Szanowna Pani Dyrektor,
Tytułem wstępu wyjaśniam w końcu, skąd taka tytulatura w moich postach, dobrze wiem, że jest Pani Prezesem, a nie Dyrektorem, ale jednak jedynie słuszne media nadały przez lata słowu "Prezes" pejoratywnego znaczenia, więc wolę nie ryzykować.
Zafrapował mnie Pani wpis w dzienniku dotyczący Pani koleżanki, bardzo interesującej aktorki, która, jak się wydaje, nie zrobiła do tej pory oszałamiającej kariery z uwagi na poświęcenie się domowi, dzieciom i mężowi. Dziwi mnie zresztą trochę, że pisze Pani Dyrektor tak jawnie o bolesnych dla tej Pani sprawach, ale skoro tak, to przyznam się, że kiedyś wczesnym rankiem jechałem do Krakowa w tym samym przedziale co ów mąż, wybitny aktor, u którego lekką konsternację wywołał czytany przeze mnie egzemplarz "Gazety Polskiej Codziennie". Jako kulturalny człowiek (swoją drogą, oznacza to, że rzucający mięsem Maestro ze Śląska nie przekazał mu swoich obyczajów, a może się kryje?) niczego oczywiście nie powiedział. Ale ja nie o tym...
Wiem, że w Państwa środowisku rozwody są na porządku dziennym, nikt nikogo nie potępia, nikt niczemu się nie dziwi, zresztą nie oszukujmy się - niektóre "gwiazdy" są dziś znane tylko z tego kogo zdradziły i z kim śpią obecnie. Ale mimo wszystko obrzydliwi są Ci co zabierają ojca czy matkę dzieciom bo "się zakochali". Tata czy mama nie są oczywiście lepsi.
Nie starczyło mi odwagi mknąc przez stację Włoszczowa Północ (potrzebną, opłacalną, ważną dla "niewykształconych, z małych ośrodków") żeby powiedzieć wybitnemu aktorowi, że to co zrobił do niego wróci. Pewien kontynent da się lubić, ale ta Pani nie i on kiedyś się o tym przekona. Postperelowska pseudoarystokracja, uważająca się za lepszą od innych z racji samego faktu swojego przyjścia na świat, nie da nikomu szczęścia.
Zna Pani tego wybitnego aktora, nie powie mu Pani tego, ale myślę, że gdzieś w głębi twardego jestestwa będzie Pani wiedziała, że mam rację. Zna też Pani na pewno pewnego poetę i jego córki celebrytki. A kto dziś pamięta o ich matce, jego byłej żonie, też aktorce, która zgrabnością nóg mogła konkurować nawet z Panią Dyrektor, moją mamą i moją przyszłą żoną? Nikt. Ale on też został w końcu sam i resztki dawnej sławy ratuje, tak jak Pani (no, tu to nie są resztki, tylko dobrze pojęte "skąd wieje wiatr") kpiąc z katastrofy. A koleżankę proszę wspierać, należy jej się to.
Gorące pozdrowienia
Piotr