Kocham Panią, Pani Jando, nie da się ukryć, niestety. Podobno miłości nie da się ukryć. Pani jest jakby lekkim uzasadnieniem tego, że ja taka jestem. Można być jakimś. Tak to widzę.
Wróciłam z wakacji. "Wakacji". W Ustce, przy naszym ośrodku zamknęli plażę, od szóstej rano do oporu wbijali pale na falochrony, rozumiem, że bardzo potrzebne. Duże ciężarówy woziły kamienie i z hukiem je nam tam wyładowywali. Raz musieliśmy zamknąć drzwi od domku, bo tak było nakurzone. Nie chce się wierzyć. Wszystkie te maszyny wydzielały dające się wyczuć spaliny. No. Takich wakacji... Dowiedzieliśmy się po przyjeździe. Ludzie. Ostrzegam. Robią jeszcze w Łebie i Rowach, nie wiem, jak tam.
I uratowaliśmy człowieka. Starszy pan z 11-letnim synem skakali po falach. Był duży wiatr. Ratownicy już poszli. Mój mąż, obecnie chory i na wózku, kiedyś ratownik wodny, siedział na plaży. Mój brat też ratownik - siedział z nami. Ja obserwowałam rodzinę. Nauczycielka, tym się nie bywa, tym się jest. Widziałam tych ludzi. Chłopak wydostał się. Stał i patrzył. Był w szoku. Modliłam się już wcześniej. Patrzyłam. Mój mąż powiedział, że ten człowiek już nie wyjdzie. Brat spojrzał i okazało się, że miał rację. Rozebrał się i wszedł do wody. Chodziłam od człowieka do człowieka i prosiłam, żeby ktoś mu pomógł, bo fala jest za duża, a ten człowiek za daleko. Brat usłyszał tylko, że tamten woła ratunku. Wyszedł, wziął telefon i zaczął dzwonić. Przyjechał ratownik. Jeszcze nie zdążyli się złożyć. Przybiegli następni. Jedna dziewczyna. Ten pierwszy powiedział tylko, żeby powiedzieć, gdzie jest, innym. Wszyscy płynęli wpław. Trzech miało bojki. Nie mieli kołowrotu, łódki, skutera. Brat dzwonił, czy nie mają. Ktoś tam. Ja trzęsłam się i modliłam. Wydawało mi się, że się wszyscy potopią przy tych nowych i kamiennych falochronach. Dwóch holowało człowieka, dwoje następnych płynęli po ratownika. Wyprowadzili go. Na promenadzie stała karetka. Wydaje mi się, że ten człowiek nawet nie podziękował. Nakrzyczałam na niego. Ubrał się i poszedł. Wcześniej się popłakałam. Mój mąż został ratownikiem, bo próbował pomóc dziewczynie. W identycznych okolicznościach. Też w Ustce. Utonęła. Była olimpijką języka rosyjskiego. Chodziła do mojego liceum. Topiła go i w pewnym momencie jakby mu darowała życie, puściła go. Kolega go wyciągnął. Jest instruktorem ratownictwa, ma z żoną doktorat z ratownictwa. I ratowniczą firmę.
Ratownicy dostali brawa. Ryzykowali życiem. Na drugi dzień pilnowali kąpieliska ze skuterów. Żadne z nas nie wchodzi do wody w niestrzeżonych miejscach. Wszyscy przeżyliśmy to strasznie. Wczoraj wyciągnęli kogoś w Łebie. 20-letni chłopak. Myślałam, że to Ustka - te same kołki falochronów.
Mój mąż tylko patrzył, mój brat tylko dzwonił, ja się tylko modliłam. Matko Boża Morska - nie wiedziałam, czy jest taka, pomyślałam, że musi być.
Każde życie jest na pewno wartościowe i niesamowite, ale Pani życie... Zresztą dużą część znam. Z bloga.
Pozdrawiam
a