Pani Krystyno,
Odnosząc się jeszcze do mojego postu pt. "Ludzie listy piszą" i pana Jerzego Stuhra. Tak, miałam na myśli, żeby nie tracić nadziei i wiary w to, że da się z kłoptów wyjść. Ale to czasem jest trudne. Dlaczego my czytelnicy, widzowie, słucharze piszemy do ludzi znanych? Bo bywa, że tej nadziei brakuje albo szukamy wsparcia. Jest dokładnie tak jak Pani napisania. By nie być samemu z problemem.
Nie zawsze mamy wsparcie, dobrych, oddanych lekarzy wokół albo w przypadku innych problemów ludzi, choćby odrobinę życzliwych czy pomocnych. Pewnie, że niektórzy mają szczęście, ale wiele osób nie.
Kasia.
P.S. Tutaj cytuję kilka wypowiedzi p. Jerzego Stuhra:
"Pani doktor, która mnie leczyła pewnego dnia powiedziała do mnie tak: " Wszystko pan dobrze robi - jest wola i siła i ma pan ogromną motywację. Poddaje się pan pokornie leczeniu. I to są wszystko bardzo ważne czynniki. Tylko w tej chorobie trzeba mieć jeszcze szczęście"
"Nie przeżyłbym choroby, gdyby nie moja żona. Ona, tak to trzeba powiedzieć, chorowała razem ze mną. Sam nie dałbym rady".
Pan się boi tego słowa? /pytanie dziennikarzy przeprowadzających wywiad a chodzi o słowo "cud"/
Odpowiedź aktora pana Stuhra: " Nie boję się, ale raczej unikam. We Włoszech widziałem mnóstwo bazylik z cudami mniejszymi i większymi. Ale to do mnie nie przemawia. Chyba nie jestem na nie uwrażliwiony. W końcu i mnie samego można by rozpatrywać w kategorii cudu. Jeden z lekarzy powiedział, że daje mi cztery miesiące. A ja wciąż żyję i mam się dobrze. Nie rozumiem, dlaczego mnie miałby dotknąć cud? Czym sobie na to zasłużyłem?"
"Jeżeli nauczyłem się jakoś przeżywać cierpienie i nie ukrywać go, to tylko i wyłącznie obserwując Jana Pawła II - go".
Cytaty z wywiadu przeprowadzonego przez Katarzynę Kolską i Romana Bieleckiego OP, miesięcznik "W Drodze", numer czerwcowy br.