Rewers - prasówka

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

Rewers - prasówka

Postprzez nat Cz, 17.09.2009 13:40

Pierwszy mocny kandydat do Złotych Lwów
środa 16 września 2009 10:17

"Rewers" Lankosza rzucił Gdynię na kolana

Najmocniejszych akcentem pierwszych dni 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni był debiut fabularny Borysa Lankosza. To film, jakiego dawno w Polsce nie było. "Rewers" jest lekki, ale nie błahy, łączący politykę z prywatnością, ale nie historyczno-rozliczeniowy. Wysmakowany i genialnie opowiedziany!

Bohaterką „Rewersu” jest mimozowata Sabina (Agata Buzek) pracownica działu poezji w dużym wydawnictwie. Jest rok 1952 – wywodząca się z przedwojennej inteligencji rodzina młodej kobiety albo próbuje ignorować rzeczywistość, pijąc na umór i pracując na usługach
partii jak jej brat malarz, albo zachowując pozorną zgodę na nowe czasy, stara się robić swoje – jak matka (Krystyna Janda) i babka (Anna Polony). Życie trzech kobiet kręci się wokół wysiłków wydania za mąż nieporadnej w tych sprawach Sabiny. Do czasu, kiedy pojawia się Bronisław (Marcin Dorociński) – męski jak Humphrey Bogart i waleczny jak Tyrmandowski Zły. Związek tych dwojga zmienia film z komedii obyczajowej w rasową komedię kryminalną.

W „Rewersie” wszystko jest na najwyższym poziomie – obsada, kostiumy (Magdalena Biedrzycka), muzyka (Włodek Pawlik) – momentami przypominającą motyw z teatru sensacji Kobra. Każdy kadr jest fantastycznie zakomponowany i sfilmowany w czerni i bieli przez Marcina Koszałkę. Lankosz nigdy nie traci kontroli, każdy element filmu jest precyzyjnie spleciony z pozostałymi, a rozgrywającą się w tle historię – budowę Pałacu Kultury czy ostatnie podrygi stalinizmu – umie doskonale i zaskakująco wykorzystać dla fabuły. Ma też reżyser to, co trudno znaleźć w polskim kinie: słuch na dowcip i wyborne poczucie humoru.

Głośno będzie też w Gdyni o filmie powracającego po dziesięcioletniej przerwie do kina Mariusza Grzegorzka. Bohaterką jego filmu „Jestem twój” jest Marta (Małgorzata Buczkowska), 30-letnia dobrze sytuowana dentystka, która nie potrafi ułożyć sobie relacji z mężem. Przypadkowy seks z nieznajomym byłym kryminalistą Arturem i niechciana ciąża komplikują Marcie życie. Do tego do jej domu wprowadza się siostra Alicja, a jednorazowy kochanek i jego matka pragną odebrać jej dziecko. Wszystko u Grzegorzka jest grane na wysokim C, bohaterowie nie mówią – krzyczą, nie chodzą – biegają, nie rozmawiają – tylko się okłamują. Ich nerwowość, kompletny brak kontroli nad emocjami i czynami podkreśla reżyser zabiegami technicznymi, nerwowym ruchem kamery, przestrzeniami, zbliżeniami na twarz. Grzegorzek to twórca manieryczny, napastliwy w swoich filmach, męczący. Trzeba się przyzwyczaić do jego sposobu opowiadania, do psychoanalitycznych i teatralnych ciągot. Do programowej sztuczności. „Jestem twój”. Przyznam, że to, jak opowiada swój film Grzegorzek, mnie nie przekonuje, ale nie jestem w stanie przejść obojętnie obok tego, co chce powiedzieć.

Podobny problem mam też z filmem „Las” Dumały. Wybitny animator po raz pierwszy zdecydował się nakręcić film aktorski, by podzielić się z widzem doświadczeniem opieki nad umierającym ojcem. Choć film jest niewątpliwie prawdziwy, a męka, którą przechodzą obaj mężczyźni, została wyestetyzowana do roli przykuwających wzrok obrazów w obiektywie Adama Sikory, to jednak coś w nim zgrzyta, a pokłócenie porządków naturalistycznego i symbolicznego jeszcze bardziej rozbiło film wybitnego animatora.

O relacjach ojciec – syn, ale tym razem nie przez pryzmat wyszukanych symboli, lecz przyziemnego nałogu opowiada w „Helu” Kinga Dębska. Główną rolę lekarza psychiatry, który nie radzi sobie z własnym życiem, w jej fabularnym debiucie zagrał znakomicie Paweł Królikowski. Dębskiej udało się bardzo dobrze uchwycić sceny szpitalne – terapię, niekiedy rozbrajająco śmieszną, niekiedy kończącą się prawdziwymi tragediami. Choć jej film jest złamany w finale i tak stanowi ciekawą propozycję kina psychologicznego. Twórcy młodszego pokolenia pokazali więc w Gdyni, że mają swój wyraźny charakter pisma, wiedzą, o co im chodzi, i nie boją się eksperymentować. Filmy polskie są też wreszcie profesjonalnie zrobione i artystycznie mające coś do zaproponowania.

Magdalena Michalska, Gdynia
___________________________________________________________________________________________

Kolorowy czarno-biały "Rewers"

Pokazany wczoraj "Rewers" Borysa Lankosza na podstawie scenariusza Andrzeja Barta okazał się odkryciem festiwalu w Gdyni. Sporo emocji wywołała również premiera najnowszego filmu Mariusza Grzegorzka "Jestem twój".

- Czy od początku wiedział Pan, że chce nakręcić film czarno-biały? - zapytał Borysa Lankosza na konferencji prasowej prowadzący ją Paweł Sztompke. - Tak - odparł z pewnym uśmiechem reżyser. Nie było jednak w tej lapidarnej odpowiedzi ani grama butnej bezczelności, była to jedynie próbka stylowego poczucia humoru debiutującego w fabule dokumentalisty. Jego "Rewers" jest bowiem inteligentną - jak chcą producenci - "czarną komedią", opowieścią o zamieszkującej w stalinowskich czasach jedno małe mieszkanie trzech pokoleniach inteligenckiej rodziny w osobie babci (Anna Polony), mamy (Krystyna Janda) i Sabiny (Agata Buzek). Określenie "czarna komedia" jest jednak nieco mylące i nie oddaje w pełni specyfiki tego filmu, w którym znajdziemy również elementy komedii kryminalnej, filmu gangsterskiego czy kina noir. Zabawa z konwencją? Tak, ale jest w tej piekielnie dobrze napisanej historii (Andrzej Bart - jeśli ten film nie zdobędzie Złotych Lwów, to będzie nagroda za scenariusz) coś więcej, niż tylko niewinne igraszki miłośników kina.

"Rewers" rozpoczyna się ujęciem sali kinowej i migoczącego snopu światła z kabiny projekcyjnej. Główna bohaterka Sabina siedzi w kinie i ogląda fragmenty kroniki filmowej. Jesteśmy w kinie - zaznacza już na początku Borys Lankosz, by łatwiej było widzom zaakceptować konwencję jego filmu. Przez cały czas będziemy mieli bowiem do czynienia z pastiszem. To historia, która nie tylko wydarzyła się w latach 50. XX wieku, lecz również została opowiedziana w sposób, w jaki wtedy opowiadało się w kinie historie. Stylizacja jest totalna (przypomniał mi się "Dobry Niemiec" Stevena Soderbergha) - kreacyjność świata przedstawionego przypomina jednak nieco bajkowość "Amelii" Jean-Pierre'a Jeuneta. Pomyślałem o tej paraleli w scenie, w której Sabina połyka złotą monetę ("znalazła skrytkę, o której nawet siły diabelskie mogłyby nie wiedzieć"). Jest wtedy duchową krewną Amelii Poulain.

"Rewers" jest filmem, który w każdym szczególe zachwyca kompletnością. Kostiumy Magdaleny Biedrzyckiej, charakteryzacja m.in. Waldemara Pokromskiego, scenografia Magdaleny Dipont, zdjęcia Marcina Koszałki, jazzująca muzyka Włodka Pawlika, scenariusz Andrzeja Barta, wreszcie - aktorstwo (genialny Marcin Dorociński w roli Bronisława, stylizowany na stalinowskiego Humphreya Bogarta), wszystko buduje jakość tego filmu, którym po 14 latach milczenia wraca do produkcji studio filmowe "Kadr".

- Jerzy Kawalerowicz byłby dumny - powiedział twórcom jeden z dziennikarzy na konferencji prasowej. Co było specyfiką najlepszych filmów "Kadru"? Scenariusz. "Rewers" świetnie ogląda się nie tylko dlatego, że jest sprawnie wyreżyserowany. Ten film zachwyca dlatego, że jest genialnie napisany.

Wczoraj premierę miał w Gdyni także najnowszy film Mariusza Grzegorzka "Jestem twój" - adaptacja sztuki Judith Thompson, która podzieliła krytykę. To bowiem "gorące" kino, zrealizowane na "permanentnym dualu" (Grzegorzek, określając osobowość Thompson oraz powoływanych przez nią do życia postaci, użył właśnie tego określenia: "W tym samym momencie wciąga kokę i pije melisę" - scharakteryzował). Jest w kinie Grzegorzka pewna nerwowa niekonwencjonalność - jaki inny polski reżyser pozwoliłby sobie na nieostre zbliżenie twarzy? (przypomniał mi się Anton Corbijn, ten od "Control"). Jest pstrokata popkulturowość - jaki inny polski reżyser tak wyraźnie ustylizowałby głównego bohatera na Dave'a Gahana? (Mariusz Ostrowski w roli Artura jest ozdobą tego filmu). Wreszcie - przesadna teatralność. Ogląda się "Jestem twój" jak teatr (Grzegorzek adaptował już na scenie dwa teksty Thompson). Ale określenie "teatralność" ma tu inne od potocznego znaczenie.

W "Jestem twój" Grzegorzek próbuje bowiem nie tylko opowiedzieć historyjkę, jak to ma w zwyczaju polskie kino , ale diagnozuje też - jakkolwiek banalnie to nie brzmi - kondycję współczesnego człowieka. W tym polski teatr ostatnich lat zdecydowanie przewyższa kino - jest drapieżny, odważny, niebojący się podejmowania trudnych tematów, eksperymentujący - często na granicy kiczu, ale jeśli podejmujemy ryzyko, to do końca, na całego. "Teatralność" filmu Grzegorzka stanowi w moim mniemaniu o jego sile, nie słabości.

Bohaterowie Grzegorzka (i Thompson) są trochę z innego świata, niż przyzwyczaiło nas do tego polskie kino. Pełni sprzeczności, targani przeciwstawnymi emocjami, irracjonalni, histeryczni, na granicy szaleństwa. Przypominają bohaterów Andrzeja Żuławskiego. Jest w tym sporo psychodramy, ale też pole do aktorskiego popisu. Małgorzata Buczkowska-Szlenkier, Roma Gąsiorowska, Ireneusz Czop, wspomniany Mariusz Ostrowski czy wreszcie rewelacyjna mama reżysera - Dorota Kolak - wszyscy kreują tak wyraziste postaci, że nie zdziwię się, jeśli któraś z aktorskich nagród powędruje do któregoś z nich. O ile jury doceni ekstrawagancję Grzegorzka - "Jestem twój" nie został bowiem pierwotnie zakwalifikowany do konkursu gdyńskiego festiwalu (do pary z "Lasem" Piotra Dumały), jako zbyt hermetyczne kino.

Niczego dobrego nie da się niestety powiedzieć o reżyserskim debiucie realizatorskiej pary Bolesław Pawica - Jarosław Szoda. "Handlarz cudów" z główną rolą Borysa Szyca - alkoholika, który postanawia odbyć pielgrzymkę do Lourdes. Pomysł na ten film zrodził się w głowie Grzegorza Łoszewskiego - autora "Komornika". Tak jak w filmie Feliksa Falka, tak samo w "Handlarzu cudów" uparte podążanie za wskazówkami z podręcznika dla scenarzystów kończy się schematycznym tekstem, który swą przewidywalnością (zawiązanie akcji, rozwinięcie, rozwiązanie) potrafi zachęcić widza do opuszczenia kina przed czasem. Gdyby to jeszcze było jakoś z sensem wyreżyserowane. Gdzie tam? Aranżacja co dynamiczniejszych scen (jak np. ucieczka granego przez Szyca Stefana przed pacjentami odwyku) nie dorównuje nawet realizacyjnemu poziomowi "M jak miłość".

Jeśli do tego dodamy ckliwą historię o nawróconym grzeszniku (Borys Szyc uwija się w aktorskich konwulsjach jak w ukropie), który postanawia nielegalnie przewieźć do Francji dwójkę dzieci z Czeczeni (tak, tak, trafia mu się taki przymusowy bagaż) - mamy niezamierzoną parodię pokazywanego w Gdyni dwa lata temu "Wszystko będzie dobrze" Tomasza Wiszniewskiego.

Tomasz Bielenia, Interia.pl
____________________________________________________________________________________________

34. FPFF. "Rewers" olśnił i zachwycił...
15 września 2009

"Rewers" Borysa Lankosza zachwycił festiwalową publiczność i udowodnił, że w polskim kinie można debiutować mówiąc odważnie i swoim własnym głosem.

Ten film ma w sobie urok kina noir z akcją umiejscowioną w socrealistycznym krajobrazie Warszawy lat pięćdziesiątych. I już tylko ten czysto stylistyczny element czyni zeń propozycję niecodzienną, dopracowaną w najdrobniejszym szczególe oraz bezkompromisowo śmiałą na tle innych rodzimych produkcji. I chociaż rozgrywa się on w miarę dalekim, pozornie tylko rozwojowym okresie, niesie w sobie świeże, wyraziste i przede wszystkim współczesne spojrzenie na czasy spowite ponurą aurą komunistycznej monarchii. Borys Lankosz, debiutujący w pełnym metrażu, nie zrobił przy tym filmu rozliczeniowego, mimo iż wskazuje na stosunkowo jeszcze niedawną patologię tego państwa. Wykonał kawał solidnej roboty, czerpiąc z tekstu Andrzeja Barta - autora scenariusza, by opowiedzieć historię wieloznaczną. Dotyka on w swoim obrazie ironii losu, paradoksu przypadku, wreszcie potrzeby uczucia. Wpływ historii wydaje się być z kolei nieunikniony. Ona zawsze decydowała o życiu tu i teraz oraz dniu jutrzejszym. A właśnie przez pryzmat teraźniejszości główna postać filmu, Sabina, patrzy na swoją pogmatwaną przeszłość.

W "Rewersie" zwraca uwagę konwencja. Film jest po trosze komiksem, innym razem czarnym kryminałem to znów taką naszą, czarno-białą, Amelią. Jest to barwna mieszanina, chociaż partie sprzed ponad 50-ciu lat to zdecydowanie wysmakowana, uwodząca oko, czarno-biała fotografia autorstwa Marcina Koszałki

A wszystko po to by opowiedzieć historię o trzech kobietach, które w dobie kryzysu jednostki, za to triumfu mas, próbują stawić czoła sytuacji absurdalnej, ale koniecznej. Uwaga skupia się tutaj na Sabinie, najmłodszej z trzech mieszkających pod jednym dachem kobiet. Dziewczyna jest młoda, nieśmiała, lubiąca poezję i z niej żyjąca. Konkretnie z pracy w dziale: poezja, w wydawnictwie "Nowiny". Jej problemem, wciąż nie rozwiązanym, są mężczyźni. Matka z babcią chcą ją jak najlepiej wydać za mąż, tylko kandydaci jacyś tacy mało odpowiedni. W końcu jednak los sam uśmiecha się do Sabiny, kiedy w jej obronie przed dwoma oprychami staje przystojny, ubrany w prochowiec jakby żywcem ściągnięty z samego Humphreya Bogarta, tajemniczy mężczyzna. Dopiero w tym momencie fabuła "Rewersu" rozpoczyna się tak naprawdę na dobre.

Borys Lankosz błyskotliwie bawi się kinem nie zapominając jednocześnie o tonach serio. Znajduje on miejsce i na farsę i dramat, dzieląc akcenty w wyważonych proporcjach. Nad całością przeważa jednak duch dobrej, inteligentnej zabawy, zatem powodów do mimowolnego uśmiechu jest znacznie więcej. Czemu nie należy czynić zarzutu. Akurat to komediowe ujęcie w jakiś przewrotny sposób pozwala poczuć wyraźnie to, co było złe w okresie, w którym toczy się cała intryga. Śmiech jest zdrowy, pozwala z bezpiecznego dystansu spojrzeć na sprawy gorzkie, ponure, stanowiące złe wspomnienie o naszych dziejach.

Doskonale czują to także aktorzy, w grze których jest wiele swobody, ciepła i niewymuszonego humoru. Idealnie wydaje się być dobrana odtwórczyni głównej roli Agata Buzek, która eksponuje swoją Sabinę, osobę skrytą, zakompleksioną, z radosną ekspresją. Czuje się od niej to nieskażone dobro, dobrotliwą naiwność, ale też ukrytą siłę, która potrzebuje jedynie stymulującego bodźca. Idealnie wypadają w filmie także Krystyna Janda w roli matki i Anna Polony jako babcia. Janda ma ponadto to szczęście, że to jej przypada w udziale wypowiedzenie chyba największej ilości dowcipnych partii tekstu. A że zawsze pozostaje przy tym poważna, efekt ironiczny trafiony jest bez pudła. Polony to z kolei klasa sama w sobie. Wreszcie Marcin Dorociński jako tajemniczy, PRL-owski macho. Aktor nie stroni tu od grubej kreski, ale w tym przypadku inaczej po prostu nie można. Na pewno jest to inny Dorociński niż w ostatnich jego filmowych odsłonach.

Chyba nie będzie przesadą stwierdzenie, że "Rewers" stanowi przedsięwzięcie ponad normę. Wysmakowany, perfekcyjnie skonstruowany, kunsztownie wyreżyserowany i bezbłędnie zagrany, prezentuje jakość godną najwyższej klasy rozgrywek, gdyby tak zechcieć rzecz całą odwołać do terminologii sportowej. Bardzo dobra rozrywka i tylko pozornie mimo chodem, sugestywna lekcja historii. Udał się debiut Lankoszowi, trzeba mu to przyznać. Powstało kino dla smakoszy, ale nie tylko. Dobra robota i spory krok do przodu.

Artur Cichmiński, Stopklatka
____________________________________________________________________________________________

Prosto z Gdyni: Jest faworyt!
16.09.2009

W Gdyni można zaobserwować ciekawe zjawisko: wielu debiutantów i początkujących reżyserów ani myśli opowiadać o swoich czasach, nie chcą mówić "głosem pokolenia".

Jacek Boruch akcję swojego filmu umieścił w stanie wojennym, Jacek Głąb w roku inwazji na Czechosłowację, Michał Rogalski - niby współcześnie, ale z nostalgią opowiada o powstańcach warszawskich. No i jeszcze "Rewers" Borysa Lankosza: najlepszy, jak dotąd film festiwalu, przyjęty tu z prawdziwym entuzjazmem - a entuzjazm w Gdyni jest równie częsty, jak śnieg w lipcu. Lankosz i jego scenarzysta (wielkie brawa dla pisarza, Andrzeja Barta - dzięki niemu znów można uwierzyć w sens współpracy filmu i literatury) opowiadają historię, która dzieje się w stalinowskiej Polsce, z drobnymi tylko wtrętami współczesnymi. To czarno-biały film, bo jak mówił jego twórca, tak postrzegają tamte czasy ci, którzy znają je tylko ze zdjęć i telewizyjnych kronik. A jednak nie ma w nim nawet cienia stylizacji - jest nakręcony na wskroś współcześnie. Bohaterkami "Rewersu" są trzy kobiety: babcia (Anna Polony), matka (Krystyna Janda) i wnuczka (Agata Buzek) mieszkające razem i razem starające się przetrwać. Sabinka pracuje w wydawnictwie, "na odcinku poezji", największą troską jej matki jest wydanie zahukanej myszki za mąż. Schorowana babcia uważa jednak, że lepiej być samą, niż znaleźć się w nieodpowiednim towarzystwie. Szybko okaże się, że miała rację - w domu pojawia się bowiem tajemniczy Bronisław (Marcin Dobrociński znów w roli amanta, ale podszytego diabłem).
Relacja trzech kobiet zbudowana jest kapitalnie, dzięki świetnym dialogom i oczywiście utalentowanym aktorkom, które genialnie balansują między powagą, a delikatną ironią. To również ich zasługa, że film ma w sobie niesamowitą lekkość, choć zarazem w pełni oddaje grozę stalinowskich czasów. Kontrapunktem do historii jest muzyka Włodka Pawlika: jazz, który wnosi do dusznej opowieści powiew wolności i anarchistycznego ducha.
"Rewers" to i zgrabny thriller i czarna komedia. Śmiech, który co i rusz rozbrzmiewa na kinowej sali, w pewnym momencie niemal zupełnie zamiera. Ale to też kapitalna opowieść o pokoleniu "bękartów stalinizmu", ludzi urodzonych w latach 50., z zakłamaną czy raczej zafałszowaną, przetraconą biografią. Kapitalny film - w kinach zobaczycie go już w listopadzie.

Małgorzata Sadowska
przekroj.pl
http://www.przekroj.pl/kultura_film_artykul,5507.html
____________________________________________________________________________________________

W fundamentach PKiN, czyli stolica odgrywa role
16-09-2009

Wielki dół, z którego dopiero wyłoni się Pałac Kultury, pomnik Chopina o poranku i kino Moskwa z „Czasem apokalipsy” – to tylko niektóre obrazki Warszawy na FPFF w Gdyni.

Po trzecim dniu 34. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych można już powiedzieć, że w tym roku nie tylko kino prezentuje się tu wyjątkowo różnorodnie. Także wizerunki Warszawy, jakie może oglądać festiwalowa publiczność, warte są zauważenia. A niektóre szczególnego docenienia.

W najlepszym jak dotąd obrazie festiwalu – debiutanckim „Rewersie” Borysa Lankosza – stolica pojawia się w czarno-szaro-białych kolorach. To nie pomyłka. Szarości są w tej komedii noir z czasów stalinowskich, bardzo ważne. Właśnie w nich zarówno scenarzysta Andrzej Bart, twórcy scenografii (Magdalena Dipont), kostiumów (Magdalena Biedrzycka), charakteryzacji (Waldemar Pokromski), jak i reżyser – w ścisłym porozumieniu z operatorem Marcinem Koszałką i genialnie wpisującymi się w konwencję aktorami – oddają niuanse stylowej historii z początku lat 50.

Historii niosącej intrygę i komizm, niczym z „Arszeniku i starych koronek”, przemieszaną jednak z grozą czasów, w jakich przyszło żyć trzem głównym bohaterkom: babce (Anna Polony), córce (Krystyna Janda) i wnuczce (Agata Buzek). Bardzo ważną postacią jest w tej opowieści czarujący „zły” (Marcin Dorociński).

To określenie nie pojawia się przypadkiem. Filmowe kadry czerpią z amerykańskiego kina noir, dawnych komedii typu „Ewa chce spać”, ale też klimatem nawiązują właśnie do prozy Tyrmanda. Choć bliżej im do „Dziennika ’54” niż do "Złego".

Marcin Koszałka po mistrzowsku łączy stylizowane ujęcia z fragmentami dawnych kronik (m.in. fundamenty pod Pałac Kultury i Nauki, ruch na Krakowskim Przedmieściu i zamarłe ulice w dniu śmierci Stalina) z obrazami dzisiejszej stolicy. We współczesnej perspektywie – wraz z kolorem wypełniającym kadry – pojawia się zaskakujące domknięcie intrygi.

Istotną rolę pełni w nim jeden z robotniczych posągów spod PKiN. Warszawa w „Rewersie” stanowi nie tylko tło, ale i komentarz do rozgrywającej się na ekranie historii. Podobną rolę pełni w „Ostatniej akcji” Michała Rogalskiego. Pojawia się tu w stylizowanej na lata 60. dowcipnej czołówce. Przede wszystkim jednak dopełnia intrygę szerokimi ujęciami warszawskiej panoramy.

W wielu pokazywanych na festiwalu produkcjach stołeczna scenografia jedynie towarzyszy akcji, od czasu do czasu eksponując jakiś znaczący detal.

W romansowym „Nigdy nie mów nigdy” debiutant Wojtek Pacyna na malowniczych schodach parku Frascatti stawia dziecięcy wózek. W pierwszej z nowel filmu „Demakijaż” Marysia Sadowska pomnikowy wizerunek Chopina i jego muzykę konfrontuje z clubbingujacą bohaterką. W oczekiwanym filmie Janusza Morgensterna „Mniejsze zło” pojawia się m.in. wskrzeszone do życia kino Moskwa, skadrowane jak na słynnym zdjęciu Chrisa Niedenthala z początku stanu wojennego. Niestety, w przypadku tego filmu nawet scenografia chwilami zawodzi.

Jolanta Gajda-Zadworna
Życie Warszawy
http://www.zw.com.pl/artykul/1,402253.html
___________________________________________________________________________________________

Kino rozlicza się z historią
16-09-2009

Gdynia 2009: Nareszcie pojawiły się filmy, na jakie czekaliśmy: mocne, niejednoznaczne, unikające zbyt łatwych osądów

Filmowcy rozliczają PRL. Coraz ciekawiej. Doświadczenia lustracyjnych pomówień i krzywd, przez które przeszliśmy w ostatnich latach, pozostawiły ślad w naszym myśleniu o przeszłości. Ośmieszyły czarno-białe podziały. Twórcy nie rezygnują z ostrych ocen, ale dostrzegają złożoność tamtego czasu. Szukają nowego spojrzenia na historię.

Film Borysa Lankosza „Rewers” jest w Gdyni na ustach wszystkich. 36-letni debiutant, który wcześniej zrealizował kilka interesujących dokumentów (m. in. obsypany nagrodami „Rozwój” i „Obcego VI”) zrobił film, który nowocześnie żongluje między dramatem psychologicznym, thrillerem a czarną komedią. Jego bohaterką jest spragniona miłości stara panna z inteligenckiej rodziny, którą zaczyna się interesować przystojny mężczyzna.

Dziewczyna jest w siódmym niebie, ale amant okazuje się funkcjonariuszem UB i szantażem próbuje zmusić ukochaną do donoszenia na kolegów z pracy. Jednak są granice, których Sabina nie przekroczy. Zdesperowana zdecyduje się raczej na zbrodnię niż na niegodziwość i sprzeniewierzenie własnym zasadom. Niestety, życie dopisuje sprawie własny epilog. Sabina spodziewa się dziecka, którego ojcem jest ubek. Całą tę historię będzie wspominać stara kobieta, która na lotnisku czeka na syna.

W moralnym bagnie

Film Lankosza, na pierwszy rzut oka przerysowany i chwilami niemal groteskowy, ma w sobie prawdę o latach 50. Niesie zaskoczenia, stroni od łatwych ocen. Jest znakomicie zagrany przez Agatę Buzek i Marcina Dorocińskiego, obok których świetne kreacje tworzą też Krystyna Janda i Anna Polony w rolach matki i babki Sabiny. Czarno-białe zdjęcia Marcina Koszałki potęgują wrażenie realizmu i zwyczajności.

Do roku 1978 cofa się Wojciech Smarzowski w filmie „Dom zły”. W małej wiosce w Bieszczadach, tuż obok PGR, zostaje popełniona koszmarna zbrodnia. Giną trzy osoby: dwóch mężczyzn i kobieta. Cztery lata później porucznik milicji Mróz przeprowadza w starym domu wizję lokalną z podejrzanym o morderstwo mężczyzną, który w tamten wieczór przyjechał w Krośnieńskie, by zacząć nowe życie po rodzinnej tragedii. I znów, jak w „Rewersie”, obok sensacyjnej zagadki jest tu drugie dno. Polityczne.

Mamy rok 1982, stan wojenny. Porucznik dokopuje się w śledztwie do afer korupcyjnych, jakie miały miejsce w PGR. Wszystko toczy się w moralnym bagnie, w czasie wizji wódka leje się strumieniami. – Przyszła dyrektywa, żeby bandytów wyrzucać z kraju, mieszać razem z emigracją polityczną – mówi przełożony porucznika. – Po pierwsze upaprzemy na Zachodzie obraz „Solidarności”. Po drugie pozbędziemy się elementu. On sam ma niejedno do ukrycia. A to szantażuje podwładnego, a to kusi go mirażami służbowego poloneza i awansu do stolicy. Wszyscy donoszą na wszystkich. – Wy macie coś na mnie, ja mam coś na was. Jest remis – mówi jeden z policjantów.

I z „Rewersu”, i z „Domu złego” człowiek wychodzi porażony. Na czym polega siła tych filmów? Otóż pokazują one zwyczajne życie i ludzi, którym na co dzień przyszło żyć w tamtym świecie. Wśród afer, poczucia siły miejscowych notabli, korupcji, donosicielstwa, rozmaitych układów. Czasem umiejąc się temu wszystkiemu oprzeć, czasem nie. Kiedyś podobnie robił filmy Krzysztof Kieślowski. W „Personelu” młody chłopak w ostatniej scenie siedzi nad kartką papieru, trzyma w ręku pióro. Podpisze donos czy nie? Kieślowski zostawił odpowiedź widzowi. Lankosz i Smarzowski stawiają kropkę na „i”. Ale i oni zadają dużo więcej pytań, niż dają odpowiedzi.

Opozycja odarta z legendy

W ten nurt trudnych polskich rozliczeń wpisuje się też nowy film Janusza Morgensterna „Mniejsze zło”, zrealizowany na motywach prozy Janusza Andermana. To z kolei próba rozliczenia pokolenia „Solidarności”. Znów trudna. Bohater filmu, młody poeta, który trochę przez przypadek włączył się w działalność opozycji, jest postacią nikczemną. Oszustem, który kradnie innym teksty, i łobuzem bez charakteru wykorzystującym materialnie kobiety.

Anderman w swojej powieści obszedł się z nim bardziej bezwzględnie, Morgenstern dał mu szansę powrotu na prostą drogę. Ale ten obraz, pokazujący tak ponurą wizję naszego społeczeństwa, że wyszłam z niego chora, może okazać się bardzo ważny. Jest bowiem próbą odbrązowienia historii, odarcia jej z bohaterszczyzny, oddzielenia ziarna od plew.

Feliks Falk w „Enenie” pokazał jak mylne mogą być kategoryczne, schematyczne sądy. Jeden z najważniejszych twórców kina moralnego niepokoju po latach zrealizował obraz, w którym udowodnił, że nawet „onych” – byłych kierowników partyjnych – nie zawsze daje się oceniać jednoznacznie źle. Morgenstern dokonał rzeczy jeszcze trudniejszej: odarł z romantycznej legendy ruch opozycyjny.

Jak zareagują widzowie? Nie wiem. Ale przecież tak właśnie mówi się dzisiaj o świecie. Od lat pisaliśmy, że artyści z różnych krajów odchodzą od schematów, że Ken Loach, Ang Lee czy nagrodzony Oscarem za „Życie na podsłuchu” Florian Henckel von Donnersmack pokazują złożoność historii i ludzkich postaw.

Tęskniliśmy za dziełami, których twórcy w ten sposób spojrzeliby na dzieje Polski. Niestety, rodzimi filmowcy specjalizowali się raczej w opowieściach o bohaterach niezłomnych i heroicznych. Te obrazy o księdzu Popiełuszce czy generale „Nilu” powstają do dzisiaj i mają swoją wartość. Ale prawdziwie przejmujący obraz czasów PRL rysują na ekranie Lankosz, Smarzowski, Morgenstern. „Nil” był jeden, na miejscu bohaterów „Rewersu” czy „Domu złego” mógł znaleźć się każdy.

ranking krytyków

Recenzenci filmowi „Tygodnika Powszechnego”, „Polityki”, „Filmu” i „Rzeczpospolitej” oceniają festiwalowe pokazy (w skali od 1 do 6)

Oto trzy najlepsze filmy (w nawiasie średnia ocena):

„Rewers”, reż. Borys Lankosz (5)

„Magiczne drzewo”, reż. Andrzej Maleszka (4)

„Generał Nil”, reż. Ryszard Bugajski (4)

http://www.rp.pl/artykul/2,364465.html
___________________________________________________________________________________________

Debiutanci górą na gdyńskim festiwalu filmów

Ich bardziej doświadczonych kolegów po fachu zgubił podobny grzech: sztuczne ufilozoficznianie filmowych historii. "Janosik", udekorowany głębokim przesłaniem, że nie można bez konsekwencji bawić się złem, nawet w dobrej sprawie, zawodzi jako film. Ani to traktat, ani kinowa przygoda. To co w przypadku dzieła Holland jeszcze się momentami broni, w przypadku Mariusza Grzegorzka jest już całkowitą porażką. Jego psychodrama budziła śmiech publiczności w momentach, w których reżyser z całą pewnością tego nie przewidywał.
Za to "Handlarz cudów" potrafił wzruszyć. Pewnie, że pomysł wspólnej podróży dziecka i alkoholika, wzajem sobie pomagających w drodze do szczęścia i ludzkiej godności, nie jest w kinie nowością. Para twórców próbowała wycisnąć z tego schematu, ile się tylko da, ze szkodą dla prawdopodobieństwa historii. Ale mimo że Pawica i Szoda grają niekiedy znaczonymi kartami, ich film się broni. Duża w tym zasługa pary dziecięcych bohaterów, granych przez Sofię Mietielicę i Romana Golczuka. Co do roli Borysa Szyca, jako upadłego i zbawiającego się alkoholika, zaryzykować można wróżbę, że jeśli Szyc miałby wyjechać z Gdyni z nagrodą aktorską za jedną z trzech głównych ról, granych w trzech filmach, tym tytułem pewnie jednak nie będzie "Handlarz cudów".
W przypadku "Rewersu" Borysa Lankosza jury może mieć odwrotny problem: czy nie przyznać zbiorowej nagrody aktorskiej dla Anny Polony, Krystyny Jandy i Agaty Buzek? Tak zestrojonego aktorskiego tria od dawna nie oglądaliśmy w polskim kinie. Ale największym atutem tego filmu jest - sam pomysł: nakręcenia czarnej komediowej groteski o latach stalinizmu w Polsce.
Na wesoło próbował na tegorocznym festiwalu przedstawić inny trudny rozdział naszej najnowszej historii Jacek Głomb, kręcąc mało udaną komedię "Operacja Dunaj", o Polakach najeżdżających Czechosłowację w 1968 roku.
Borys Lankosz i Andrzej Bart, autor scenariusza, targnęli się na inne narodowe tabu - lata 50., czas martyrologii narodu jęczącego pod sowieckim jarzmem. Przedstawić te czasy na wesoło, groteskowo? Jeśli się to robi w tak dobrze skręconym filmie, jakim jest "Rewers", okazuje się, że można. A świeczka, jaką reżyser i scenarzysta w ostatniej scenie na 1 listopada zapalają nie tylko na Grobie Nieznanego Żołnierza, ale i pod Pałacem Kultury i Nauki, jest ich przewrotnym wkładem do dyskusji, czy tego prezentu od Stalina nie należałoby wysadzić w powietrze. Nie da się tych lat grozy, ale i groteski, wymazać z naszej historii. "Rewers" może na ten temat sprowokować dyskusję.

Jarosław Zalesiński - Dziennik Bałtycki
____________________________________________________________________________________________

Pozostaje trzymać kciuki i czekać na premierę.
A ja właśnie odczuwam swoje oderwanie od rzeczywistości w tym tygodniu. Właśnie zgubiłam kolczyki. We własnym domu żeby było śmieszniej. Miałam je w ręce rozmawiając przez telefon, po skończonej rozmowie chciałam je założyć i ... nie ma. Rozpłynęły się...
Niech już będzie po sobocie, po tym całym Jubileuszu..
Pani Krystyno,
z innej beczki - dotarły do Pani płyty ze zdjęciami? Pani Marta miała przekazać. Bo w Poznaniu Pan z obsługi coś pokręcił i kazał dostarczyć je właśnie Jej, a nie od razu Pani ;)
Dla Pani zdrowia, sił i przedpremierowego optymizmu.
Ukłony,
N.
w szeregu biegniesz kilka lat,
a potem - jazda w boski sad!
Avatar użytkownika
nat
 
Posty: 3038
Dołączył(a): Cz, 22.01.2009 14:19
Lokalizacja: W-wa/Poznań

Re: Rewers - prasówka

Postprzez Krystyna Janda Pt, 18.09.2009 07:21

Dotarło. Dziękuję bardzo.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja