przez An-dora N, 13.09.2009 22:51
Ojejku, odwyklam, naprawde. Zabieram sie za pisanie od co najmniej 2 tygodni, pisze juz caly weekend... No dobra, zaczynam:
Moje ulubione D.
Jako, ze nie wiem, jak wogle zaczac, to zaczne od zyczen.
Dla Teremi juz bardzo spoznione, ale co tam! i tak bardzo serdeczne zyczenia – zeby Ci nigdy sil nie zabraklo do wyszukiwania dla nas i potomnych roznych literackich skarbow oraz cierpliwosci do spisywania niejednej perelki z tzw. sluchu! A poza tym kociej wdziecznosci po wsze czasy. Skoro juz dobry los obdarzyl Cie kotem...
Dla Emci z jeszcze w miare przyzwoitym spoznieniem (jesli spoznienie moze byc w ogole przyzwoite!) - Twoja obecnosc w hp to jedna z niewielu rzeczy, na ktorych naprawde mozna polegac. I za to ja osobiscie Tobie dziekuje, z serca. Jak tez i za niezmozonO radosnO tworczosc wierszenkowO. Nasza Ty przodowniczko!...
Wasze zdrowie dziewczyny!
W razie, gdyby mi jeszcze jakies zyczenia umknely – serdecznie przepraszam, wszystkim tu piszacym i zagladajacym zycze zawsze wszystkiego dobrego, zeby nie powiedziec – najlepszego, wiec prosze mi nie poczytac tego bledu i wybaczyc przeoczenie!...
No i jako, ze juz teraz po winku, to odwazam sie wyjsc zza krzaka i powspominac.
Jak wiecie – zmienilam dziuple. Nowa fajna jest. Ciagle sie jeszcze urzadza, wiec zdjecia co zrobie to nieaktualne... Ale kiedys tam jakies wkleje. Jedno tylko napomkne – co wieczor idac spac, przechodze sie po tej dziupli i ciesze sie, ze jest taka ladna i taka moja...
Poza tym, nie bylo mnie chwilke, bo bywalam w Wielkim Swiecie. Ha! Na tym najdalszym wschodzie, zeby nie powiedziec ze to juz na zachodzie tylko, ze z drugiej strony...
Japania nas po prostu urzekla. Z gory zaznaczam, ze bylismy absolutnie nieobiektywni, jako, iz pojechalismy poznawac trzecia ojczyzne Malenstwa, pozytywne nastawienie do wszystkiego bylo jakby naszym punktem wyjsciowym. Ale tam nietrudno sie wszystkim zachwycic. Zaczelismy od Tokyo – wiec nowoczesnosc, rozmach, szybkosc, technika, wszystko na tak zwanym bezdechu. Drapacze chmur, jeden przy drugim, 52 pietra w mgnieniu oka, rzut okiem z perspektywy Sw. Piotra, kolacja u Pana Boga za piecem oraz toaleta „pod chmurka”... Ludzie w pospiechu, jednak jacys tacy spokojni, niewzruszeni, niby zmeczeni, a jednak jakby zadowoleni z siebie i stanu rzeczy. A moze tylko b. dobrze dopasowani do swojego zycia? Trudno sie wyznac. Faceci (dziwne, w tych wielkich miastach spotykalismy w wiekszosci tylko mlodych!) (w drugim nawiasie: Monika mi juz dawno mowila, ze mlodzi Japonczycy plci meskiej niczego sO, nie bardzo wierzylam, ale no kurcze powiem teraz, ze miala cholerka racje!) tu wracam do poczatku zdania sprzed dwoch nawiasow – wiec faceci w bialych koszulach i ciemnych spodniach (ani w Tokyo, ani w innych duzych miastach nie widzialam zadnego mezczyzny w t-shircie, oprocz rzecz jasna turystow), z teczka pod pacha, oraz kobiety, mlode i eleganckie. Wszyscy spieszyli gdzies, do biur, na spotkania biznesowe, wieczorami prywatne, ciagle w biegu, ciagle z nieodlacznym telefonem w reku. Telefon komorkowy to w Japonii w ogle oddzielny rozdzial. Nie, zeby az tyle sie telefonowalo, to nie. Wszystko inne, co sie za pomoca tego telefonu robilo, to bylo fascynujace! Spytajcie mnie, czego NIE mozna w Japoni zrobic za pomoca telefonu, wtedy odpowiedz bedzie prostsza... (tylko nie bierzcie tego doslownie, no nie...)
Obok tej nowoczesnosci, ale tak jakby w symbiozie, wcale nie na uboczu – zupelnie inny swiat – historia, religia, tradycja, kultura wpleciona w ten szybki swiat i towarzyszaca mu na kazdym kroku. Zarowno w Tokyo, Kyoto, czy Nagoyi – to te wieksze miasta, o ktorych kazdy cos tam juz slyszal – za kazdym wielkim centrum stoi gdzies tam jakis tempel czy inna swiatynia, ktora niewiele oddalona od tetniacego zyciem wielkiego srodmiescia – tchnie spokojem i cisza, nie pozwala zwatpic w to, ze mimo iz wszystko gdzies tam juz za nas zdecydowano – jednak tak wiele jeszcze w naszych rekach – trzeba tylko chciec... Piekna architektura, zadumani mnisi, modlitwy-zyczenia zapisywane na skrawkach papieru i wieszane na drzewie, gdzie szelestem maja przyciagnac uwage bogow...
No i ludzie – niespotykanie grzeczni i uprzejmi. Ten slynny japonski usmiech i uklon towarzyszyl nam przez caly czas naszego pobytu w kraju kwitnacej wisni. Usmiechali sie do nas prawie wszyscy, klaniali sie naprawde wszyscy, poczawszy od bagazowych na lotnisku, poprzez pracownikow hotelow, policjantow kierujacych ruchem, mimo dzialajacych swiatel, ekspedientek w sklepach (nawet w tych najdrozszych, Prada, Gucci i innych Armani, gdzie z gory bylo widac, ze my to tam NA PEWNO nic nie kupimy, i tam sie nam w pas klaniano), pracownikow stacji benzynowej, kelnerow w restauracjach, maiko i gejszy w Kyoto, ktore bezczelnie poprosilismy o zdjecia, a skonczywszy na przewodnikach wycieczek, w ktorych bralismy udzial, no ci to juz przescigiwali sie w uklonach. Ten uklon to taki stan rzeczy, ktory nas najpierw smieszyl, potem zastanawial a potem juz tylko wprawial w nieustanny podziw.
Ostatnie trzy dni spedzilismy w „rodzinie zastepczej” Malenstwa w czasie jej tam rocznego pobytu. Poznalismy Mame, Tate, Rike i Itsukiego (rodzenstwo), jedna babcie, druga babcie, dziadka, brata mamy, jego zone, dwoje dzieci, psa... Wszyscy mili, grzeczni, wychodzili z siebie, zeby rodzinie Malenstwa – czyli Exchangestudent No 3 – na niczym nie zbywalo... Jako, ze przez 11 dni wczesniej mielismy okazje zapoznac sie z japonskim spojrzeniem na swiat i ludzi – nic nas wiecej nie zadziwialo... Wypelniono nam kazda wolna chwile dnia, spelniono kazda zachcianke (jak kiedys palnelam, ze poszlabym tak po prostu do jakiegos sklepu z butami, to oczywiscie zaraz mnie tam zaprowadzono, po czym Monika stwierdzila z przekasem, „no mamus, jak teraz nic nie kupisz to bedzie obciach”... wiec buty japonskie mam, mimo nie-japonskiego rozmiaru nogi...). Siedzielismy u rodzicow Mamy Malenstwa na podlodze, popijajac z dziadkiem zielona herbate, obserwujac jednym okiem mistrzostwa Japonii w sumo (sic!!!) a drugim szukajac Rudy Sl. na Googleearth , bo babcia z dziadkiem bardzo sobie cenili wiedziec, skad maja gosci za (pod?) swoim stolem... Gralismy z Mama i Rika w Wii, a z Hiro i Saya w „koci lapci” (czy ktos wie, co ja mam na mysli???) pilismy z Tata piwko a z mama Sake, z kucharzem w pierwszorzednej restauracji rozmawialismy (za posrednictwem Malenstwa) o Hiroszimie i Oswiecimiu (tak, tak!). Jedlismy pyszne rzeczy (to dotyczy calego naszego pobytu – Japonczycy jedza PYSZNE rzeczy!!!) czy to w restauracji, gdzie barbecue przyrzadza sie na stole w ktore wbudowane jest palenisko, innym razem przyrzadzane przez Mame, ktora na wyrazna prosbe M. zrobila taka saune przy stole w mieszkaniu, nie grilujac, ale gotujac w parujacym garze rozne smakolyki, i to wszystko przy wylaczonej na ten czas klimatyzacji, ale co tam, wazne, ze smakowalo! (Temperatura w czasie naszego tam pobytu dochodzila do 40 st., pora tzw. deszczowa, wiec wilgotnosc b. wysoka, do teraz na sama mysl o tym sie oblewam potem...) Mielismy tez okazje pokosztowac sushi w tzw sushi-bar, gdzie stoly poustawiane sa wzdluz tasmy z sunacymi przysmakami, ktore po prostu sie bierze i zajada, a rachunek placi sie, hihihhi...., wg ilosci pustych talerzykow... Moge sobie wyobrazic sceptyczne usmiechy na co niektorych twarzach – wiec spiesze Wam doniesc – sushi to duzo wiecej, niz RYZ Z SUROWA RYBA!. Mimo, iz do tej ostatniej sie nie przekonalam, jednak sushi polecam z calego serca, najlepiej zrobione przez „prawdziwego” Japonczyka, no dobra, moze byc tez przez Malenstwo... Jadlam, polecam!
Wierzcie mi, bylam przez te dwa tygodnie na ciaglym wdechu. Zeby nie powiedziec, ze geba mi sie nie domykala. To byly wspaniale przezycia. Zakladam, ze jednorazowe, bo nasze karty kredytowe sie do tej pory trzesO i zapewno niepredko sie opamietajO... Ale co tam. Dzis jestesmy a jutro nas nie ma, wiec czasem trzeba zaszalec...
Przepraszam Was serdecznie za to przynudzanie, dlugo siedze cicho, potem wpadam jak sliwka w kompot i zapodaje taka ciezka strawe, ale niektore z druhen zachecaly do japonenki, no to teraz macie... Z drugiej strony wiem, ze sama lubie czytac pourlopowe wrazenia z roznych stron swiata, dlatego mysle, ze moze jednak kogos zainteresowalo. Zapewniam, ze nie ma szans strescic tego wszystkiego w 2 zdaniach, tyle jeszcze bym Wam chciala opowiedziec. Ale coz, i tak wyszlo za duzo... Na szczescie, zawsze mozna skrolowac, co ne?!
Co do zdjec to peklam, nie wiem, jak Wy macie cierpliwosc zeby tyle zdjec wklejac, ja juz nie mam sily... W nastepnym poscie wiec wrzucam. Przy tej okazji dziekuje Wam wszystkim z osobna za zdjecia – tak te z K-R (tym zakochanym w Warszawie...) jak i te z dalszego swiata. Sa piekne. Naprawde. Dziekuje.
Ps.
Przeczytalam powyzsze jeszcze raz, nie mam sily uzupelniac, choc nasunelo mi sie tysiac spostrzezen... Poza tym prosze o wyrozumialosc. Zapewne na jakis czas znow zamilkne wiec podzielcie tego posta na kilka odcinkow...