Mały człowiek z wielkim psem
Czarne skrzydła kamieni
(...) Zatrzymała się, zdjęła buty i odruchowo spojrzała za siebie. "Ok" – pomyślała i ruszyła dalej. Ręce domów chwytały ją za palce stóp. Czuła miłe napięcie, ale to nie był strach. Jej długie włosy spływały teraz czarną strugą wzdłuż kręgosłupa. Na jasnej sukience przypominały wbity w piasek męski parasol.
"Teraz powinnam usłyszeć kroki zabójcy" – pomyślała i znowu spojrzała za siebie. "W kiepskich horrorach zawsze tak jest – noc, ulica, mgła i kobieta. I kobieta zawsze w szpilkach. Taka kobietka... Idzie szybko – tup, tup, tup, a za nią sunie zabójca – łup, łup, łup! Ich oddechy mieszają się z coraz szybszymi i szybszymi krokami – tup, tup, tup - łup, łup, łup! I jeszcze łomot przerażonego serca. I brzęk tłuczonego szkła. Nie brzęk, a brzdęk. Brzdęk właśnie. Muszę to namalować..."
Joanna przyspieszyła.
"Nie szkła, tylko serca – myślała dalej - bo gdzieś w mrocznym pokoju, mrocznej kamienicy od stu mrocznych lat trwa mroczna balanga. I każdej nocy, tak około drugiej, na ścianę tej kamienicy rzucają się serca. Muszę to zapisać."
- Cześć!
Joanna zachwiała się. Buty wypadły jej z ręki. Przed nią stał uśmiechnięty Jerry.
- Jezu, człowieku, ale mnie wystraszyłeś! Myślałam, że to... A to ty!
- Zawiedziona? Wolałabyś, żeby to był morderca?!
Mówiąc to Jerry rozczapierzył palce i zrobił zeza.
- Natychmiast przestań! I tak jestem wykończona!
- A co cię tak wykończyło? - szarżował Jerry.
Joanna machnęła ręką i uśmiechnęła się. "Ach ten Jeryy... zawsze zjawia się wtedy, kiedy trzeba."
Znali się od dzieciństwa. Kiedy Jerry był małym Jerzykiem dostał na gwiazdkę hełmofon. Był taki szczęśliwy, jak tylko potrafi być szczęśliwy mały chłopiec, który dostał hełmofon. Miał szansę zostać liderem podwórkowej paczki. Jednak już na drugi dzień oddał hełmofon Joasi. W ten sposób kupił sobie to, czego zdobyć nie potrafił. Kupił sobie jej przyjaźń.
Jerry bezgranicznie kochał się w Joannie. Często na nią czekał przed jej pracownią. Nigdy jednak tam nie wchodził. Nikt tam nie wchodził. Jerry więc wpadał czasem do jej domu. Joanna nienawidziła słowa "dom" i nigdy go nie używała. Świat, w jej przekonaniu, kończył się za wszystkimi drzwiami wszystkich domów. Dom więc był końcem świata. I nie było ważne jakiego świata był to koniec, czy też czyjego świata był to koniec. Lubiła jednak Jerrego. Dobrze było im razem – śmiali się, rozmawiali, pili wino, gotowali... Kochali się tylko raz. Nigdy potem o tym nie rozmawiali. Jerry był cierpliwy, Joanna nie protestowała.
I teraz, kiedy zjawił się w tej mrocznej ciemności, podniosła tylko buty i ruszyła przed siebie.
- Odprowadzę cię! - krzyknął Jerry do czarnego parasola... / cdn.