przez ness Pn, 25.06.2007 10:20
podzielę się z wami jednym wspomnieniem niedawnym, szpitalnym, operacyjnym...
a właściwie po...
odzyskałam już świadomość, tzn, czuję, że jestem, słyszę, że ktoś do mnie mówi i czuję, że mam w twarzy cholerną rurkę intubacyjną.
-proszę otworzyć oczy, proszę podnieść głowę, oddychać!
a ja nie mogę! słyszę co do mnie mówi i staram się z całych sił ale nie daję rady, potężna siła mojej woli nie daje rady udźwignąć powiek.
-jak nie uniesie pani głowy, to nie wyjmę rurki! proszę oddychać!
nie umiem oddychać z tym w ustach, próbuję dać im jakieś znaki, że tu jestem, że słyszę, ale mi nie wychodzi! staram się podnieść ręce, ale są przywiązane, chcę poruszyć palcem, do którego przyczepiona jest taka klamerka , chyba badająca tętno, ale nie wiem czy ktoś to dostrzega.
-proszę podnieść głowę i oddychać.
czuje, że robi się niebezpiecznie, jeśli nie podniosę głowy, to oni mi tego nie wyjmą, jeśli nie wyjmą, to ja dalej nie będę oddychać, a jak nie będę oddychać, to mnie podłączą do respiratora, cholera!
wszystkie te myśli mam w głowie, ale najsilniejsza jest ta - myśle o ludziach w śpiączce, uwięzionych w swoich ciałach jak w skorupie bez okien. Jakie to musi być straszne, słyszeć i czuć, a nie mieć możliwości dania żadnego znaku!
jakimś cudem , z wielkim trudem unoszę troszkę głowę i rurka już wyjęta....ufff..., mogę oddychać, już wraca mi możliwość reagowania, na chwilę otwieram oczy, bełkoczę, pytana, swoje imię i nazwisko.
ale myśl o ludziach w śpiączce mnie nie opuszcza. Boże, już nigdy nie być w klatce swojego ciała! przypomina mi się pan, który ostatnio wybudził się ze śpiączki. Kochająca żona tyle lat przy nim. Jak dobrze, że się nie poddała!