Szanowna Pani Krystyno ( wybaczy Pani tę poufałość spowodowana wieloletnim wczytywaniem się w Pani Dziennik),
Znam pani codzienne zapiski, chyba od początku ich istnienia i od wielu lat były sensem mojego biurowego wertowania Internetu. Teraz, o wiele bardziej ubogie, powodują mą tęsknotę do starych czasów...
Ale nie o tym.
Jakiś czas temu, napisała Pani o złym czasie, po śmierci Pani Męża i o nocy, kiedy zadzwonił do Pani prof. Kołakowski. Mocno zapadło mi to w pamięci. Do dzisiejszego dnia nie rozumiałam, o co tak naprawdę wtedy chodziło.
Właśnie wysłuchałam „mini wykładu o maxi sprawach” i wreszcie wiem.
Gdybym mogła zamienić możliwość wygrania w lotto, na umiejętność posługiwania się taką formą języka, jak to robił prof. Kołakowski, zamieniłabym. Doznałam olśnienia, ukojenia i jednocześnie zawodu, bo nie ma już takich ludzi, z klasą wypowiedzi tak wysoką, że aż niemożliwą, łatwością konstruowania zdań i składni innej niż nieczysta mowa potoczna. I ta mądrość, łączenie wielu elementów, w jedną spójną całość.
Mam 30 lat, niespełnione, według mnie życie i brak wyższego wykształcenia- z różnych powodów życiowych. I coraz bardziej mnie przeraża, że jak już się zdecyduję kiedyś na studiowanie, mój umysł nie będzie ze swej starości, mógł przyswoić tego, o czym dziś mówił do mnie Profesor K.
Ale wciąż myślę, więc chyba nie jestem stracona...
Pozdrawiam i niezmiennie trzymam kciuki.
Żaninka