Dzień dobry Pani Krystyno!
Piszę dopiero dziś, choć w zasadzie miałam taki zamiar już w nocy, w piątek, po spektaklu, moje ciało się jednak zbuntowało. Musiałam trochę nabrać sił. Ale już wracam do siebie.
Pani Krystyno, spektakl mocny, wstrząsający, nie spodziewałam się, że aż tak... Pierwszy raz widziałam moją mamę płaczącą w teatrze, ja siedziałam jak zmrożona ( już wiem co oznacza określenie mrożący krew w żyłach, tak dokładnie się czułam, to jakaś dziwna mieszanina przerażenia, poruszenia i zachwytu jednocześnie). Od pierwszych chwil spędzonych w tym domu, w domu Tyronów, gdzie wszystko było niedopowiedzeniem, gdzie żadne słowo nie znaczyło tylko tego co znaczy, każde słowo miało swój ciężar, ciężar tworzący mroczną historię tej rodziny. W pewnym momencie atmosfera stała się tak "gęsta", że mnie samej ( choć byłam przecież tylko "obserwatorem") zrobiło się duszno. I w tym momencie przerwa... Wiadomo było, że to wszystko w końcu musi wybuchnąć i że nie ma dobrego zakończenia...że Mary w końcu pójdzie na górę i to poniesie za sobą kolejne dramaty, doprowadzając do ostateczności, obnażajac wszystko to niewypowiedziane, tam już nie ma udawania, to jest bolesna prawda. Prawda, która działa trochę jak katharsis. Oczyszcza i uwalnia. Mary schodzi ze schodów, w sukni ślubnej, z zupełnie nieobecnym wzrokiem, uwalnia ich od siebie, kończąc to wszystko ostatecznie. Przywodzi to na myśl i przed oczy obraz toczącej się, spadającej lawiny, niosącej ze sobą ludzi, małych i słabych wobec żywiołu, bezradnie miotających się, szukających ratunku, choć wiadomo, że na wszystko jest już za późno...A słabość ludzka wobec nałogu i wobec życia, które okazuje się więzieniem, z którego nie ma "dobrego wyjścia".
Przepraszam za te moje może zbyt długie analizy, ale to wszystko jest wciąż jeszcze w mojej głowie, nieczęsto doświadczam czegoś podobnego... I ta sztuka, ta gra, to jest gra na najwyższych strunach emocji, dociera najgłębiej i ukazuje tę mniej chlubną stronę człowieczeństwa, taką której nie chcemy pokazywać i też nie wszyscy chcemy oglądać. Bo to nie spektakl dla każdego. Nie z gatunku łatwych, lekkich i przyjemnych, ale jak on jest ważny i potrzebny. Mnie na pewno. Nie pozozstawia obojętnym, nie daje o sobie zapomnieć i wyzwala nieznane, albo te mniej znane dotąd emocje.
To wszystko oczywiście dzięki wszystkim aktorom, wszyscy Wy graliście na najwyższym poziome, oddając temu całych siebie. Pani, Pani Krystyno jest po prostu absolutnie genialna. Niesamowicie obrazuje te wszystkie stany, w jakich znajduje się Mary, ten słowotok, zmieniająca się twarz, sposób chodzenia nawet i TEN WZROK taki nieobecny. To niesamowite, jak Pani tego dokonała? ( to pytanie retoryczne). I widać na scenie, że świetnie sie rozumiecie z Panem Piotrem Machalicą, to co Pani powtarzała w wywiadach przed premierą, doskonale wiecie o co Wam chodzi i co chcecie pokazać i jak. I to Wasze "danie" wychodzi genialnie!! Szczególną moją uwagę zwrócił też Pan Rafał Fudalej. Wielkie brawa!!! Chciałoby sie zapytać skąd Pani Go, że tak się wyrażę wzięła, jak Pani na to wpadła, to miał byc właśnie on i nikt inny! Fantastyczny! Gdzie On był kiedy Go nie było . Widziałam go w teatrze po raz pierwszy i wierzę, że nie ostatni.
O matko! Ale się rozpisałam!!! Ale to wszystko "przez Panią" i ten Zmierzch długiego dnia. O tak, piątek to był naprawdę długi dzień. O śnie po powrocie oczywiście nie było mowy... Nie przypuszczałam, że to będzie COŚ TAKIEGO!!! Tylko martwię się o Panią, to zmęczenie, teraz jeszcze angina i ta kruchość o której Pani pisze. Bardzo mnie to zasmuciło . Wierzę, że znajdzie się na to sposób. Odpoczynek i regeneracja. Może świeta będą dobrą okazją?
Ja świątecznych życzeń jeszcze nie składam, napiszę jeszcze jak zbiorę myśli, pewnie niedługo. O ile nie ma Pani dosyć tej mojej pisaniny bo dziś to przesadziłam.
Pozdrowienia serdeczne i wszystko co dobre przesyłam
Ewa Sobkowicz