przez k.l. Wt, 09.03.2010 19:35
Elegia Czwarta Przedwiosenna
I znowu się udało. Znów, zimo, niedoczekanie,
pocałuj mnie gdzieś, mrozie, i każ się wypchać, śniegu,
szuflami poza chodnik; przeżylem was raz jeszcze.
I znów się udało wziąć was na przeczekanie,
tępogłowe bałwany; znów was zaskoczył świergot
plusowych temperatur, spływajcie stąd nareszcie
strugami, już was nie ma. Przeczekać. Zbyt się dłużą
złe passy i złe czasy. Żyliśmy, by przeczekać
dwie godziny pod sklepem i dwie doby pod kluczem,
dwa miesiace, po których powtarzał każdy urząd,
że czekać dalej i że niczego nie przyrzeka.
Wszystko tak sie dłużyło, że coraz było krótsze
życie -- i krótkie były chwile, którym się chciało
powiedzieć: Trwaj, do diabła, nawet za cenę duszy;
krótkie jak żart, jak dwuwiersz, stłumione jak rozmowa
z kimś bliskim, w nocy; nikłe jak muzyka za ścianą,
nieważkie jak dwa ciała, porwane w lot nie dłuższy
niż ich jeden zmieszany oddech. I wciąż od nowa
zmęczone dni liczenie: byle do jakiejś wiosny
nieznanej; byle do tej odwilży, tych roztopów,
kiedy odtaje we mnie prowizorka zziębnięta
i zacznę życ naprawdę; na całego; na oscież
targnę koszulę serca -- a tymczasem roztropnie
czekać -- trzymać się ciepło -- o szaliku pamiętać --
Ale nie ma innego życia. Ten zamrażalnik,
dokąd -- aby nas ciepło nie zepsuło zanadto --
upchnięto nas, chowając rzekomo na lepsze dni,
jest tylko najzimniejszą częścią zimnej spiżarni,
do której z rzadka, z zewnątrz, wpadnie ciepło i światło,
gdy Ktoś otworzy -- zajrzy -- i znów zatrzaśnie drzwi
Stanisław Barańczak