Droga Pani K!
Ten kursor lata mi przed oczami jak ogon zadowolonego psa i każe coś tu wystukać. Wie Pani ile na ten 'Tatarak' mi się przygód złożyło... Zacznijmy od czwartku. W kinie u nas są takie maratony filmowe. W czwartek był maraton horrorów. Razem z koleżankami stwierdziłyśmy, że fajnie byłoby się trochę razem 'pobać' a raczej chodziło nam o spędzenie ze sobą czasu. Choćby sam fakt, że ktoś bliski siedzi na siedzeniu obok jest fajny. Wyruszyłyśmy o 21, a ponieważ kino znajduję się jakieś 30 minut drogi od nas pieszo, postanowiłyśmy się przejść. Weszłyśmy do kina całkiem zadowolone, oczywiście wcale, a wcale nie spodziewałyśmy się jakiegoś nagłego zwrotu akcji. Podchodzimy do kasy, prosimy trzy bilety i wie Pani co się stało?! Kazano nam pokazać dowody! Do kina! Sam fakt nas oburzył, ale kiedy zobaczyłyśmy nasze młodsze koleżanki wchodzące bez żadnego problemu na salę kinową to przynajmniej we mnie zagotowało się aż. Stwierdziłam, że nie pozostawię tego tak i podeszłam do pani 'wpuszczającej', która powiedziała mi, że nie wpuściliby nas nawet na 'maraton Kubusia Puchatka' a fakt, że zaraz będziemy miały 18 lat kompletnie nie robi na niej wrażenia. Po burzliwej dyskusji, machaniu przed jej oczyma rękami i zwróceniu na siebie wszystkich oczu będących w okolicy wyszłam z podniesioną głową i filmowym gestem w stylu 'dziewczyny wychodzimy'. Pytanie nasunęło się nam na usta niemal równocześnie-'i co teraz?'. Po chwilowym zastanowieniu stwierdziłyśmy, że zadzwonimy do naszego kolegi, bo nie ma co wracać do domu. Kolega przyjął nas z otwartymi rękoma. Siedzieliśmy tak na jego ganku przy świecach, dobrej muzyce i winie, które powoli uderzało nam do głowy. Później całkowicie spontanicznie zaczęliśmy biegać po fontannie przed domem a razem z nami ogromny bernardyn, który co chwilę przewracał któreś z nas. Następnie caalutcy mokrzy padliśmy na gankową kanapę i wszyscy jak jeden mąż usnęliśmy. Obudziliśmy się o 6:00 nad ranem (gdzie o 3:00 już powinnyśmy były być w domu). Taksówka zamówiona, nerwy, nerwy, nerwy, powtarzające się telefony. "Gdzie wy jesteście?!", "Chyba zwariowałyście", "Ja tu się już o trzech godzin denerwuję". Wróciłam do domu i usłyszałam załamujące słowa "zapomnij o jakimkolwiek wyjeździe do Torunia" "ale mamo..." "żadne ale, nigdzie nie jedziesz". Właściwie to tylko dla tych słów napisałam całą historię. Następny dzień. Zaczęłam swą grę. Cały czas chodziłam struta. Potem płakałam. Tak żeby mama widziała! Straszna jestem! Ona już dobrze wiedziała o co mi chodzi. W końcu pozwoliła. Na następny dzień o 12 miałyśmy pociąg. Wcześniej jeszcze wstąpiłyśmy z koleżanką do teatru, gdzie nam zeszło parę minut, aż w końcu na dworzec musiałyśmy biec! Wsiadłyśmy do przedziału gdzie starsza pani ze starszym panem zakończyli swoją rozmowę na nasz widok słowami 'Ooo, to teraz sobie już nie porozmawiamy, może kiedy indziej'. My trochę zbite z pantałyku usiadłyśmy i patrzyłyśmy na to jak starsza pani wprawnym gestem wyjmuję z buzi sztuczną szczękę, robi ze swetra poduszkę tuż przy mojej osobie i kładzie się najzwyczajniej w świecie. Pomyślałam 'starość też radość' i żeby zatuszować śmiech zaczęłam pokasływać. W końcu po 40 minutowej podróży dotarłyśmy na miejsce. Tu ważny punkt: kupienie biletu całodobowego to jak się okaże jedna z lepszych inwestycji tego dnia. Dotarłyśmy do kina. Dwa biletu ulgowe na 'Tatarak'. Godzina 13:45. Wie Pani co?! Byłyśmy same na sali! Ale musi mi Pani uwierzyć, że sala ta była pełna uczuć i emocji wydalanych drogą kropelkową przeze mnie i moją towarzyszkę! Później w milczeniu opuściłyśmy kino. Poszłyśmy na spacer bulwarami a następnie na coś do przeżucia. Naleśniki były pyyszne, pomijając wzmagający się głód, który towarzyszył nam czekając na nie około 30 minut a wcześniej polując na stolik. Potem jeszcze herbatka i gdyby nie ta herbatka to pociąg 19:41 pewnie byłby przeładowany nastoletnim podnieceniem. Następny 23:40. Dobrze, spokojnie, zaraz coś wymyślimy. PKS! Tak! Świetny pomysł! Pojedziemy autobusem na dworzec PKS! No i pojechałyśmy. Zdenerwowane troszkę zapytałyśmy pewnego niezbyt miłego pana czy wie może jaki jest najbliższy autobus do Włocławka. 'Właa aśnie od odjechał' usłyszałyśmy. Następny 20:30. Przyjechał, wsiadamy. A tu pan kierowca mówi 'do Włocławka? On do Wrocławia jedzie miłe panie'. Dobrze, spokojnie, zaraz coś wymyślimy. Pukamy z powrotem do okienka informacyjnego, gdzie całkiem już zdenerwowany, jąkający się pan odparł groźnie 'po po powinnyście mó mó mówić wy wyyraźniej, 20:55 będzie, aaa aale z op opóźnieniami'. Nie ma sprawy, poczekamy. Ważne, że będzie! Tak myślałyśmy przez najbliższe dwie godziny. W między czasie zapukałyśmy do okienka za dwa razy, gdzie pan już dostawał czerwonej gorączki. Nasi rodzice wychodzili z siebie dzwoniąc i pytając. W końcu stwierdziłyśmy: nie ma co! Wracamy na pociąg. Tyle, że dworzec PKS od dworca PKP oddalony jest od siebie o jakieś 50 minut, a na autobusy MPK za późno. Co robić? Dobrze, spokojnie, zaraz coś wymyślimy. Pojechałyśmy na tzw. stopa! Ale miałyśmy stracha! Bo pan w samochodzie uprzejmy, a jednak jego słowa były dwuznaczne. Odwiózł nas na dworzec, podziękowałyśmy. Koniec końców znalazłyśmy się w pociągu, gdzie przez całą drogę słuchałyśmy jak to 'Małego Świstak uderzył w gałę tak, że mu ku...a się zachciało rzygać'. Potem na całe szczęście już spokojnie dotarłyśmy do domu z naszego dworca i przynajmniej ja zasnęłam w mig. Ale... film był nie do opisania!
Pozdrawiam i dziękuję za te przeżycia, bo większość zawdzięczam Pani!