Pani Krystyno,
dzisiaj pierwszy raz, z własnej nieprzymuszonej woli ( a nie jak dotychczas z wycieczką szkolną) wybrałam się do teatru. Takie wyjście planowałam już od jakiegoś czasu, ale zawsze coś mi wypadało i musiałam je odkładać na nieokreślone "potem".
Po południu przeszłam się z ciekawości do Polonii. Nigdy tam nie byłam, więc nie ukrywam - zżerała mnie ciekawość. Tym bardziej, że miałam za sobą miłe, warsztatowe doświadczenia z OCH-em. Jednak wiadomo - warsztaty to nie spektakl. Zupełnie inna konwencja, inny cel, wszystko inne.
Weszłam do środka. Okazało się, że kilka osób czeka na wejściówki, bo o 15 będą "Grube ryby". Czytałam o tym spektaklu, o Bałuckim też, zresztą wcześniej widziałam "Klub kawalerów"w Teatrze TV, więc mniej więcej wiedziałam, co może mnie czekać. Z zakupami, z marszu, z burzą roztrzepanych włosów - zostałam. (Zakupy zostawiłam w szatni, włosy uczesałam, wstydu nie było).
Kiedy już trochę ochłonęłam, mogłam wreszcie się rozejrzeć. To, co przykuło moją uwagę, to lustra. Mnóstwo luster. I ta pani w kącie z fioletowymi włosami.
Zabrzmiał pierwszy dzwonek. Przestraszyłam się trochę, ale całe szczęście nie dałam nic po sobie poznać. Tłum ruszył w stronę dużej sali. Ja w tym czasie podziwiałam Fioletowe pończochy. Ludzie wyglądali wyjątkowo ładnie. "Całe szczęście, że poprawiłam te włosy" - pomyślałam. Wymieniali się opiniami, zachwycali świetnymi miejscami na widowni, przeglądali w lustrach, dokonując ostatnich poprawek nad swoim popołudniowym wizerunkiem.
Zabrzmiał drugi dzwonek. Kolejka do biletera zaczęła się gwałtownie zagęszczać. Kobieta przede mną pobiegła do łazienki, bo może jeszcze zdąży. Druga w pośpiechu dopijała butelkę coli.
Trzeci dzwonek. Kobieta z łazienki zdążyła. Odetchnęłam z ulgą, jakbym i ja stresowała się tym, czy zdąży. Wreszcie przyszła kolej na nas - widzów z wejściówkami. Weszłam na salę. Po prawo rozciągała się krwisto czerwona kurtyna, ciężka, masywna. Chciałam siadać na schodach, ale w siódmym rzędzie stało wolne miejsce. Bardzo dobre miejsce. Usiadłam. Założyłam okulary. Astygmatyzm. Źle widzę z daleka. Rozsiadłam się wygodnie w fotelu ufundowanym przez jakąś piekarnię. To chyba była piekarnia. W powietrzu unosił się zapach perfum. Mój świat nagle zamknął się w dwóch rzeczach: kurtynie i właśnie tych perfumach.
Zaczął się spektakl. Bardzo dobrze zagrany, lekki, nasycony XIX wiekiem, w dużej mierze dzięki scenografii. Dobrze się stało, że poszłam właśnie na Bałuckiego. Myślę, że to udany początek mojej przygody z teatrem. Bez patosu, wielkich oczekiwań, udawania znawcy współczesnej i nie tylko współczesnej sceny. Ot, zabawna komedia charakterów. Teraz powoli mogę zacząć wymagać od siebie i od teatru. Pierwsze koty za płoty.
Spektakl dobiegł końca. Na dworze chłodne powietrze ostudziło rozgrzane policzki. Wróciłam do akademika. Idąc chodnikiem, spojrzałam w sklepową szybę. Znowu miałam potargane włosy.
Pani Krystyno, to tyle.
Pozdrawiam serdecznie
Agnieszka