W strachu konwulsjach, ... kąsając żołądek
oczy zalewa ... Czarny Jad Przeszłości.
Nic nie zostało. Zimna pustka boli,
pchając podstępnie, gdzie serca początek.
Zjawy się tłoczą dokoła ochocze
szarpać mą duszę krwawiącą wspomnieniem.
Pejczem pogania te zmurszałe cienie,
Szatan skręcony w szaleńczym rechocie.
Czaszkę rozsadza mi Larum piekielne.
Zgniłe oddechy liżą moje ciało.
Wyrwać się! Wyrwać! Och, jakby się chciało
Uciec! Odrzucić te zmory pazerne!
Zwijam się w kłębek. ... Embriona kształty
złudne poczucie bezpieczeństwa dają.
Przypadłem w kącie, jak spłoszony zając.
„Gdybym mógł istnieć z czucia odarty ?!”
W letarg chcę uciec omdlały z cierpienia...
Cud? ... Los szyderczy? ... Cóż „Niemoc” mi zsyła?
Nie wiem.... Istnieje – „O, Dzięki!”, wszak siła
zdolna poruszyć i wyrwać mnie z cienia.
Spijam Ambrozję! ... i czuję, jak dusza
równa mocarzom podstępnie się staje,
ciosy straszliwe upiorom rozdaje,
w Marzeń Krainę do lotu wyrusza.
Dalej! Precz! Z drogi! Wy, zmory piekielne!
Pędzę ku Muzom! W Świat odrealniony,
z tęczy wycięty, misternie zrobiony.
Parnas przede mną! ... a Serce me Dzielne.
Na Olimp wszedłem, więc w Laur skroń swą zdobiąc,
puchar Ambrozji łapczywie wychylam.
Szatan – tchórz, zniknął. Śród Bogów siadam.
Równy’m im duchem, polotem i mową.