Już nie pamiętam, czy to było w 1988 czy w 1989 roku. Po przygodzie pełnej sukcesów z Teatrem Votum, małą studencką grupą jednego spektaklu “Przypowieść o Ba(a)lu postanowiliśmy kontynuować naszą zabawę w teatr. Janusz D. , mój towarzysz z Zespołu Recytatorskiego w budowlance, aktor Teatru Votum i przez chwilę Teatru Kana wymyślił szybki sposób przeprowadzenia naboru - ogłoszenie w prasie. Stąd nazwa nowej grupy: Teatr z Ogłoszenia.
W naborze wzięło udział kilkanaście osób, głównie licealiści i studenci. Pojawiła się Violina, pojawiła się Śmiecha, Zbyszek, Eliza, Sylwia , zgłosił się Tadeusz, pojawili się młodzi wspaniali ludzie, zafascynowani magią teatru. Pojawiła się też Nieśka, licealistka z dziewiątki. Przygotowywaliśmy przestawienie na podstawie tekstów Fernando Arrabala. Śmiecha wraz z Violiną pracowały nad rolą matki. Dwoistość tej postaci chcieliśmy pokazać przez dwie aktorki. Śmiecha o ostrym głosie i dużym temperamencie odgrywała matkę kategoryczną, dyscyplinującą, podporządkowaną tradycji, Violina matkę ciepłą, pełną współczucia i empatii.
Nieśka grała rolę babki, bardzo charakterystycznie, lekko przerysowując chrapliwym głosem. Pamiętam piękną scenę, kiedy babka (Nieśka) przeprowadza bohatera przez zakamarki z latarnią w dłoni… Jej cień, przygarbionej, rosochatej babci, trzymającej wnuka za rękę odcinał się na horyzoncie rozjaśniony lampą naftową. Pamiętam Bartka (dziadka), którego ciotki obracały usztywnionego do góry nogami, a Nieśka zanosiła się teatralnym płaczem. I Elizę, z takim wielkim czubem na głowie.
Piękne to były dni. Bawiliśmy sie w teatr na poważnie. Młodzi czerpali literaturę garściami, połykali nocną atmosferę głodni nowości i przeżyć, wkręcali się w artystów. Piękna była Nieśka zawsze w długiej, kolorowej spódnicy, w kapeluszu przykrywającym długie ciemne loki i w nieodłącznej dżinsowej kurtce. Wiem, że teatr wykradał tych młodych ludzi ich rodzicom i normom, że mącił im w głowach, wiem jednak, że odkrywał w nich pokłady kreatywności, otwierał na innych, dodawał pewności, zarażał swą magią.
Zagraliśmy ten spektakl kilka, czy kilkanaście razy. Głównie w Kontrastach, na oświetlonej przedpotopowymi reflektorami scenie. Potem każdy poszedł w swoją stronę.
Nie wiem czy właśnie wtedy Nieśka połknęła bakcyl teatru, czy może wcześniej, w szkole, w przedszkolu… Wiem jedno, był to bakcyl, który jej nie opuścił do końca. Może dlatego pracowała w Pleciudze, może dlatego tak się ułożyło jej Życie.
Śpiewała, działała, ocierała się o artystów. Miała piękne przyjaźnie. Wciąż spotykałem ludzi, którzy ją znali i kochali. Tak było też w Operze. Kiedy zaprosiłem Józka do współpracy nad kierownictwem literackim powiedział, że przyjdzie ale z Nieśką… Zdziwiłem się, że on też ją zna. Pracowała z nami kilka miesięcy. Jak zwykle oddawała całą Siebie. Nie zważąjąc na przeciwności opracowała historię wszystkich przedstawień szczecińskiej sceny muzycznej i wprowadziła do bazy danych. Dziś jej mrówczą pracę można oglądać na stronie internetowej opery.
Jej niezwykłe zaangażowanie w prace nad koncertem “Ulica Mandelsztama” zadziwiało mnie wielokrotnie. Podziwiałem Jej wielką sympatię do Rysia i ogromną znajomość poezji Mandelsztama. Wiedzieliśmy już wtedy, jak mocno dotknął ją los. Tym bardziej, długie wieczory i noce, które poświęcała pracy budziły podziw.
Przeżywała ten koncert. To ona ściągnęła publiczność, ogólnopolskie media i dobre dusze. Wyszło pięknie. Pozostały nagrania, plakat z Rysiem, i wątek na forum Krystyny Jandy o Mandelsztamie założony przez Agnieszkę.
Właściwie dopiero wtedy zauważyłem w jak wielu sferach Agnieszka jest obecna. W rzeczywistości namacalnej i wirtualnej. W jak wielu sercach istnieje i pozostanie na zawsze.
Dobranoc Nieśko. Nie mogłem być na Twoim pożegnaniu. Wiem, że było piękne. Śpij dobrze.