przez ness Pn, 09.07.2007 08:23
Marysiu, poniekąd rozumiem wujka...ja też uwielbiam bób!!!
pewnie myśli że po operacji nie będzie mógł go jeść...hehe
no ale faktem jest, ze zaszalał...
co do tego, o czym piszecie, to ja też mam niestety negatywne relacje...
dwie osoby z rodziny mojej koleżanki brały i odmówiły operacji...
nie ma ich już tutaj.
Ale mogło być też tak, że wszystko zaczęli za późno.
wtedy sie zwala winę na ostatnią rzecz, którą brali.
U mnie jest jakoś dziwnie. Niby wszystko było pod kontrolą, czerniak w stopniu III nie jest może najłatwiejszy, ale naciek nie był duży, można by przypuszczać, ze powinno być ok i tak to wyglądało. Z węzłów zajęty był tylko wartownik, reszta wyciętych czysta, logika podpowiada, ze nowotwór został chwycony i wywalony w porę.
Tymczasem kilka komórek czekało przyczajonych na moment mojej słabości, a taki się pojawił, gdy bardzo sie przejmowałam tym, co w pracy, całą ta sytuacja z dymisją dyrektora, machlojkami urzędników, zaangażowanie w walkę o mojego dyrektora, wściekłość z powodu brudu jakim oblepiona nasza polityka, a który spływa niestety na kulturę.
Pewnie też troska o zdrowie i życie szefa, który czekał na bypasy, a był też w to wszystko zaangażowany i bałam się, ze w emocjach mi tam padnie. Na zebraniach ściskałam w kieszeni nitroglicerynę, przeszkolona co robić, gdyby coś...
no i wyszło!
na początku lutego badania, które nic nie wykazały, a 25 już byłam w szpitalu. Tego samego dnia odeszli z teatru nasi kochani dyrektorzy i tego samego dnia szef też poszedł do szpitala. Wszystko jednego dnia.
I od tamtej chwili się zaczęło na nowo i to 10 razy mocniej.
Nie wiem jak to zatrzymać.