Droga Pani Krystyno!
Chciałam napisać do Pani już wczoraj, zaraz po tym jak zobaczyłam zdjęcia w dzienniku,ale wczoraj mialam słabszy dzień i nie dałam rady na dłużej usiąść przy komputerze.Jak je oglądałam to tak mi się miło zrobiło,że zechciała się Pani podzielić m.in. ze mną częścią swojego rodzinnego archiwum.Niektóre zdjęcia już gdzieś widziałam, ale niektóre wczoraj po raz pierwszy. Tym bardziej miło,że tak jak pisałam Pani w ostatnim chyba liście, stałyście się obie z Panią Marysią nie tylko ulubionymi aktorkami,lecz także poniekąd bliskimi osobami. To trudno wytłumaczyć tak dokładnie slowami. W każdym razie dziękuje za zdjęcia,sprawiły mi one radość niewątpliwie. Potem pomyślałam jak szybko mija czas i postanowiłam jakoś zadbać o nasze rodzinne archiwum (wywołać zdjęcia dotąd niewywołane,dostępne tylko na płytach, bo takie na papierze, które można dotknąć i umieścić w albumie są jakoś bardziej "zaopiekowane", tak myślę).
A dziś, dosłownie przed chwilą, dowiedziałam się o śmierci p.Krzysztofa Kolbergera...I to w sposób dobitny, bezlitosny obrazuje to przemijanie, o którym wczoraj Pani pisała. Podziwiałam Jego wieloletnią walkę z chorobą i to jak nauczył się z nią żyć.Pamiętam taki wywiad, sprzed roku chyba, w którym opowiadał o tym,że ten rak stał się trochę takim Jego kolegą, z którym idzie przez życie (nauczył się iść dalej przez życie). I dla mnie osoby chorującej przewlwkle od kilku lat (choć nie jest to choroba śmiertelna) te słowa stały się takim mottem, pomagały w chwilach trudnych.I tak mi smutno i żal, że dziś ten "kolega" okazał się silniejszy...
Ściskam ciepło
Ewa Sobkowicz