jest mi zimno
tato
w lipcowe popołudnie
marznę
skostniałymi dłońmi
wołam do ciebie
nie odwiedzasz mnie
dawno już
uśmierciłeś pamięć
o nas
***
wracają do mnie nie powiedziane słowa
mojego ojca
wraca zapomniany ton głosu
wśród niepamięci
nie zaspokojonej tęsknoty
nieukojonego nigdy żalu
bez wybaczenia
zaciśniętą pięścią dziecka wymierzam cios
w niewinną próżnię
***
tak trudno dostrzec ich szelest
pośród mokrych prześcieradeł
i pajęczych nici
czekają świtu
rozplatają warkocze
nucąc usłyszane wieczorem
kołysanki
czasem
tęsknią za śmiertelnością
dotykiem dłoni
słodyczą wiśni
letnim słońcem
grzejącym nagie ramiona
pieszczotą miłości
wtedy spadają
***