Pani Krystyno, pięknie dziękuję za Pani dzisiejsze wyznanie: "I mnie się już nic nie chce..." (w odpowiedzi na post Alison "Przymus przeżywania".
Dzisiejsza sobota, to taka specyficzna sobota. Pogoda piękna, dzień wolny od pracy, wydawałoby się - nic, tylko się cieszyć, iść na spacer, wykorzystać ten wolny dzień.
Tymczasem nic się nie klei. Zakupy ograniczone do minimum, czyli... gazety, pranie na szczęście uprała pralka, o sprzątaniu nie ma mowy...
Trzeci dzień z rzędu głowa boli tak, że mimo najszczerszych chęci, zapału i sporej porcji roboty do zrobienia - robię jakieś minimum tego, co zaplanowałam. Nie jestem w stanie więcej...
Może dziwnie to zabrzmi, ale czuję się PRZYTŁOCZONA tym wszystkim, co się stało tydzień temu i w ciągu tego mijającego tygodnia. (Momentami też zniesmaczona, ale to już insza inszość).
Nie to, że nie pojmuję ogromu tragedii. Pojmuję go i ogarniam, tylko...
Gdy widzę mamę, siedzącą dzień w dzień z nosem przy telewizorze i oglądającą non stop relacje, wspomnienia (łącznie z powtórkami na wszystkich dostępnych jej kanałach TV), to... cieszę się, że u siebie w domu nie mam telewizora. Kto wie, być może tak jak ona przegrałabym z pokusą bycia na bieżąco...
Znajomy zadzwonił dziś, zapytać, co u mnie i prosto z mostu przyznał: "wiesz, bo ja to już mam dość. Od rana ruszam się jak mucha w kisielu i walczę z bólem głowy". "O, to tak jak ja!" - krzyknęłam zachwycona.
Oczywiście nie tym, że kiepsko się czuje, tylko tym, że jest ktoś, kto czuje podobnie jak ja. Tuż po tej rozmowie dostałam SMS-a od innego znajomego: "Nic się nie klei. Nie mogę pracować..."
Po Pani wyznaniu: "I mnie się już nic nie chce..." odetchnęłam z ulgą. Jak dobrze, że są osoby, które wśród ogólnego chaosu i patosu ostatnich dni nie boją się do tego otwarcie przyznać.
Pozdrawiam Panią serdecznie.