przy niedzieli opowiastka
Kilka lat temu za moim oknem był świat łąkowo-leśny. Myślałam sobie: jenyyy... ależ mam szczęście, że z mojego okna widać łąkę, a łąkę kończy las, i wtedy las się zaczyna. Malachitowy. I od razu zaczęłam się bać, że za moment, za chwilę coś się w ten świat wryje i go rozerwie.
I stało się.
Wjechała koparka.
Wryła się w łąkę i rozdarła ją skowycząc dziko.
Rozdarła widok z okna.
I widziałam jak rośnie dom. Jeden, drugi, trzeci. I płot. Moja łąka kończyła się teraz na granicy domu. Malachitowy las zaledwie się gibał na wietrze.
Teraz, z mojego okna widzę postrzępione czubki drzew. Jeszcze wiem jak silny jest wiatr.
W rozdartej łące ludzie wydeptują ścieżkę. Chodzą tam i z powrotem, tam i z powrotem. Cieszą się, że mają dom.
Na balkonie nowego domu ktoś zaczepił kolorowy wiatraczek. Żeby widzieć wiatr. Inny ktoś postawił na parapecie żyrafię. Marzenie o Afryce...
Gościu z pierwszego piętra suszy na balkonie dżinsy.
Trzy mieszkania pod rząd mają takie same rolety. Fani kremowych rolet...
Za moim oknem teraz jest inny świat. Ale nie szkoda mi łąki. Na kominach nowych domów siadają sroki i kawki. Dzisiaj stado kawek gnębiło srokę samotnicę. Sroka siedziała na ziemi, a te nicponie nadlatywały chmarą, pikowały i odlatywały na pobliski dach. Ale zaraz się okazało, że to nie kawki gnębią srokę, lecz sroka kawki. Ach, sroka kusicielka. Siedziała na kromce chleba. Siedziała i nie dała. Wszystko się zmienia. Dobrze. Brak zmian oznacza śmierć. Za moim oknem.