Poranek. Ucieszył mnie deszcz. Naprawdę. Przynajmniej można otworzyć z samego rana książkę i pudełko nadziewanych pralin. Zapomnianego Tołstoja i zakazane czekoladki. Można poleżeć tak inaczej niż wczoraj. Bez obowiązku przypominającego się notorycznie. Poranek. Mam wrażanie, iż melancholia coraz bliżej dotyka mojej ziemi. Jego kręgu. Mojej kuli, trzeciej w kolejności od słońca. Taki ostatnio mam czas. Niezbyt kolorowy. Ale nie o tym zdecydowałem się dziś napisać.
Tak dawno mnie tu nie było. Ale przecież dzisiaj jest ten poranek inny niż wczoraj. Pani Krystyno, kilka dni temu widziałem archiwalny wywiad z panią w tvpkultura. Choć nie wiem czy słowo archiwalny to trafne określenie. Znowu pani mnie zahipnotyzowała. Śmiech, gestykulacja, osobowość i przede wszystkim słowo. Po prostu Boska! Wywiad rzeka, który dzisiaj w fast świecie nie miałby racji bytu. Przepiękny czas, wspaniale przeprowadzona rozmowa. Teatr. Film. Piosenka. Dużo ważnych dla mnie rzeczy.
Po zakończeniu programu machinalnie uruchomiła mi się lawina wspomnień. Tak dawno nie byłem w Poloni. Te odległości mnie zabijają! Wyliczam obejrzane tam spektakle: „Darkroom”, „Lament...”, „Boska”, „Ucho gardło nóż”, „Trzy siostry”, „Starość jest piękna”, no i przede wszystkim mój debiut u Jandy czyli „Szczęśliwe dni”.
Pamiętam to był luty, jakieś pięć lat temu. Moja druga wizyta we Warszawie. Pierwsza w teatrze. Takim poważnym teatrze, nie będącym szkolnym wystawieniem lektur. Ogromne przeżycie. Zima. Śnieg nie padał przez ostatnich kilka dni. Godzina 20.00 a ja jako nieletni, całkowicie zagubiony nastolatek samotnie udaje się do teatru. I to w dodatku do Poloni. Na afiszu „Szczęśliwe dni” Samuela Becketta. Na scenie Pani i Pan Trela. Bilet w trzecim rzędzie. Z początku wydaje mi się, że nie pasuje do tego miejsca. Nie wyglądam ładnie, a bluza pruje się przy rękawie. Zaczęło się! Po trzecim dzwonku. To dla mnie nowość, ja się tego uczę. Przeżywam, śmieje się, zachwycam się bardziej swoją obecnością tam niż sztuką, choć ta wybitna. Jestem przeszczęśliwy. I nagle ku mojemu zaskoczeniu kurtyna opada w dół. Niektórzy wstają, inni pozostali na miejscach. Bije się w myślach czemu tak krótko! Młody mężczyzna pyta mnie w szatni, pyta mnie czy już wychodzę, odpowiadam zachwycony spektaklem, że tak...
Samotne wyjście z teatru i długi spacer po Marszałkowskiej uświadomił mi, iż jest coś nie tak, pewnie była to przerwa. Przecież nie mogło to wszystko się tak zakończyć! Wstydziłem się wrócić. Pamiętam, to przejęcie z mojej strony. Obliczyłem, iż pewnie druga cześć również będzie trwała godz. Przeczekałem na dworze owy czas, poczym wróciłem zmarznięty do domu i pełen podekscytowania zabrałem się za opowiadanie wrażeń rodzinie.
To była moja premiera u Jandy. Premiera w teatrze. Sztuce. Narodziny mojej pasji. Od tamtego momentu zacząłem chodzić regularnie do teatru, uczyć się go. Tak mi tego brakuje dzisiaj. Obiecałem sobie, że nigdy nikomu nie opowiem tej historii. Było mi wstyd! Dzisiaj się z niej śmieje. To pewnie przez ten poranek. Wierzę, że zbliżająca się, kolejna premiera w pani teatrze tym razem „Pocztówki z Europy” będzie znacznie bardziej udana niż mój debiut na placu Konstytucji. Takie pomyłki od razu wymazuje się na przyszłość. Życzę pani, pani Krystyno samym sukcesów, codziennie nowych poranków, pralinek z truskawkami i przede wszystkim szczęśliwych dni.
POZDRAWIAM I PODZIWIAM
Jacek