraj, rajską, szmaragdową łąkę. Joanna znowu cofnęła rękę. Nie odrywając oczu od łąki, zanurzyła pędzel w brązowej farbie i z całej siły pacnęła tym wstrętnym brązem w sam środek szmaragdu. Błoto spieniło się i wściekle zawyło. Znalazło ujście między grudkami zaschniętej farby i frywolnie popłynęło w dół obrazu. Wolniej i wolniej, ciszej i ciszej... Na brzegu płótna spuchło i ciężką kroplą spadło na podłogę (...)