zostawiam dla Pani, może się przyda
17 stycznia 2001
Rozmowa z Krystyną Jandą, odtwórczynią roli Elki w "Weiserze"
Krystyna Janda szykuje się do zrealizowania swojego drugiego filmu fabularnego. Miałby on powstać na podstawie "Luster" Małgorzaty Saramonowicz. W "Weiserze" Wojciecha Marczewskiego, który wchodzi do kin w najbliższy piątek (19.01), Krystyna Janda wcieliła się w postać dorosłej Elki, najbliższej przyjaciółki Dawida Weisera.
Grzegorz Wojtowicz: Co sprawiło, że zdecydowała się Pani przyjąć rolę Elki w filmie Wojciecha Marczewskiego "Weiser"?
Krystyna Janda: Zaproponował mi tę rolę Wojciech Marczewski, a takim ludziom się nie odmawia. Poza tym, znam książkę Pawła Huelle od dawna i uważam ją za jedną ze wspanialszych książek, jakie w życiu przeczytałem.
Grzegorz Wojtowicz: "Weiser" jest między innymi podróżą w przeszłość, w lata dzieciństwa. Czy podczas jego realizacji Pani również udało się odbyć taką podróż?
Krystyna Janda: Nie, ponieważ ja grałam postać Elki już w wieku dorosłym. Zanim weszłam na plan obejrzałam najpierw, to co zagrała Olga Frycz. Ona grała Elkę w scenach dziecięcych. Dowiedziałam się od reżysera, że on nie chce żebym ją naśladowała na siłę. Podobieństwo miała zapewnić odpowiednia charakteryzacja, ufarbowano mi włosy, zmieniono kolor, a ja miałam się skoncentrować na zagraniu tematu.
Grzegorz Wojtowicz: A tym tematem była tajemnica.
Krystyna Janda: To było wspaniałe, że Marczewski postawił przede mną takie niesamowite zadanie. Reżyserzy naprawdę nie często stawiają przed aktorami takie zaskakujące zadania. Zrozumiałam nagle, że to co mówię i to co widać na ekranie, jest jedynie cieniutką skorupką, pierwszą warstwą, za którą kryją się jakieś nieprawdopodobne rzeczy. Z wielką przyjemnością starałam się sprostać temu zadaniu. Strzegę tajemnicy do końca, bo przecież tak naprawdę nie wiadomo, czy ja jestem żywą istotą, czy tylko zjawą. To było jedno z ciekawszych zadań aktorskich, jakie przede mną stanęło.
Grzegorz Wojtowicz: W swoim internetowym dzienniku napisała Pani, że zna takich ludzi, którzy po obejrzeniu "Weisera" wyszli rozczarowani, bo chcieli wiedzieć, gdzie się ten Weiser podział i co się tak naprawdę z nim stało, a tego się nie dowiedzieli.
Krystyna Janda: Zaskoczyła mnie taka prosta potrzeba zdefiniowania i wyjaśnienia wszystkiego do końca. Ci ludzie zdawali się kompletnie nie rozumieć głównej idei "Weisera", to coś niebywałego.
Grzegorz Wojtowicz: Podobno Pani samodzielnie prowadzi swoją stronę internetową http://www.krystynajanda.com?
Krystyna Janda: Teraz już praktycznie robię to samodzielnie. Na założenie strony namówili mnie znajomi. Początkowo podeszłam do tego pomysłu dość sceptycznie. Nie chciałam takiej sztampowej strony, gdzie byłaby wymieniona moja filmografia oraz znajdowałoby się kilka zdjęć. Okazało się jednak, że ci ludzie są dużo bardziej ambitni. Na początku w ogóle nie rozumiałam, co oni do mnie mówią, ale z dnia na dzień zaczęłam się w to coraz bardziej wciągać. Założenie było takie, że ja codziennie coś tam napiszę. Ponieważ od lat piszę i przychodzi mi to dość łatwo, to zgodziłam się na to bez problemu. Mam laptopa oraz aparat cyfrowy i dzięki tym urządzeniom prowadzę swoją stronę.
Grzegorz Wojtowicz: Robi to Pani rzeczywiście na bieżąco.
Krystyna Janda: Piszę codziennie rano. Wstaję o szóstej i piszę. Tak robię od września ubiegłego koku. Muszę jednak przyznać, że chociaż sprawia mi to ogromną frajdę, to jednocześnie zabiera mi to za dużo czasu i energii. Jeżeli nie jestem systematyczna, to nadrabiam to w weekendy, kilkugodzinnym seansem przed komputerem. Nie dość, że poświęcam tej stronie tak dużo czasu, to jeszcze kosztuje mnie ona bardzo dużo, bo przecież muszę płacić za połączenie z Internetem. Za te pieniądze mogłabym utrzymać sporą rodzinę (śmiech).
Grzegorz Wojtowicz: Kilka dni temu w warszawskim Teatrze Komedia miała miejsce premiera sztuki Donalda Marguliesa "Opowiadania zebrane". Występuje Pani w niej wspólnie ze swoją córką Marią Seweryn. Jest Pani również reżyserką spektaklu oraz jego producentką.
Krystyna Janda: Zrobiłam przy tej sztuce praktycznie wszystko. Szukałam takiej sztuki dwa lata. Byłam w Londynie i ten tekst bardzo mi się spodobał. Bardzo chciałam zagrać z córką, ale nie mogłam zrobić tego w normalnym systemie finansowania teatru, bo natychmiast zostałabym oskarżona o nepotyzm. Musiałam wyprodukować ją samodzielnie. W ten sposób zostałam producentką teatralną. Wystartowałam od bardzo drogiej produkcji. Finansowo bardzo pomogła mi Nokia, która wspierała mnie już przy spektaklu "Marlene". Wydawało mi się, że fakt, iż zagra to matka i córka, to przedstawiony tam problem staje się poważniejszy niż w normalnej wersji. I tak właśnie jest. Pomijam fakt, że za każdym razem jak na scenie mówię do niej "dziecko", a tak jest w tekście, to ogrania mnie wzruszenie. W sztuce nie jesteśmy rodziną. Jesteśmy pisarkami. Ona jest początkującą, a ja już utytułowaną. Jednak wszystkie te relacje doskonale się zgadzają.
Grzegorz Wojtowicz: Czy trudno jest występować z własną córką, reżyserować ją?
Krystyna Janda: Nie, to przecież doświadczona aktorka. Zdecydowałam się wyreżyserować ten spektakl, ponieważ jest to współczesna realizacja i nie była potrzebna rozbuchana inscenizacja. Poza tym, wydawało mi się, że lepiej będzie, kiedy sama wyreżyseruję tę sztukę ponieważ mnie będzie łatwiej wytłumaczyć Marysi te skomplikowane relacje zachodzące między obiema bohaterkami. Nie potrzebowałyśmy obcej osoby między nami. Te rozmowy i próby bardzo dużo nam dały. Ja zorientowałam się między innymi, jakiego rodzaju problemy zawodowe ma Marysia, starałam się jej pomóc. Myślę, że ktoś z zewnątrz raczej by nam przeszkadzał.
Grzegorz Wojtowicz: Była Pani jej pedagogiem?
Krystyna Janda: No tak, jestem nim cały czas, każdego wieczoru. Po spektaklu mamy poważne omówienie ról. To jest taki repertuar, który doskonale uczy rzemiosła. Trzeba realistycznie zagrać postać, która wychodzi z punktu A i podążając do punktu B przechodzi transformację.
Grzegorz Wojtowicz: Zupełnie niedawno spędził Pani dwa dni w Baku na planie "Przedwiośnia" Filipa Bajona. Jak Pani wspomina tamten pobyt?
Krystyna Janda: Samo kręcenie było bardzo miłe. Ja już jednak odwykłam od trudnych warunków. Chyba zapomniałam już, że można żyć po harcersku. Te niedogodności nie były winą producentów, a raczej warunków panujących w Baku. Dochodziło do takich śmiesznych sytuacji, że wożono mnie taksówkami, żebym mogła załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Jak na warunki panujące w Baku, miałam na sobie bardzo specyficzny kostium. Biały, koronkowy, wypożyczony za ciężkie pieniądze. Nie mogłam w nim siadać, ponieważ nie było możliwości wyprasowania go, nie było garderoby. Wytrzymać w tym kostiumie i nie zniszczyć go, to było dla mnie duże wezwanie (śmiech).
Grzegorz Wojtowicz: Sześć lat temu miał miejsce Pani debiut fabularny "Pestka". Podobno przygotowuje się Pani do kolejnego filmu. Miałby to być obraz oparty na prozie Małgorzaty Saramonowicz "Lustra".
Krystyna Janda: Bardzo bym chciała nakręcić ten film, ale ciągle jestem na etapie zbierania pieniędzy. Podpisaliśmy niedawno listy intencyjne. Producent złożył scenariusz na pakiety. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Mam prawie skompletowaną ekipę jednak nie mogę nikomu nic powiedzieć dopóki nie będę miała zatwierdzonego budżetu.
Grzegorz Wojtowicz: Głównym tematem książki jest eutanazja, czy w filmie będzie podobnie?
Krystyna Janda: Chciałabym przeakcentować znaczenie tego filmu. Mnie interesuje znowu wymiana pokoleń, relacje między nimi i taka bezwzględność młodości, która ma czelność zamienić się w rękę opatrzności. To nieprawdopodobny temat, który porusza mnie również od strony estetycznej. Chciałabym pójść bardzo daleko, jeśli chodzi o formalną stronę tego filmu i odważyć się na dość dużą brutalność. Zastanawiałam się na przykład, czy przy okazji tego tematu nie podjąć współpracy z Katarzyną Kozyrą. Chciałabym żeby zdjęcia zrobił mój mąż (Edward Kłosiński - przyp. red.) ponieważ jest to bardzo wygodne, kiedy operator jest w domu. Rozmawiamy o tym filmie prawie półtora roku. Cały czas przychodzą mi do głowy różne pomysły, które możemy szybko skonfrontować. Od czasu do czasu wyrywam jakieś zdjęcie i pokazuje mężowi. Jakieś dziwne perspektywy, kolory i obrazy, które kojarzą mi się z tym tematem.
http://www.stopklatka.pl
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Krystyna Janda
Nigdy nie wstydziłam się słów, które wypowiadałam z ekranu
fragmenty wypowiedzi (w porozumieniu z Krystyną Jandą) wybrała Anna Szynwelska,
Gdynia (spotkanie z publicznością w ramach Festiwalu Sztuki Aktorskiej
"Cztery Pory Filmu", klub Ucho), wrzesień 2006
Czy to prawda, że rola Agnieszki w Człowieku z marmuru była napisana z myślą o Agnieszce Osieckiej?
Tak, rola była napisana dla Niej, dla Agnieszki Osieckiej. Scenariusz pana Ścibora Rylskiego był gotowy długo przed tym, zanim myśmy zaczęli robić film. Czekał lata na pozwolenie władz i cenzury. Agnieszka była studentką reżyserii w łódzkiej Szkole Filmowej i fascynowała wszystkich. Ale rola młodej reżyserki była w pierwszej wersji scenariusza małą, drugoplanową rolą. To były dwie małe sceny bez większego znaczenia. Później, dwanaście lat później, przy realizacji Człowieka z marmuru wiele rzeczy, wątków uległo zmianie. Byłam troszkę podobna do Agnieszki, byłam też energiczną blondynką z końskim ogonem. Pewnie dlatego trafiłam na próbne zdjęcia do pana Wajdy. Pan Andrzej śmiał się wtedy, że Amerykanie robią [filmy] z samymi mężczyznami i żartował, że szuka w związku z tym kobiety, która przypomina chłopca. Wtedy akurat w Warszawie, w Teatrze Małym, Andrzej Łapicki reżyserował Portret Doriana Graya, gdzie rolę tytułowego Doriana, chłopca, grałam ja. Przyszedł na próbę, zobaczył mnie na scenie w białej męskiej koszuli, w spodniach – i tak się zaczęło.
Czy czuje się Pani ikoną czasu Solidarności?
To, że właśnie mnie powierzono te role, że to ja mogłam je zagrać, to najlepsze, co dał mi los. A rola w Przesłuchaniu to chyba największy prezent zawodowy, jaki można otrzymać. Oczywiście było w tym wiele szczęścia i splotów okoliczności, ale jednocześnie, starałam się tę szansę wykorzystać i stanąć na wysokości zadania. A "zadania" wyniosły mnie wysoko. Potem, przez wiele lat, starałam się tego miejsca nie "zabrudzić", między innymi odmówiłam kilka naprawdę ważnych ról, ponieważ Andrzej Wajda uważał, że nie wypada, żebym je zagrała. Jego zdaniem Agnieszka z Człowieka z marmuru, czy Tonia z Przesłuchania nie powinna po prostu ich przyjąć. Odmawiałam z ciężkim sercem. Pierwszy raz "poluzował" moje obowiązki, kiedy pozwolił mi zagrać w Kochankach mojej mamy. To było już wiele lat później. Niemniej, starałam się potem nie zrobić żadnego publicznego gestu, podpisać niebacznie żadnego niestosownego poparcia czy protestu, żeby nie zawieść, żeby Andrzejowi Wajdzie nie zepsuć mojego wizerunku, który był Jego dziełem. Myślę, że to mi się w rezultacie udało. Właściwie nigdy nie wstydziłam się słów, które wypowiadałam z ekranu, ani tych, które mówiłam publicznie poza rolami. Szczęśliwie los nigdy nie postawił mnie przed trudnym wyborem, nigdy nikt nie wymagał, abym zrezygnowała z własnego poglądu, własnego zdania, dla żadnej z ról. I mam nadzieję, że nigdy mnie w takiej sytuacji nie postawi. Po prostu odmawiałam i tyle, bez konsekwencji.
Dziś – kiedy mam własny teatr – wspominam tylko tamte lata cenzury z drżeniem, szczęśliwa, że nas to już nie dotyczy. W tym teatrze, w teatrze Polonia, ocenzurowałam tylko jedną rzecz – kiedy bohater pozytywny, lubiany przez publiczność, w pewnym momencie krzyczy: "Kocham ćpać!". Powiedziałam, że na to nie pozwolę. Że to jest silniejsze ode mnie. Gdyby to był bohater negatywny, to możemy dyskutować. Nie zgodziłam się, bo jestem matką, mam troje dzieci, wnuki, widziałam wiele tragedii wśród moich przyjaciół – wiem, co to znaczy. Wtedy zdecydowałam, że tego w tym teatrze nie będzie.
Przesłuchanie
Przesłuchanie było kręcone w te pierwsze osiem miesięcy wolności. Skończyliśmy dokładnie 13 grudnia 1981 roku w dniu ogłoszenia stanu wojennego. Film mógł powstać, ponieważ Andrzej Wajda wtedy, na własną odpowiedzialność, skierował do realizacji dwa filmy bez zgody cenzury, ryzykując pieniądze Zespołu Filmowego X. Jednym było Przesłuchanie, a drugim Matka Królów. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z ryzyka. Robiliśmy zdjęcia, śpiesząc się, przeczuwając, co za chwilę może się stać. Mieliśmy rację. Musieliśmy pracować jak najszybciej, jak najlepiej, a zarazem jak najprościej. W czasie realizacji miałam konsultantów – trzy panie, które w tych czasach spędziły kilka lat w więzieniach stalinowskich, z czego jedna z nich dwa lata w celi samotności. Miałam z nimi bez przerwy kontakt, mogłam przyjść z każdą sprawą i pytać. Rozmawiałam z nimi nocami, przygotowując się do scen, pytałam, jak mogę się zachować, wypytywałam o różne szczegóły. Muszę przyznać, że nie byłabym w stanie zagrać tego, co te kobiety przeżyły – to jest nie do zagrania. Na przykład jedna z nich opowiedziała mi, że po roku w celi samotności straciła świadomość, czy myśli, czy mówi i bała się, że powie coś, co mogłoby komuś zaszkodzić. Te kobiety opowiadały mi rzeczy nieprawdopodobne. Korzystając z ich doświadczeń i wiedzy, pozwoliłam sobie w Przesłuchaniu na swoistą dezynwolturę. Potem cała sprawa mnie przerosła i właściwie to już nie była rola – później już wiedziałam, że opowiadamy rzeczy ważniejsze niż ja i ten film pierwotnie zakładał.
Film ten został włączony do lektur szkolnych. Nie wiem, czy teraz, za obecnego ministra, też jest, ale w poprzednich latach poznanie tego filmu było punktem programu szkolnego. Moi synowie, jeden z nich ma dziś szesnaście lat, a drugi czternaście, obejrzeli go w szkole na zajęciach, potraktowali jak film science fiction, a nie film o historii własnego kraju. Szczęśliwe dzieci – pomyślałam wtedy. Jestem szczęśliwa, że tak jest.
http://www.artin.gda.pl/text/text-pl-31.php
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dzień Kobiet Sukcesu z Krystyną Jandą
2007.03.06
Kobiety potrafią odnosić sukcesy i nikt nie może temu zaprzeczyć. Niektóre z nich pozostawiają tak mocny ślad w kreowaniu rzeczywistości, że nam pozostaje jedynie się nad nimi zachwycać. Taką kobieta sukcesu niewątpliwie jest Krystyna Janda, która dziś zagości w Poznaniu.
I zagościła! I było wspaniale! Jak zawsze Janda pokazała swoją siłę, szczerość, ambicję i pokorę przed światem. Poprzez zwykłe opowieści o teatrze, o filmach o rodzinie pozwoliła odkryć siebie na nowo. Jej książki relacjonują świat takim, jaki jest naprawdę, rzeczywisty czasem bolesny, żywiołowy a czasem spokojny i nudny. Spotkanie pokazało, jaki jest świat Krystyny Jandy.
Aktorka realizowała w swoim życiu już wiele ambitnych projektów, ale jak sama podkreśliła dąży do poziomu, który sama sobie wyznacza. Ubolewa nad tym, że już od dawna nie ma ludzi, którzy by te poziomy wyznaczali. Obecne społeczeństwo nie posiada wzorców do naśladowania, tak silnych jak miało jej pokolenie. Dlatego usilnie podkreślała, przekazując swoje doświadczenie w większości zebranym młodym ludziom, że to książki powinny kształtować młodego człowieka. W literaturze pięknej, bowiem - jak twierdzi Janda - są zebrane wszystkie potrzebne wartości, do których możemy się odnieść. To właśnie literatura powoduje, że stajemy się ludźmi, humanistami w każdym calu, zdrowymi społecznie i rozsądnymi.
Jej synowie nie chodzą do teatru, gdyż uważają, że raz byli i to im wystarczy. Jej córka, Maria Seweryn jest aktorką, a mąż usilnie wspiera ją w budowie jej najmłodszego dziecka, jakim jest Teatr Polonia. W jej życiu rodzina posiada szczególnie znacznie. Jednak, jak sama się przyznała, to teatr, który tworzy razem z mężem jest teraz najważniejszy. Ona kształtuje oprawę artystyczną, ale prawdziwym twórcą teatralnych desek jest jej mąż – Edward Kłosiński. To właśnie jemu poświęciła część spotkania, która zmieniła się we wzruszające opowiadanie o sile miłości, wytrwania przy sobie i poświęcenia dla ukochanej. Janda przyznała się, że nie zauważyła jak jej mąż poświęca dla realizacji jej marzeń największe produkcje filmowe, które mógłby w tym czasie zrealizować. To on jest opiekunem i strażnikiem ogniska domowego, to jemu zawdzięcza tak precyzyjnie prowadzone prace w Teatrze Polonia, to dzięki niemu my możemy podziwiać pełną i wyzwoloną ekspresję aktorki na scenie.
Równie ciekawe, szczególnie dla młodych słuchaczy, były wspomnienia z nakręcania filmów "Człowiek z marmuru", "Człowiek z żelaza" oraz "Przesłuchanie". Kto nie przeżył tych czasów nie jest w stanie dogłębnie wcielić się w istotę poruszanych tematów. Były to tak mocne filmy, a kreacja Jandy tak wyrazista, że Andrzej Wajda zabronił jej przez kilka lat grać w jakichkolwiek innych filmach. W owych czasach, bowiem aktor całkowicie kreował swoją rolę i silnie był z nią utożsamiany. Wajda nie chciał stracić silnego wizerunku bohaterek filmów. Dopiero po około 10 latach, Krystyna Janda dostała pozwolenie na zagranie w zupełnie nowej produkcji. Dziś twierdzi, że aktor nie powinien być tak mocno zbliżony z postacią, która kreuje. Aktor powinien jedynie grać, wcielać się w rolę, oraz pozwolić by wśród widzów żyła jedynie prezentowana postać.
Wspaniała lekcja siły i determinacji w dążeniu do celu, nieporównywalnej siły życia, życzliwości do ludzi a przede wszystkim ogromnego poczucia humoru. Dowcipy, historyjki i anegdoty wplecione w prawie każdą opowieść skutecznie pomagały zrozumieć, że Krystyna Janda jest taką samą osobą jak my wszyscy. Kobietą ogromnego sukcesu.
http://www.epoznan.pl/index.php?section ... ws&id=5201
i
Wygląda na to, że nawet jak przyswajam wiedzę, jak to się ładnie mówi, do egzaminu, to o Pani myślę
Z pozdrowieniami,
J.