Kamera nie znosi przesady
Jolanta Gajda-Zadworna 24-10-2011
Popularna aktorka opowiada o Teatrze Telewizji, urokach spektaklu Boska – największym scenicznym przeboju teatru Polonia, który zobaczymy w Teatrze TV na żywo w poniedziałek. a także o dobrodziejstwach płynących z transmisji. Z Krystyną Jandą rozmawia Jolanta Gajda-Zadworna.
Po ponad pół wieku TVP wraca do teatralnych emisji na żywo. W poniedziałek 24 października wyemituje Boską z pani udziałem. Emocje są?
Krystyna Janda: Ogromne! Występowałam w różnych transmitowanych przez telewizję wydarzeniach, ale zawsze emisja była przesunięta choćby o kilkanaście minut. To pozwalało na skorygowanie błędów. Teraz cokolwiek się zdarzy, pójdzie od razu na antenę.
Dlaczego zdecydowała się pani na spektakl Boska?
Bo to nasz hit. Jeden z najbardziej obleganych spektakli teatru Polonia. A pomysł TVP jest taki, by w ciągu roku transmitować dwa, trzy spektakle grane w Polsce – najbardziej interesujące albo najbardziej głośne. I choć wiąże się to z pewnymi trudnościami, jest pomysłem na pewno ożywczym, a w każdym razie podnoszącym emocje i urozmaicającym planowany, tradycyjnie rejestrowany repertuar Teatru Telewizji. Nasz spektakl jest na tyle popularny, że graliśmy już dwukrotnie na scenie Opery Warszawskiej, żeby rozładować korek w kolejce po bilety. To nasz prawdziwy przebój.
Przypomnijmy, kim jest tytułowa bohaterka.
To postać historyczna Florence Foster Jenkins, jak ją nazywano – najgorsza śpiewaczka świata. Artystka koszmarna z naszego punktu widzenia, symbol kiczu, a jednocześnie osoba wspaniała, wcale nie żałosna. Może śmieszna przez swoją ogromną infantylność i naiwność, ale jednocześnie osoba, która nie pozwoliła sobie odebrać marzeń.
Czy telewizyjna emisja odbierze widzów teatrowi Polonia?
Mam nadzieję, że nie. Zagraliśmy go około 150 razy, pewnie moglibyśmy grać i grać w nieskończoność. Ale terminy bardzo wziętych aktorów, którzy w celu zagrania muszą się spotkać na scenie, są w niektórych miesiącach nie do zdobycia. W rezultacie gramy go stanowczo za mało w stosunku do apetytu widzów. Poza tym to jednak co innego uczestniczyć w spektaklu granym na żywo. Nie, nie obawiam się. Myślę, że ilekroć uda nam się spotkać i grać Boską w teatrze, sala będzie pełna i zadowolona. Ludzie chcą się spotykać z tymi słodkimi naiwniakami, lekkimi wariatami, marzycielami i przede wszystkim, dobrymi ludźmi, jakich znajdują w tej sztuce.
Ostatni spektakl na żywo był transmitowany w telewizji ponad 50 lat temu. Czuje się pani odnowicielką czy może reaktywatorką formuły?
Czuję się raczej jak osoba skacząca na bungee. Myślę, że będzie wiele nerwów, będziemy starali się zagrać jednak mniejszymi środkami, mniej ekspresyjnymi, bo kamera nie znosi przesady. No i wyjdziemy ze skóry, żeby było najlepiej, jak umiemy. Wszyscy, na czele z reżyserem przedstawienia panem Andrzejem Domalikiem, jesteśmy w przyjaźni oraz dużej zażyłości i z kamerami, i telewizją od lat. Całą sprawę ułatwi też fakt, że pan Domalik będzie także reżyserował transmisję, jej artystyczną stronę. Moja radość, że to przedstawienie i moją Florence zobaczy tak wiele osób, jest ogromna. Nie wiem, ile lat musielibyśmy grać na scenie, żeby zobaczyło nas tylu ludzi, ilu teraz zobaczy za jednym razem. A dla publiczności teatru telewizji, mam nadzieję, będzie to deser z bitą śmietaną.
Boska w nowej odsłonie pojawi się lada moment. A Maria?
Kiedy dokładnie, nie wiem. Wiem natomiast, że moim głównym partnerem ma być Daniel Olbrychski. Film ma być biograficzny, ale także artystyczny, czyli inaczej mówiąc nie po kolei. Ja mam zagrać Marię Skłodowską-Curie w jej zaawansowanym wieku. Inna aktorka będzie wcielać się w Marię w retrospekcjach.
Ma pani spore doświadczenie w graniu postaci historycznych. Była pani serialową Modrzejewską...
Ale też grałam niedawno w filmie Jadwigę Stańczakową. W teatrze byłam Marleną Dietrich i Marią Callas, teraz w spektaklu Boska gram Florence Foster Jenkins.
Udało się już pani zdobyć milion, a może i dwa dla Polonii i Och-Teatru? Nie. Co będzie dalej z prowadzonymi przez Panią scenami?
Na razie sobie radzimy, ale jest ciężko, a nadciąga podobno prawdziwy ekonomiczny kryzys. Inni z teatrów niezależnych rozglądają się za połączeniem swoich fundacji z teatrami państwowymi, za przejęciem ich z dotacją, na co zezwala nowa ustawa. Ja jakoś sobie tego nie wyobrażam. Na razie z córką i innymi pracownikami fundacji nie zastanawiamy się nad tym. Czeka nas kilka nowych premier, bardzo interesujących. Cały czas gramy. Zaplanowałam nowy sezon, bardzo atrakcyjny, od współczesnych rzeczy polskich po klasykę. Zobaczymy.
Krystynę Jandę jako Florence Foster Jenkins w spektaklu Boska zobaczymy w pierwszej od półwiecza telewizyjnej transmisji sztuki teatralnej w poniedziałek (24.10) o godz. 20.30
__________________________________________________________________________________________
Krystyna Janda – artystka nienasycona
12:52, 24.10.2011
Widzowie zobaczyli ją po raz pierwszy na ekranie telewizyjnym w 1973 roku jako tancerkę na chłopskim weselu w historyczno-kostiumowym serialu „Czarne chmury”. Trwało to kilka sekund, w tłumie i bez słów. Tylko coś odrobinę więcej niż statystowanie.
To było „wejście smoka”
Kiedy jednak kilka lat później, wiosną 1977 roku, pojawiła się po raz drugi, tym razem na ekranie kinowym, było to istne „wejście smoka”. Rola główna – Agnieszka w „Człowieku z marmuru” Andrzeja Wajdy. Film wszedł na ekrany w atmosferze dreszczyku politycznego, po walce na szczytach władzy i cenzury. O mały włos, widzowie by go wtedy nie zobaczyli. I nie zobaczyli by też młodej, niezwykle utalentowanej i oryginalnej 26-letniej aktorki, Krystyny Jandy. W czołówce filmu – ówczesnym zwyczajem – pod jej nazwiskiem dodano dopisek „po raz pierwszy na ekranie”. W ten sposób „znakowano” wtedy debiutantów. Widzom, jednak nie było to potrzebne. Sami mogli się przekonać, że takiego zjawiska jak ta aktorka, w polskim kinie jeszcze nie było. Ciągle jeszcze panował zwyczaj grania w filmie w sposób nieco teatralny. Według reguł wyuczonych w szkole aktorskiej. Janda zagrała zupełnie inaczej: niebywale dynamicznie, jakby z furią, z roznoszącą ją energią i niepokojem. Była szybka i kanciasta w ruchach, nieopanowana w mimice twarzy, bezceremonialna i bezczelna. Niezwykle prawdziwa i naturalna. Po ekranie nie poruszała się, lecz ciskała i miotała, ubrana w modny wtedy komplet dżinsowy (marynarka i spodnie) i buty na wysokich obcasach. Wtedy mówiono o nich – koturny.
Już sam ten strój i sposób bycia był wtedy wyzwaniem rzuconym oficjalności, nie tylko politycznej. Za tę rolę otrzymała Janda niezwykle prestiżową Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego za najlepszy debiut filmowy. W zachowaniu i sposobie gry Jandy było wtedy chyba coś „męskiego” i odbiegało od stereotypu zachowania kobiety, bo jej debiutem teatralnym była rola… męska – tytułowy Dorian Gray w przedstawieniu według powieści Oscara Wilde’a.
Po „Człowieku z marmuru” stała się ulubioną aktorką Andrzeja Wajdy. Po kolei zagrała w jego dwóch następnych filmach: epizod w „Bez znieczulenia” (1978) i znów główną rolę w „Dyrygencie” (1978). W tym drugim filmie partnerował jej ówczesny mąż, Andrzej Seweryn. Małżeństwo szybko się rozpadło. Według krążącej wtedy plotki, ta niedopasowana, nieharmonijna, skłócona na ekranie para była poniekąd odbiciem prywatnego życia obojga aktorów. Po tym związku pozostał jednak utalentowany owoc, Marysia, dziś ceniona aktorka i właścicielka „Och-Teatru”, Maria Seweryn.
Nagrody sypnęły się lawinowo
Ról filmowych i serialowych zagrała Krystyna Janda ponad sześćdziesiąt. U Andrzeja Żuławskiego, Piotra Szulkina, Edwarda Żebrowskiego, Janusza Kijowskiego, Waldemara Krzystka, Krzysztofa Kieślowskiego, Yves Boisseta. I znów bardzo szybko los rzucił ją w filmowe przedsięwzięcia, które los wpisał w historię polityczną Polski. W 1981 roku ponownie zagrała Agnieszkę. Tę samą, ale nie taką samą. O kilka lat starszą i znacznie dojrzalszą. Zagrała ją w „Człowieku żelaza”, tym – jak byśmy dziś powiedzieli – sequelu „Człowieka z marmuru”. Wajda nakręcił go na fali wydarzeń po Sierpniu 1980 roku i odniósł ogromny, prestiżowy sukces – Złotą Palmę na Festiwalu Filmowym w Cannes w 1981 roku. W tym samym mniej więcej czasie Janda zagrała główną rolę ofiary stalinowskich represji w „Przesłuchaniu” Ryszarda Bugajskiego. Po burzliwej kolaudacji, która odbyła się w stanie wojennym, film powędrował „na półkę”, czyli otrzymał zakaz rozpowszechniania. Krążył jednak wśród posiadaczy odtwarzaczy wideo w nielegalnie wykonanych kopiach. Za tę rolę dostała aktorka indywidualną nagrodę w Cannes. Dopiero jednak w 1990 roku, prawie 10 lat po powstaniu filmu.
Te dwa utwory, a także powstały w 1987 toku film „W zawieszeniu”, ugruntowały pozycję Jandy jako aktorki „obywatelskiej”, nie tylko wykonującej swój zawód, ale w jakimś stopniu zaangażowanej w sprzeciw wobec panującego systemu. Na początku lat osiemdziesiątych miała już markę aktorki międzynarodowej i zagrała szeregu filmów francuskich i niemieckich. Zaczęły się też na nią sypać, niemal lawinowo, prestiżowe nagrody artystyczne z całego świata. W 1998 roku w plebiscycie tygodnika „Polityka” uznano ją za jedną z najwybitniejszych aktorek XX wieku. Nić dziwnego. Poza kunsztem artystycznym, Janda swoim aktorstwem sygnalizowała emocje, niepokoje, lęki i obsesje końca XX wieku. Nie tylko polskie.
Ale Janda była i jest artystką nienasyconą. Odkryła w sobie pasję śpiewania. Jej słynna, zabawna „Guma do żucia” wykonana w latach siedemdziesiątych na festiwalu piosenki w Opolu była tylko przygrywką do rzeczy poważniejszych. I to z nich złożyła aż sześć płyt. Zdążyła też napisać pięć książek, głównie felietonowych. W 2000 roku odbyła jedną z najdłuższych tras teatralnych w historii polskiego teatru, pod hasłem „Sto twarzy Krystyny Jandy”. Ale i to jej nie wystarczyło. W 2005 roku otworzyła swoją własną, prywatną scenę – Teatr Polonia. Stał się jedną z najpopularniejszych scen teatralnych w kraju, a jego ostatnie dzieło, „Boska!” święci rekordowe triumfy i będzie dziś na żywo emitowany w Teatrze Telewizji.
Trudno zmierzyć jej dorobek
O Krystynie Jandzie niełatwo jest pisać. Jej dorobek artystyczny mierzony liczbą zagranych ról, prac reżyserskich, otrzymanych nagród, wydanych płyt i książek, aktywnością społeczną jest tak kolosalny, że rozsadza ramy każdego tekstu. Trzeba więc na tym poprzestać, a do ogromu szczegółów odesłać zainteresowanych przede wszystkim do internetu, pod hasło: „Krystyna Janda”. Bo w przypadku Krystyny Jandy nie wiadomo, co w pierwszej kolejności podziwiać: jej liczne talenty, z menedżerskim włącznie, czy niezwykłą siłę, niewyczerpaną energię.
Warto jednak wspomnieć o niezwykłej postaci Krystyny Jandy także w kontekście jej dramatycznych doświadczeń osobistych. W 2009 roku pojawił się na ekranach film „Tatarak” Andrzeja Wajdy, według opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza. Grająca tym filmie rolę główną Janda zdobyła się na rzecz niezwykle przejmującą i jednocześnie bardzo odważną. Opowiedziała, jako dygresję poza przebiegiem właściwej akcji, o okolicznościach związanych z chorobą nowotworową i śmiercią jej męża, wybitnego operatora filmowego Edwarda Kłosińskiego. Z czegoś, co mogło grozić osunięciem się w ekshibicjonizm, uczyniła delikatną i mądrą opowieść o miłości. To kolejne zwycięstwo Krystyny Jandy. Ile ich jeszcze nie będzie? Nie wiemy. Nie wie tego być może ona sama.
Dzisiejsze, żywe spotkanie Krystyny Jandy z Teatrem Telewizji to uwieńczenie 37 lat współpracy, od 1974 roku. Od tego czasu zagrała w kilkudziesięciu przedstawieniach. W 2000 roku ta współpraca nabrała jednak nowej jakości, bo Janda zaczęła w TTV reżyserować. Zaczęło się od inscenizacji „Fizjologii małżeństwa” według utworu Honoriusza Balzaca. W kolejnych latach wyreżyserowała dla telewizyjnej sceny (jednocześnie grając w tych spektaklach) „Klub kawalerów” i „Śluby panieńskie” Aleksandra Fredry, „Zazdrość” Esther Vilar, „Opowieść o życiu i śmierci” Krzysztofa Bizio, „Związek otwarty” Dario Fo, „Małe zbrodnie małżeńskie” Erica Emanuela Schmitta, a ostatnio, w marcu 2011 roku, „Rosyjskie konfitury” Ludmiły Ulickiej.
Krzysztof Lubczyński
http://www.tvp.pl/kultura/aktualnosci/krystyna-janda-artystka-nienasycona/5537352
___________________________________________________________________________________________
"Boska" z boskim wynikiem. 2,7 mln Polaków obejrzało nowy Teatr Telewizji
marz
25.10.2011
Wielkim sukcesem - również komercyjnym - zakończył się powrót teatru na żywo do telewizji. Przedstawienie z Krystyną Jandą śledziło w poniedziałek wieczorem 2,7 mln telewidzów. Dodatkowo dużym zainteresowaniem cieszyła się transmisja w internecie.
Wyemitowany 24 października 2011 r. na żywo - po ponad 50. latach przerwy - spektakl Teatru Telewizji "Boska" okazał się wielkim wydarzeniem medialnym. Przedstawienie Teatru Telewizji z Krystyną Jandą w roli głównej, reżyserowane przez Andrzeja Domalika, spotkało się z ogromnym zainteresowaniem zarówno widzów TVP1, jak i internautów.
Jak na meczu, albo serialu
Przed telewizorami zasiadło 2 776 tys. osób (dane TNS OBOP), co stanowi największą widownię Teatru Telewizji od ponad 11 lat. Pierwsza część "Boskiej" zainteresowała 2 767 tys. widzów TVP1, druga - 2 786 tys. osób.
Dla porównania - ostatnie mecze towarzyskie kadry narodowej Polski przyciągnęły przed ekrany telewizorów ok. 2,3 mln widzów, a jeden z najpopularniejszych ostatnio seriali - "Przepis na życie" - swój rekord oglądalności notował na poziomie ok. 3 mln widzów.
Średnie udziały "Boskiej" w rynku widowni wyniosły 19,4 proc. (pierwszy akt - 17,3 proc., drugi - 21,7 proc.), co oznacza, że komediową rolę Krystyny Jandy podziwiał co piąty Polak mający w tym czasie włączony telewizor.
Domowi reżyserzy
Widzowie Telewizji Polskiej po raz pierwszy sami decydowali o formie i jakości odbioru spektaklu. "Boską" można było obejrzeć tradycyjnie w TVP1, w TVP HD, ale najciekawszą nowością była możliwość oglądania spektaklu na żywo w internecie na stronie http://www.boska.tvp.pl. Internauci mogli w trakcie spektaklu przełączać widok z trzech różnych kamer, dodatkowo mieli do dyspozycji "wersję reżyserską" - tą, która jednocześnie pokazywana była w telewizji.
Transmisja internetowa według danych udostępnionych przez TVP również cieszyła się rekordową popularnością, porównywalną z największymi imprezami sportowymi. W dzień spektaklu strona http://www.boska.tvp.pl zanotowała 182 tys. odsłon, a materiał wideo ok. 118 tys. wyświetleń. Każdy z czterech oddzielnych sygnałów (trzy kamery plu wersja reżyserska) zanotował co najmniej 20 tys. wyświetleń.
Co ciekawe - najwięcej wyświetleń uzyskał pokaz realizacyjny, czyli "wersja telewizyjna". Widzowie zaufali więc profesjonalistom, którzy na bieżąco montowali spektakl dla telewidzów, zamiast samodzielnie reżyserować, przełączając się między kamerami.
Lekka komedyjka, wielkie nazwiska
Niewątpliwie do wczorajszego sukcesu Teatru Telewizji przyczynił się wybór odpowiedniego spektaklu. "Boska" Petera Quiltera to komedia stosunkowo "łatwa" w odbierze. Historia Florence Foster Jenkins, bardzo bogatej i kompletnie pozbawionej talentu "śpiewaczki" jest przystępna dla każdego, nawet na co dzień niezainteresowanego życiem teatru widza.
Drugim filarem sukcesu była też z pewnością obsada, praktycznie w całości złożona z aktorów znanych i od lat uwielbianych przez widzów teatru, telewizji i kina. Rolę główną zagrała Krystyna Janda, a pozostałe Wiktor Zborowski, Krystyna Tkacz oraz Maciej Stuhr.
Sceptycy, których nie brakowało również wśród komentujących nasz artykuł o spektaklu użytkowników (choć byli w zdecydowanej mniejszości), plusy spektaklu interpretowali jako minusy. - "Ot, lekka komedyjka, gdzie tu sztuka wysoka?", ,, Wybór marniutkiej farsy jako reklamującej idee teatru w TV świadczy o tym, ze TVP będzie raczej trafiać w gusta szerokiej publiczności niż prezentować wysokich lotów sztukę teatralna" - pisali niektórzy.
Ale przystępna komedia z wielkimi nazwiskami zdecydowanie zrobiła swoje. Przyciągnęła - jakby nie było - "do teatru", liczbę widzów porównywalną do tej, która na co dzień woli seriale i imprezy sportowe. A to już duży sukces.
Z dalszą oceną poczekajmy więc na kolejne spektakle nowego wcielenia Teatru TV.
___________________________________________________________________________________________
...
No i poszłooo! Brawo Pani Krystyno, brawo dla wszystkich Państwa!
Było cudnie jak zawsze!
A dla Telewizji szczególne podziękowania za wąskie plany i możliwość przyjrzenia się mimice z bliska, super!!!
Jeszcze nigdy nie siedziałam przed komputerem / telewizorem z taką gorącą linią na telefonie! Rodzina, znajomi, przyjaciele - co chwilę ktoś dzwonił żeby o coś dopytać, podzielić się jakimiś spostrzeżeniami, wrażeniami lub po prostu żeby się razem pośmiać i pozachwycać. Rewelacja!
Jeszcze raz wielkie brawa!
Moc serdeczności,
Natalia