Kobieta, która śpiewa...
Tak zawsze o sobie mówiła Ałła Pugaczowa, która na rosyjskiej estradzie mogła więcej niż inni - kiedyś, dawno temu... Miała wtedy dar przemieniania piosenek w trzyminutowe spektakle i widz zamierał, wibrował razem z nią, rozpadał się i odradzał, czuł się jakby to specjalnie dla niego z tej sceny ona śpiewała i jego historię opowiadała. Zmieniali się mężczyźni jej życia i emploi, ale niezmienna pozostawała siła scenicznego przekazu.
20 lat później artystka podbijająca serca ludzi poezją zwróciła się w stronę współczesnego łubudubu i nadal byli tacy, którzy nie mogli jej się oprzeć. 3 lata temu Pugaczowa ze względów zdrowotnych zakończyła działalność koncertową, ale historia kobiety poszukującej "prawdziwego" mężczyzny wciąż nie dawała spokoju wielbicielom pięknych "gwiezdnych" romansów. Kiedy w zeszłym roku po 10 latach wspólnego życia Ałła poślubiła młodszego o 27 lat artystę-parodystę, naród jakby się uspokoił, wreszcie uwierzył w jej deklaracje, że taka miłość jest możliwa. Dla mnie to wciąż brzmi trochę jak bajka. I kto tu kogo uczy miłości?
Właściwie to ja chciałam tylko podziękować za "Piosenki...".
Za ten szczególny wieczór podczas którego tak nadzwyczajnie przywołuje Pani opowieści o najróżniejszym zabarwieniu. Podziękować za wysiłek, do którego zmusza Pani swoje struny głosowe, i za brzmienie, które czasem koi, czasem niepokoi...
Na życzenie widzów - powiedziała Pani. To znaczy, że za jakiś czas znowu będzie można sobie tak zamarzyć/życzyć? Śpiewa Pani tak, że słów brak, ale Pani przecież wie
Ukłony mocno wdzięczne!
Alisa