Czy naprawdę, ani przez chwilę nie wydało Wam się, że ponad ćwierć miliarda złotych za obraz „Orange, red, yellow”, przedstawiający w gruncie rzeczy trzy barwne plamy, to nie jest jakieś szaleństwo? Nie zastanowiło Was to? Nie przyszło Wam do głowy, ze może to po prostu zwykły bohomaz i że ktoś Was robi w konia? Tak, tak, wiem, powiecie: „A nie przyszło Ci Sowa do głowy, że może ty po prostu się na tym nie znasz, nie rozumiesz, nie czujesz, że to jest ten etap wtajemniczenia, który dla Ciebie jest nieosiągalny z perspektywy drewnianej dziupli? Czy zwykły bohomaz osiągnąłby na aukcji taką astronomiczną cenę (aha, wiecie, kto płaci?), czy zwykłymi bohomazami byłyby zainteresowane galerie na całym świecie, czy ludzie chcieliby je oglądać i jeszcze za to płacić, czy wzruszaliby się?” Oczywiście, że przyszło, że się nie znam
Prawdę mówiąc, na wszelki wypadek to była pierwsza rzecz, która mi przyszła do głowy
Ale wątpić jest rzeczą ludzką, a sowią to już w ogóle, a ja bardzo często wątpię, z wiekiem chyba nawet coraz częściej. Wątpienie skłania bowiem do poszukiwań, a te pogłębiają wiedzę, pokazują inne perspektywy i zmuszają do samodzielnego myślenia, dochodzenia do prawdy. Daje to poczucie wolności i niezależności. Wszelkie mody i trendy nie są wtedy straszne. Może i świat nie wydaje się wtedy tak piękny, jak przedtem, ale na pewno bardziej prawdziwy. Oglądałam niedawno film dokumentalny, z gatunku antyglobalistycznych, takie hobby na stare lata. Czy wiecie, jaki jest koszt wyprodukowania jednej torebki Louis Vuitton? Zdziwicie się – kilkanaście dolców. Wiecie, ile kosztuje w sklepie? I jest bodajże najbardziej pożądaną torebką świata! Wow!
Z marketingowego punktu widzenia wszystko da się sprzedać , bo wszystko jest produktem. I nie ja to wymyśliłam, żeby nie było. Rynek sztuki jest takim samym rynkiem jak jakikolwiek inny i podlega tym samym regułom.
W minionym tygodniu ucięłam sobie na temat sztuki współczesnej krótką pogawędkę z kolegą z pracy.
Ja: Wystawa Marka Rothko będzie w Muzeum Narodowym.
Kolega: Jakoś nie kojarzę. (Już zaplusował za odwagę
)
Ja: Taki współczesny malarz amerykański, żył wtedy i wtedy.
Pokazuję mu „Orange, red, yellow”
Ja: Wiesz, za ile poszedł ten obraz na aukcji w Nowym Jorku parę lat temu?
Kolega z uśmieszkiem: Pewnie za kilka milionów dolarów..?
Ja: No, coś koło tego, prawie 90 milionów. Powiedz mi, jak to jest możliwe?
Kolega: Żyd?
Ja: A skąd wiesz? No, faktycznie, Żyd. Marcus Rothkowitz.
Kolega: Bo najlepiej na biznesie znają się Żydzi, są w tym niezrównani, w budowaniu marki latami, w pomnażaniu majątku, nawet kiedy już nie żyją, a może przede wszystkim. I co najważniejsze – trzymają się razem i wspierają, a to jest bardzo ważne. A takie malarstwo to świetny biznes, jak widać.
Nie znam na pamięć biografii wszystkich ekspresjonistów abstrakcyjnych, do których Rothko się zalicza, ale nie zdziwiłabym się, gdyby kolega miał rację. Na pewno pomysłodawcą i współzałożycielem Museum of Modern Art w Nowym Jorku była żona Rockefellera, więc to się akurat zgadza.
Ja: Ale kurczę, prawie 90 milionów dolarów za trzy kolorowe plamy w kształcie prostokątów?!
Kolega: Weźmy takie wiadro ze śmieciami. W Twoim ręku, przepraszam Cię (tu mnie przeprosił), będzie to tylko zwykłe wiadro ze śmieciami. Ale niech to wiadro weźmie do ręki Artysta, i to już nie jest zwykłe wiadro ze śmieciami, tylko dzieło sztuki. Jak Artysta to wiadro ze śmieciami postawi w galerii, to będzie już instalacja, najlepiej o jakimś chwytliwym tytule, powiedzmy „Zgnilizna życia”. Trochę PR-u i poszło – ludzie kupują bilety, walą tłumy, stoją, dumają, dyskutują, padają mądre słowa, takie wiesz, jak w podręcznikach. Tymczasem śmieci się powoli rozkładają, więc z każdym dniem dzieło sztuki cuchnie coraz bardziej. Ale ludzie walą, bo rzadko się zdarza, żeby artysta swoim dziełem oddziaływał także na zmysł węchu. Po kilku dniach przyjeżdża Sanepid i zamyka wystawę. I bardzo dobrze, bo w mediach robi się szum, mądrzy ludzie w studiach kłócą się na temat granic wolności w sztuce itp., itd., i wystawa ma darmową reklamę, a Artysta staje się jeszcze bardziej sławny niż był. I już sypią się zaproszenia od różnych galerii. Artysta jeździ po świecie, wystawia śmieci holenderskie, francuskie, niemieckie. A wszystkie, bez względu na to, jakiego są pochodzenia, śmierdzą tak samo. Genialne!!! Jesteśmy świadkami narodzin nowego kierunku w sztuce – odpadyzm, albo śmiecizm, albo coś w tym stylu. Na pewno trafi do podręczników. A najważniejsze, że konto jego rośnie.
Trochę kolega zaszalał, przyznaję, że trochę mu w tym pomogłam
Pod koniec lunchu stwierdziliśmy, że bylibyśmy świetnym teamem kreatywnym i daleko byśmy zaszli i pewnie już nie musielibyśmy chodzić do pracy
Jednak bez znajomości i dużych pieniędzy, to raczej skończyłoby się na samych pomysłach. Czek. Ale ta rozmowa jednak była ważna, pomimo całego humorystycznego aspektu, zasiała jakieś wątpliwości, które trzeba było rozwiać, wyjaśnić. Czyli to, co sowy lubiO najbardziej
Jak odróżnić tę prawdziwą sztukę, przez duże „S” od zwykłej manipulacji i oszustwa? Poczytajcie trochę w wolnej chwili, bardzo ciekawe, możemy potem o tym porozmawiać
W każdym razie teraz to już na pewno pójdę na Rothko. A ponieważ wiem, że oglądanie obrazu w albumie czy na monitorze komputera, to nie to samo, co na żywo, to kto wie, może będę wygladała tak:
Mark Rothko, abstract expressionism and the decline of western arthttp://www.theoccidentalobserver.net/20 ... stern-art/Modern art was CIA weaponhttp://www.independent.co.uk/news/world ... 78808.htmlOnly in the lunatic asylum of the art market would a Rothko be worth millions of poundshttp://blogs.telegraph.co.uk/news/ruthd ... of-pounds/