między tobą
a sprawami rzeczy ludzkich
padam w ciszy
rosą zmoknięta nie deszczem
jesteś tak blisko że widzę cię z oddali
wśród gwiazdozbiorów nasze myśli się stykają
na jednym tchnieniu zawieszeni
bez cudów miłości...
spraw nie naszych
ONA I ON
To nie była miłość od pierwszego wejrzenia; żadna też namiętność czy inspiracja. Nic z tego, czego Tomasz tak usilnie szukał i pożądał, a co wciąż mu się wymykało z przyczyn nie do końca jasnych- może z winy zbyt śliskich rąk lub za mało spostrzegawczego umysłu? Tymczasem minęły już cztery lata oddania i miłości w najczystszej formie.
Poznali się całkiem omyłkowo i przypadkiem, a więc w sposób typowy dla większości ważnych rzeczy wydarzających się w naszym życiu. Zaczęło się całkiem niewinnie. Po prostu przypominała mu postać z przeszłości, która kiedyś zabujała jego serce. Poza tym wymagała pomocy – zawsze jej doskwierało słabe zdrowie, a teraz jeszcze ta kontuzja ... Było coś jeszcze, nieokreślonego, jakby ciążył nad nią mrok, mimo całej niewinności schorowanej oddanej suki.
Był kochany z szaleńczą wzajemnością, a jednak nie opuszczała go świadomość, że wszystko mija, a wspomnienia na dłuższą metę nie wystarczą. Tak bardzo chciał być malarzem-artystą, by na płótnie uwiecznić jej duszę- bał się, że kiedyś zapomni tych brązowych, rozmiłowanych oczu, dotyku i ciepła, które były mu domem – lecz niestety malował kiepsko.
Z ironią i złością przyglądał się osiedlowym nudziarom wyprowadzającym na trawniki sparaliżowane zwierzęta, bez łap, w gorsetach, kulejące. – Takie powinno się natychmiast usypiać, przecież nie wiedzą co to życie, czym jest nadzieja, a mimo wszystko bardzo cierpią- ferował wyroki. Ona miała tylko złamaną kończynę, i przewijając jej bandaże czuł się dumny. – Już niedługo będziesz zdrowa, jestem w stanie ci pomóc- seplenił jej do ucha, zaś w myślach dodawał: - będziesz mnie za to bardzo kochała; jesteś na mnie skazana, i po raz pierwszy mam wpływ na czyjeś istnienie, zupełnie jak bogowie lub przeznaczenie.
Ona spoglądała na niego i mu wierzyła. Jednak fatum wisiało nad ich głowami. Wtedy nie wiedział, że ono jest, nie potrafił go ocenić, zdefiniować... Dopiero gdy umierała na jego rękach, pojął grozę i beznadziejność sytuacji. Mimo to wdał się w walkę z losem...
Niezliczone paraliżujące igły nakłuwały jej szyję. Przewracając się, zdychając wciąż na nowo- ostatkiem sił lazła za nim. Nikt już nie wierzył w jej istnienie, a dla niego było jasne, że ona będzie, bo on dla niej tę batalię wygra. W ataku padaczki, z krwawiącym, wrzącym od gorączki nosem mówiła, że go kocha i nie potrafi bez niego być. Innych prawd nie znali i nie potrzebowali, bo te stanowiły ich całą rzeczywistość.
***
Znalazła się w jednym procencie wygrywających z chorobą, dając mu dwa lata życia wypełnione miłością. Nigdy jej nie mówił, żeby chodziła tuż przy jego nodze, ...chodziła, a ludzie podziwiali ją za mądrość i psią urodę. Opowiadał jej o innych psach, takich jak ona i z jej świata; nie chciała ich znać. Któregoś dnia, bodajże w sierpniu, pojawiła się kobieta o rumianych policzkach i jasnych włosach... Zaklinał się, że to tylko pół godziny rozmowy, nic nie znaczącej, chwilowej uciechy... Suka odgryzła kawałek spódnicy i pozostawiła pamiątkę swoich kłów na pulchnym udzie dziewczyny. Wyczuwała każdego kto mógłby go polubić, kto pragnie go jej ukraść. Chociaż dla jego gości stanowiła zagrożenie, to nie zamykał jej w innym pokoju; leżała nawet na jego kolanach i czuwała aby nikt nie zbliżał się do przestrzeni ich codzienności.
Ale bogowie nie lubią dobrych zakończeń. Choroba tkwiła w niej. Zło zakradało się do nim spokojnym rytmem. Nie dostrzegali niebezpieczeństwa, nie widzieli na tle jasny aby zacząć się żegnać.
W atakach padaczki, nasilających się coraz bardziej, wyła do jego uszu. Nerwowe dreszcze kołysały jej ciałem, coraz to mocniej, coraz to szybciej- powoli mu ja zabierali. Jej pieska powłoka rozkładała się żywcem, na jego oczach, na jego fotelu i dywanie. Fetoru psiego ciała nie zagłuszały żadne dezodoranty, miętowe rozpylacze. Wtedy pojął, że w wielkim uczuciu, fetor zepsutego ciała można zaakceptować, polubić, pokochać jak zapach kochanki co zostawiła w łóżku część swojej garderoby.
Kochał, zabrakło „złotych monet” na jej leczenie, na które i tak już było za późno. Modlił się żeby umarła we śnie, tak spokojnie, szczęśliwa. Nocami patrzył na nią i pytał- tylko nie wiedząc kogo- o cierpienie. Mówił do niej łagodnie- Ja cię uśpię- Kocham cię i nie umiem bez ciebie żyć- odpowiadała mu niemym wzrokiem.
Gdy temperatura jej skóry obrała temperaturę przedmiotu, wyobrażał sobie, że to jedynie pies, że nie wie co to jest życie, ani czym jest nadzieja. Nie miał łopaty, bowiem nigdy jeszcze nie miał potrzeby kopać dołu i prowadzić kogokolwiek na śmierć.
Już nigdy potem, przypadkiem, nie spotkał nikogo na którego istnienie miałby
wpływ. Bogowie mają naprawdę trudne zadania....