Rozmowa z Adamem Lizakowskim - polskim poeta na emigracji
obchodzacym w roku 2010,
30 lecie swojego debiutu.
- Byl Pan wielokrotnie nagradzany za swoja twórczosc. Która nagroda ma dla Pana największe znaczenie i dlaczego?
ADAM LIZAKOWSKI: Uwazam, ze nie powinno byc zadnych nagród poetyckich. Nawet wymyslona przez Greków galazka z drzewa laurowego jest juz przesada, choc to bardzo mily gest. Czytam, pisze poezje, bo ja lubie, a nie dlatego, ze poeta otrzyma od drugiego poety (swojego kolegi) nagrode, która wspólnie opija dzisiaj, a za rok nagrodzony da nagrode dzisiejszemu nagradzjacemu.
Nagrody sa potrzebne przede wszystkim poetom akademickim. Oni zyja z uczenia poezji, dla nich nagrody sa sposobem na zycie i na przetrwanie. Dla nich jest to forma promocji. Nagrody sa tez potrzebne wydawcom i drukarzom, a takze waskiemu gronu krytyków i recenzentów.
Niestety, nagrody literackie tworza jakies male mafie literackie i dosc często rozdawane sa w jakis niezrozumialy dla mnie sposób. Nagrodzony poeta wpada, chcac czy nie chcac, w jakies uklady, musi byc wsród ludzi, którzy go nagrodzili i w jakiś sposób identyfikować się z nimi, siedząc na tej samej kanapie, co oni. Kawiarnie literackie zaczynaja tworzysc sekty wyznawców takiej a nie innej poetyki, szkoly poetyckiej, itd. Tam zapadaja decyzje o nagrodach. Jest to malo etyczne i zupelnie niepotrzebne. Rózne srodowiska dzieli poetów na lepszych i gorszych, na tych z nagrodami i tych bez nagród. W Polsce poeci - redaktorzy potrafia byc na stanowiskach w pismach literackich nieomal dozgonnie. Dla mnie to jest chore. Wielu poetów pracuje jeszcze w wydawnictwach literackich na kierowniczych stanowiskach, bierze udzial w róznego rodzaju konkursach literacko-poetyckich, itd. To zabija poezję. A jesli nie zabija, to na pewno podcina jej skrzydla.
Dla mnie najwazniejsze nagrody to ta pierwsza i ostatnia. Moja pierwsza nagroda bylo zaproszenie do Krakowa w ramach konkursu poetyckiego organizowanego przez Kuznice Krakowska. Bylo to chyba w 1978 roku. Wtedy poznalem wielu wspanialych krakowskich poetów, których dzisiaj nikt juz nie pamieta. Podalem nawet reke Julianowi Kawalcowi, którego ksiazke pt. Tańczacy jastrzab przerabialem na lekcjach polskiego w liceum. Bylem swiecie przekonany, ze autor tej ksiazki dawno juz nie zyje. Moja najnowsza nagroda to Laur UNESCO, przyznany przez Polski Komitet do spraw UNESCO. Podczas uroczystosci towarzyszacych przyznaniu nagrody poznalem wielu wspanialych poetów z duzym dorobkiem i znajomościami. Mam nadzieję, ze z nimi czas obejdzie się laskawiej niz z tymi krakowskimi sprzed 30 lat.
- Byl Pan redaktorem naczelnym miesięcznika spoleczno-kulturalnego Razem oraz kwartalnika poetyckiego Dwa końce języka. Jak Pan wspomina pracę w tych dwóch pismach?
- W latach 1986-1989 bylem redaktorem naczelnym miesięcznika spolecznokulturalnego Razem, wydawanego w San Francisco. Razem - to slowo mialo polaczyc stara Polonie z nowa. Tych emigrantów z drugiej wojny swiatowej i tych, co uciekli przed generalem Jaruzelskim.
Takie byly zalozenia pisma Razem. W sumie niewiele z tego wyszlo. Razem, jako Polacy, niewiele zrobilismy dla Polski. Dla swiata i dla siebie jeszcze mniej.
W latach 1993-1996 bylem wydawca, wlascicielem i redaktorem naczelnym kwartalnika pt. Dwa Końce Języka, wydawanego w Chicago. Prace w obu pismach uwazam za biblijne wolanie na puszczy
Nazwa Dwa Konce Jezyka miala nawiazywac do dwujezycznosci czlonków redakcji, ale nie znalezlismy nawet jednego wspólnego języka. Cóz dopiero mówic o dwóch
Bycie redaktorem naczelnym pism literackich poza krajem to tylko strata czasu i pieniędzy, które trzeba wydac z wlasnej kieszeni, aby pismo moglo sie ukazywac. Dlatego wolalbym o tym w ogóle nie mówić - szkoda na to czasu i atramentu. Chyba, ze ktos jest filantropem - wtedy sprawa wyglada inaczej. Kiedy bylem redaktorem naczelnym tych pism, wtedy jeszcze nie wiedzialem, ze jestem filantropem czy tez dzialaczem spolecznokulturalnym. Wydawanie pisma z poezja, pisanie wierszy to tylko hobby. Na emigracji niewiele, a wlasciwie nic z tego nie wynika - teraz to wiem. Teraz piszę wiersze juz ze swiadomoscia, ze nic z tego nie wyniknie, bo nic wyniknac nie moze. Nic sie nie wydarzy, bo nic nie moze sie wydarzyc.
- Na czym polegala dzialalnosc grup poetyckich Krak i Niezaplacony Rent, których jest Pan wspólzalozycielem? Dlaczego te grupy poetyckie nosza takie wlasnie nazwy?
- Dzialalnosc wszystkich grup poetyckich od wieków jest bardzo podobna, twórczy (w tym przypadku) poeci zbieraja sie w jednym miejscu, myslac, ze jak bedzie ich wiecej, to beda ważniejsi. Albo, że szybciej ktoś ich zauważy, np. krytyka zwróci na nich swe laskawe oko. Ale wczesniej czy pózniej poeci maja siebie nawzajem dosc i grupa sie rozpada. Z milosci do siebie rodzi się zazdrosc, az dochodzi do tego, ze poeci nie tylko nie moga na siebie patrzec, ale jeszcze jeden drugiemu zaczyna przeszkadzac w tym, co robi, czyli w pisaniu. W obu grupach bylo podobnie i skończylo się raczej na niczym, nigdy nie powstaly zadne wspólne antologie. Kilka slabych wspólnych wystepów i agonia konania.
Krak to nie tylko grupa poetów, ale takze malarzy. Ta nazwa to skrót od Krakowa. Kilku twórców zalozycieli tej grupy - studiowalo w Krakowie. Madrzy wspaniali, wyksztalceni, zdolni i utalentowani ludzie. Co się z nimi teraz, po 20 latach, dzieje? Nie wiem, nawet nie pamiętam ich nazwisk. Muszę tez dodac, ze tylko ja bylem z San Francisco, większosc twórców z tej grupy byla z Los Angeles i okolic. Czyli pólnocna Kalifornia kontra poludniowa.
Grupa poetycka Niezaplacony Rent została założona przeze mnie zaraz po przyjezdzie do Chicago w 1992 roku. Byla to zupelnie inna grupa ludzi. W grupie Krak wszyscy czlonkowie byli po studiach i mieli jakis dorobek artystyczny, bylismy tez rówiesnikami. Niezaplacony Rent to zbieranina amatorów - ludzi od 16 do 80 roku zycia. Nazwa Niezapłacony Rent odnosi się do trudnej sytuacji twórców polonijnych (w tym przypadku poetów). Dokładniej chodzi o niezapacony czynsz.
- W 1981 roku zdecydowal się Pan wyemigrować do Stanów Zjednoczonych. Mieszkal Pan w San Francisco; potem, po 10 latach wyjechał Pan do Chicago. Jakie jest dla Pana Chicago miasto nadziei? Jakie nadzieje Pan z nim wiaze i co się z nimi stalo?
- Chicago jest miastem nadziei nie tylko dla nas, Polaków, ale i dla wielu innych nacji ze wszystkich katów swiata. Chicago jest nie tylko największym skupiskiem nie tylko Polaków, ale i Czechów, Szwedów, Litwinów, Peruwiańczyków, Nigeryjczyków na obczyźnie. Na poczatku Chicago mi się nie podobalo, porównywalem je do San Francisco. Ale drugiego takiego miasta, jak San Francisco nie ma na świecie. Z czasem jednak polubiłem Chicago i teraz bardzo dobrze się w nim czuję. Jest to wspaniałe, coraz to piękniejsze miasto. A te nadzieje to przede wszystkim praca - jest jej tutaj bardzo dużo. A wiadomo, co jest wart czlowiek bez pracy. Chicago od wielu dekad jest tym miastem, które spełnia nadzieje wielu ludzi. To, ze jest drugim miastem po Warszawie pod względem liczby mieszkajacych tu Polaków, nie jest przeciez przypadkiem. Szkoda tylko, ze Chicago spelnia sie tylko pod względem materialnym. Pod względem kulturalnym to miasto to, niestety, pustynia.
- Jak by Pan okreslil ten specyficzny stan ducha, jakim jest emigracja?
- Obawiam sie, ze dzisiaj nie mozemy mówic o jakimkolwiek stanie duchowym emigracji, bo takiego chyba juz nie ma. Tak samo, jak nie ma emigracji jako takiej. Sa, oczywiscie, ludzie wyjezdazjacy za praca i lepszym zyciem poza Polske, ale to nie sa zadni emigranci. Emigracja skończyla sie wraz z zakończeniem stanu wojennego w Polsce. Napisano na ten temat wiele artykulów, a przez ostatnie piec lat temat emigracji zarobkowej do Irlandii i Wielkiej Brytanii zdominowal zycie publiczne w Polsce. Nie tysiace, ale miliony Polaków wyjechaly z kraju za chlebem.
Oczywiscie, nie mozna porównywac ludzi, którzy zostali poza granicami Polski po 1945 roku, bo zmienily się granice, z ludzmi, którzy wyjechali po przygode czy po kase na Zachód kilka tygodni czy miesiecy temu. Stan ducha zolnierzy generalów Andersa czy Maczka byl czymś zupelnie innym niż mój stan ducha sprzed 30 lat. Ja zaliczam sie do tej fali emigrantów, którzy uciekli z kraju przed stanem wojennym w 1981 roku. Ludzi tych określam mianem zlodziei czeresni. Ich doswiadczenia emigracyjne sa inne niz wczesniejszych fal emigracji, np. tej z 1968 roku.
Sama emigracja jest po czesci wędrówka, a po czesci wspominaniem tego, co pozostalo za nami. Emigracja to takze takie rozpamiętywanie tego, co zostalo w starej ojczyznie. A to chleb mial tam lepszy smak, a to kielbasa byla smaczniejsza. Ale, niestety, zdecydowana większosc emigrantów nie wraca do kraju, a nawet o powrocie tak na powaznie nie mysli.
- Jaka jest sytuacja Polonii w Chicago? Czy nadal tak, jak Pan pisał w listach poetyckich do Pieszyc - czuje się Pan w Ameryce obywatelem drugiej kategorii?
- Zawsze interesowala mnie emigracja z punktu widzenia kultury i polskosci. I tutaj nic się nie zmienilo. Nadal jestesmy obywatelami drugiej kategorii. Kultura polska jako taka w Stanach Zjednoczonych jest i temu nikt nie zaprzeczy. Ale taka polska kultura, jaka tu byc powinna, w Ameryce nie istnieje. Nie ma pism literackich, nie ma redaktorów, nie ma wydawnictw literackich, nie ma ksiazek tutaj wydawanych. Cóż dopiero mówić o promocji polskiej kultury w Ameryce! Jak swiat swiatem, zaden Polak ani tutaj ani po drugiej stronie oceanu o czyms takim jeszcze nie slyszal.
Polska kultura w Stanach wlasciwie nie istnieje i tak na dobra sprawe jest Amerykanom zupelnie nieznana. Tak jest juz od wielu pokolen. Sytuacja Polaków w Chicag pod wzgledem ekonomicznym ma się zupelnie dobrze. Sa ludzmi gospodarnymi, ciezko pracujacymi. Amerykanie lubia Polaków i chetnie ich zatrudniaja, bo pracujemy sumiennie i rzetelnie. Niestety, pod wzgledem kultury i polityki jestesmy tak, jak kiedys napisalem - obywatelami drugiej kategorii, poniewaz nie inwestujemy w swoich polityków, ani w kulture. Dowodów na to mamy miliony - brak Polaków w lokalnych wladzach, brak pisarzy o polskich korzeniach, itd. Ale pisanie o tym to wyrywanie zebów na zywca.
- Co to znaczy, wedlug Pana, byc Polakiem, byc patriota poza granicami naszego kraju?
- Byc Polakiem poza krajem to wielka odpowiedzialnosc rozlozona na ramiona wszystkich Polaków. O tej odpowiedzialnosci nie wszyscy wiedza. A przed kim odpowiadamy? Przede wszystkim przed nami samymi, przed naszymi braćmi i siostrami, przed ojczyzna. Jak Amerykanie widza Kowalskiego, tak Ameryka widzi Polskę.
Czasami się zastanawiam, co to za Polak
Co to za patriota, który rocznie nie wydaje jednego dolara na ojczysta kulture? Polacy slyna w Ameryce z ciezkiej, prawie morderczej pracy. Lubimy pracowac, ale jako grupa malo inwestujemy w siebie, w swoja kulture narodowa, itd. Tak widzę i pojmuje polski patriotyzm: inwestycja we wlasna kulture, a nie ucieczka przed i od niej.
- Pana losy to tulaczka emigranta. Czy czegosc Pan zaluje w swoim zyciu?
- Tulaczka to slowo z XIX wieku; w pierwszej polowie XXI wieku ono jakosc archaicznie brzmi. Poza tym nigdy sie nie tulalem, ale podróżowalem. Zwiedzilem ponad 20 krajów, bylem w wielu stolicach na calym swiecie. Przez wiele lat bylem wlascicielem najwiekszych księgarn z ksiazka polska w Ameryce. Poznalem osobiscie dwóch najwybitniejszych poetów drugiej polowy XX wieku - Czeslawa Milosza i Josepha Brodskyego. Bylem swiadkiem i uczestnikiem wielu spotkań poetyckich, m.in. z Allenem Ginsbergiem. W sumie nigdy nie czulem się, jak emigrant i nie czuję się nim do dzisiaj. Mimo, ze zycie emigrantów to glówny temat mojej twórczosci.
Czego najbardziej zaluje w swoim zyciu? To trudne pytanie. Moze tego, ze tak malo przywiazywalem i przywiazuje uwagi do swojej poezji w języku angielskim. Przeciez mieszkam tutaj prawie 30 lat i tak naprawdę to nawet nie mam jednego, porzadnie zrobionego tomiku w języku angielskim. Polskoscw Ameryce pochlonęla mnie zupelnie - teraz trochę tego zaluje. Moglem szukac równowagi, ale nigdy tego nie zrobilem.
- Jaka jest amerykańska mentalnosc i czym rózni sie od polskiej?
- Ciezko to porównywac, bo róznimy sie ogromnie i to pod wieloma wzgledami. Amerykanie to przede wszystkim protestanci, a Polacy - katolicy. Mozna morze atramentu na ten temat wylac, ale ja powiem krótko: jezeli ktos dostrzega róznicę pomiędzy swietem 4th of July a 11 listopada, będzie wiedzial, co mam na mysli. Chodzi mi o sposób obchodzenia tych swiat przez Polaków i przez Amerykanów. Amerykanie za wszystko, co otrzymaja, dziekuja Panu Bogu; my, Polacy o wszystko Pana Boga prosimy. Nie bede ukrywal, ze amerykańska mentalnosc podoba mi się o wiele bardziej niz polska. Ciezko sie zyje ze swiadomoscia, ze ma sie polska mentalnosc, ale dziekuje Bogu, ze jestem Polakiem. Moglo byc gorzej.
- Jak ocenia Pan obecny stan amerykańskiej poezji?
- Najbardziej interesuje mnie poezja, a nie poeta i jego zyciorys, jego szkoły i mistrzowie. Ale zeby byc sprawiedliwym - trzeba powiedziec, ze w wielu przypadkach zyciorys poety bardzo przeplata sie z jego twórczoscia. Mimo wszystko nie interesuje mnie to, kto ile wypil wódki a ile rozlal atramentu. Z kim kto spal, a kto jest ojcem? Ile poeta mial kochanek lub kochanków? To sa dla mnie sprawy drugorzędne. Mnie najbardziej interesuje poezja, tylko ona jest istotna. Twórczosc, dopiero pózniej twórca, nie odwrotnie.
Ameryka jest wielka i jej poezja jest wspaniala. Tak naprawdę kazda czesc Ameryki ma swoich ulubionych poetów. W Polsce sa dwa czy trzy czasopisma, wokól których kręci się polska poezja. W Stanach takich pism sa setki, na każdej uczelni jest wydawane pismo literackie, itp. Mówienie ogólnie o stanie amerykańskiej poezji to porywanie się z motyka na ksiezyc.
W Stanach Zjednoczonych rok w rok wychodza antologie poezji. Do najwazniejszych zaliczana jest the Norton Anthology of Poetry. Taka antologia jest jakby latarnia rzucajaca swiatlo na to, co się dzieje w amerykańskiej poezji w danym roku. W Polsce antologie wychodza raz na jedna dekadę. Mozna zebrac wszystkie polskie pisma literackie i spoleczno-kulturalne z jednego roku i w przeciagu 48 godzin na ich podstawie mozna sie dowiedziec, co się takiego wydarzylo w polskiej poezji w danym roku. Tutaj, w Stanach, jest to przeogromna rzeka z tysiacem róznych doplywów. Nalezy tez pamiętac o tym, ze w Stanach pisanie i uczenie poezji to zajęcie bardzo poplatne i tysiace poetów zyje wlasnie z tego. Nie da się tego porównać z sytuacja panujaca w Polsce.
- Którego amerykańskiego poetę ceni Pan najbardziej?
- Znam wielu amerykańskich poetów, których bardzo lubię i cenię; czytam ich wiersze, czasem nawet przekladam je na język polski. Najbardziej interesuje mnie poezja drugiej polowy XX wieku, dlatego poeci z tego okresu zdecydowanie dominują w moim poetyckim zyciu. Sa to: Carl Sandburg, Langston Hughes, Denise Levertow, Randall Jarrell, Robinson Jeffers, Robert Hass, Allen Ginsberg, Robert Creeley, Robert Bly, John Berryman, Amiri Baraka, John Ashbery, C.K. Williams, Gary Snyder, Frank OHara, Charles Olson. Nie mam jednego idola. Bardzo duzo czytam poezji; dzień bez czytania wierszy uważam za dzień stracony. Kiedyś, bardzo dawno temu, uwazalem się za ucznia Allena Ginsberga i dzień, w którym go spotkalem w City Lights Bookstore w San Francisco, uwazalem za najwazniejszy dzień w moim zyciu. Tak myslalem przez wiele lat. Az pewnego dnia doszedlem do wniosku, że Allen Ginsberg to szalenie zdolny grafoman, autor zaledwie kilku wspanialych wierszy takich, jak Howl czy Kaddish for Naomi Ginsberg (1894-1956)".
Nie będę ukrywal, ze wielu z wyzej wymienionych poetów mialem okazje poznac osobiscie, bywać na ich wieczorach poetyckich. Czasem porównuje poezje bardzo mi bliskich poetów kalifornijskich (tzw. San Francisco Renaissance) z poezja poetów z Nowego Jorku (tzw. The New York School). Ale bitnicy nigdy mi się nie znudzili. A Frank OHara i jego koledzy po piórze na dzień dzisiejszy nudzą mnie.
- W jednym z wywiadów powiedzial Pan, ze posiada Pan wlasny, rozpoznawalny styl. Czy potrafilby Pan okreslic, czym on sie charakteryzuje?
- Moja poezja jest tzw. poezja spoleczno-zaangazowana. Styl moich wierszy to takie zwierze, skladajace się z moich duchowych mistrzów, a sa nimi: Walt Whitman, Bob Dylan, Carl Sandburg i Charles Reznikoff. Móglbym jeszcze dodac Roberta Creeleya. Ta piatka, czyli czterech muszkieterów Adama L. plus piaty rezerwowy, w duzym stopniu wyrobila we mnie poglad na wspólczesna poezje amerykańska. Ale samemu mi nie wypada pisac o sobie samym. Znakiem szczególnym mojej twórczosci jest zainteresowanie tymi, którym dzieje się krzywda, slabi. W moim przypadku to emigranci.
- Napisal Pan wiersz o najczarniejszym poecie bialej Ameryki- Langstonie Hughesie jednym z najwybitniejszych murzyńskich poetów. Co Pana zafascynowalo w tej postaci?
- Kiedys mialem dziewczyne - Murzynke, piekna i bardzo madra. Poznalem ja w stolówce studenckiej w San Francisco. Ona studiowala bankowosc, a ja poezję amerykańska I tak zaczęla sie moja znajomosc z kultura amerykanskich murzynów. O Langstonie Hughesie wiedzialem malo w zasadzie nic - poza tym, co moglem wyczytac z jego ksiazek na lekcjach poezji. Ta dziewczyna przedstawila mnie muzykom, którzy spiewali bluesowe piosenki napisane przez Langstona. I tak po nitce do klebka coraz bardziej wciagalem sie w jego poezję. Az zaczalem ja tlumaczyc.
Spodobala mi się ta poezja, poczulem jej bliskosc. Byla pod moja skóra, jak mówia ludzie z moich stron, z Pieszyc na Dolnym Slasku. Spodobalo mi sie myslenie poety o wspólczesnym mu swiecie, a przede wszystkim jego interpretacja rzeczywistosci amerykańskiej. Zajrzalem do jego biografii. Chociaż nigdy nie bylem w Ameryce glodny, czy bez pracy, to doskonale rozumialem jego wiersze. Poza tym nie trzeba być czarnym obywatelem tego kraju, aby zrozumieć takie wiersze, jak Ku Klux Klan czy Message to the President. W poezji Hughesa najbardziej podoba mi się walka o prawa i wolnosci obywatelskie. Jego doswiadczenia próbuje przelozyc na ogladanie Ameryki oczami emigranta z kraju, w którym nie bylo wolnosci. Ale Langston pisal nie tylko wiersze spoleczno-zaangazowane, ale także wiersze dla dzieci i mlodziezy, ukladal piosenki dla muzyków jazzowych i bluesowych. Musimy pamiętac o tym, ze urodzl sie w roku 1902, byl dzieckiem swojej epoki. Jego poezja jest i liryczna i zarliwa, porywcza, ostra, jak brzytwa i cierpka, kontrowersyjna. A przede wszystkim nikt w Ameryce tak, jak on nie wykorzystal codziennych slów do oddania rzeczy wznioslych i waznych.
Poezja Langstona bardzo do mnie przemawiala, czesto w jakiś sposób się z nia identyfikowalem. Jego twórczosc nadal do mnie przemawia, chociaz dawno juz od niej odszedlem i wybralem sobie innych przewodników poetyckich. Poprzez poezję chce takze poznawac Ameryke i Amerykanów. Poezja jest - wedlug mnie - najciekawszym sposobem poznawania innych narodów. Homer moze byc tego doskonalym przykladem.
- Czy uwaza Pan za zasadne dzielenie poezji na polska, amerykańska, murzyńska, polonijna, itp.?
- Niestety tak. Poezja nie powinna byc grupowana, ale, niestety, nie da sie inaczej. Trzeba dzielic. Sama poezja emigracyjna dzieli sie na kilka podgrup, np. polonijno-wspominkowa, religijno-patriotyczna, amerykansko-polonijna.
- Tlumaczyl Pan wiersze wielu poetów z roznych czesci swiata czy poezja wydaje się Panu bardziej narodowa czy uniwersalna?
- Wedlug mnie poezja powinna byc jednym z glównych kierunków poznawania innych narodów, ich kultury, dorobku i dziedzictwa narodowego. Niestety, poezja polska z epoki romantyzmu byla zbyt narodowa, aby ja dzisiaj tlumaczyc na inne jezyki. Jest wlasciwie nieprzetlumaczalna. Ale w tym przypadku nieprzetlumaczalnosc jest jej pieknem. Uniwersalizm to nic innego, jak dzielo, z którym wiele innych osób moze sie identyfikowac.
-
- Czeslaw Milosz napisal o Panu: A więc jednak oplaca się pisac prawde, i to wlaśnie Pan robi, wbrew przyjetym opiniom, ze "poezja" to co innego niz pisanie prawdy.. Czym dla Pana jest poezja? A czym prawda w poezji?
- Poezja jest dla mnie tym wszystkim, o czym juz wczesniej wspominalem. Pan Czeslaw - tak się do niego zwracalem - napisal w jednym z listów do mnie, ze piszę prawdę. Mial na mysli rzeczywistosc. Bo czym jest prawda, jesli nie rzeczywistosia? Niczego nie upiększam, niczego nie dodaję do swojej poezji. Nie wymyslam swoich wierszy, nie szukam ich, one po prostu sa obok mnie. Wystarczy się tylko rozejrzeć wokól siebie.
Musimy jednak pamiętac o tym, ze nie kazdy szuka prawdy. Nie zawsze jest ona piękna, a nawet nie zawsze jest ladna. Czesto jest poszukiwana listem gończym przez policję, jak przestępca. Odkryte zostaje to, co wielu wolaloby, aby bylo zakryte. Prawda, niestety, więcej zniszczyla niz wybudowala. Jedni mówia, ze prawda polega na zgodnosci umyslu z rzeczywistoscia. Inni utrzymuja, iz prawdziwe jest to, co jasne i wyrazne.
- Dziękujemy za rozmowe.
Agnieszka Szymanik, Juliusz Bolek