Moja Ulubiona Pani Krysiu,
właśnie wróciłam z Gdańska. Zmęczona czasem spędzonym w pociągach, ale mimo to szczęśliwa, naprawdę szczęśliwa. Czy Pani sobie zdaje sprawę, jak silnie oddziałuje Pani na ludzi? Tyle ciepłych słów na Pani temat "podsłuchałam", siedząc w moim wymarzonym miejscu pośrodku pierwszego rzędu. Dawno nie widziałam tylu tak radosnych osób w jednym miejscu! To niesamowite, jaka więź wytwarza się między nami, publicznością, między ludźmi, którzy się w ogóle nie znają, ale których łączy wspólna fascynacja, fascynacja Pani osobą...
A ja - wpatrzona w kurtynę, która zaraz odsłoni przede mną inną rzeczywistość, która mnie całkowicie pochłania, za którą tęsknię, do której uciekam myślami codziennie... Rzeczywistość kreowana przez Panią.
Beckett jest jednym z moich ulubionych dramaturgów, ale dotąd "Szczęśliwe dni" lubiłam jakoś najmniej, o wiele bardziej ceniłam "Końcówkę" i "Godota". Rozumiałam tylko słowa, czułam, że nie trafia do mnie wszystko, że jest mi nieznane coś, co ukryte pomiędzy wersami... Coś, co dzisiaj pokazała, opowiedziała i wyjaśniła mi Pani. Artystą jest się dlatego, że się wie coś, czego inni nie wiedzą - tak pisał kiedyś Gombrowicz, zrozumiałam, co ma na myśli, podziwiając Panią na scenie. Każda Pani rola jest inna, ale posiada Pani wiele uczuć, cech, zdolności - empatię, otwartość na innych ludzi, życzliwość, zrozumienie - które sprawiają, że każdej postaci, którą mi Pani prezentuje, po prostu wierzę.
Uwierzyłam także Winnie. Razem z nią cierpiałam z powodu niemocy, niemożności, bezradności. Wraz z Pani bohaterką śmiałam się z historii, które jej się przypominały, uśmiechałam na widok czynności, którymi usiłowała poprawić sobie humor. Udzieliło mi się także przerażenie Winnie, strach przed samotnością - Boże, jakie to ogromnie ważne, żeby mieć z kim porozmawiać, żeby mieć do kogo mówić!
Drugi akt sprawił, że co chwilę miałam ochotę zaczepić którąś z siedzących obok mnie pań, podzielić się zachwytem: "Boże, widziała pani, jak Ona to zagrała, jak Ona to pokazała, jak Ona to zrobiła, jak Ona to powiedziała?" - bo byłam pod takim wrażeniem, że z ledwością udało mi się zachować emocje dla siebie... To ogromne wyzwanie dla aktora: być pozbawionym tak wielu środków wyrazu, jakich dostarcza całe ciało, ruch. Opowiedzenie jakiejś historii, przekonanie widza, jedynie przy pomocy głosu i mimiki to prawdziwa sztuka. Ale ja już nie raz się przekonałam, że dla Pani nie ma rzeczy niemożliwych. Nie sądziłam, że aż na tyle różnych sposobów można modulować głosem, tyle odmiennych uczuć przez sposób mówienia zaprezentować!
Pięknie Pani wyglądała na końcu w tej czarnej sukni i pięknie Nam się Pani kłaniała, z taką dystynkcją, godną królowej. Pamiętam, że podczas opolskiego koncertu poświęconego Agnieszce Osieckiej jej córka zapowiedziała Panią jako Boginię Polskiej Sceny. Święte słowa! Ja tylko to dookreślenie "polskiej" bym wyrzuciła, bo dla mnie jest Pani ABSOLUTNIE NAJLEPSZA...
Czytam na stronie Polonii: "Szczęśliwe dni - grany po raz 47" i nie wierzę. Naprawdę nie wierzę. Za każdym razem, gdy widzę Panią na scenie, mam wrażenie, że jestem na premierze. Tyle jest w Pani pasji! Jakby odkrywała Pani daną postać za każdym razem na nowo. Tyle miłości do zawodu, tyle radości z tego, co Pani robi... To niesamowite...
Winnie mówi w pewnym momencie: "Tak mało jest rzeczy, które można wspominać, że wspomina się wszystko" - za Pani sprawą mam co wspominać. Dziękuję, że podarowała mi Pani najpiękniejsze z możliwych wspomnienia. Dziękuję, że za Pani sprawą jestem szczęśliwa, że cały czas się uśmiecham, że cały świat staje się nagle bardziej kolorowy i przyjazny, dziękuję!
Nadia