To ciekawe co Pani napisała, bo mam czasem podobne skojarzenie związane z chusteczkami.
W 89-tym, podczas zimowej sesji, nie poszłam na bardzo ważny pisemny egzamin. Powód - miałam ogromny katar, zużyłam już do wycierania nosa wszystkie chusteczki, ligninę i nawet papier toaletowy. A że nie było skąd pożyczyć, to nie było szansy, żeby spędzić z tym katarem ponad dwie godziny w miejscu publicznym, a jeszcze trzeba było tam dotrzeć... Pamiętam to, jakby zdarzyło się wczoraj. Czerwony nos wycierany szarym, ostrym papierem. Zostałam w domu i tym samym sama skazałam się na termin poprawkowy.
Co ciekawe, nigdy później nie zdarzyło mi się mieć aż tak strasznego kataru.
Wszystkiego dobrego, cieszmy się z małych rzeczy!