Kuszę się niekiedy o pisanie nie tylko wierszydeł. I pech to wielki dla ojczyzny, że niestety inne formy dłubię w papierze. Ale i niech inni zapłaczą nad losem powyższego, że ścierpieć moje żartowne opowiastki musi. Co żem przeto wyskrobał, nie zerkając na stan stalówek, wam dziś pocznę przedstawiać:
"Diana"
Czy mam prawo się nią chwalić? Może tak, a może jednak nie... Nie wiem. Dla innych są lepsze, i co z tego? Dla mnie ona jest najcudowniejsza, najwspanialsza.
Ona jest...
Drobna w swojej naturze, nie pragnie mnie pozbawić przestrzeni życiowej. Jej wystarczy choćby odrobina miejsca...
Zgrabna? Pewnie tak, pod palcami przesuwa się jej zgrabna postać, krągłości, płaszczyzny. Rzecz pewna, nawet w naszym rozwiązłym świecie, gdyby wypadało, nosiłbym ją na rękach! Ale nie wypada, a szkoda.
Sam serwuję chłodny prysznic, odświeżona, jasnością swoją wabi, wabi... Wabi... A ile to razy oblewałem się przy niej rumieńcem? Rozpala, rozgrzewa, emanuje.
Mężczyzna jest głową rodziny, kobieta zaś jej szyją. Ona swoją prostotą, i mocą jednocześnie, no cóż, uzależniła mnie od siebie.
Ma takie przepiękne imię, takie dziewczęce, dźwięczne, przejmujące: Diana. Czy porzucę ja dla innej? Oszalałbym chyba. Nigdy! Moja najwspanialsza przyjaciółka...
Kuchenka dwupalnikowa.