Pani Krysiu,
jest 03:02 i nie mogę spać.
Po pierwsze: tęsknię za Toskanią. Pani pewnie rozumie tę nostalgię.
Po drugie: zrobiłam sobie przegląd życia i muszę stwierdzić, że na przestrzeni ostatnich czterech lat zmieniło się wszystko (nawet włosy same z siebie zaczęły się kręcić!), tylko nie to, że jest Pani nadal moją ukochaną aktorką. I mimo że poznaję przecież tyle nowych filmów, aktorów, chodzę do teatru, jeżdżę na festiwale, to i tak myślami uciekam/porównuję/tęsknię do momentu, w którym obejrzę kolejny raz film z Panią. A teatr? No cóż, godzinami wybieram jakiś spektakl, zbieram informatory, tytuły, recenzję, by i tak, po tych wszystkich walkach ze spbą, pójść piąty raz na Danutę W. albo wyczekiwać, jak wielkiego święta, Białej bluzki. Ale co poradzić na to, że w Pani teatrach czuję się najlepiej? Byłam tam już chyba ze wszystkimi. I stroszę się dumnie jak paw, gdy spektakl im się spodoba. Czuję się wtedy jak Włoch przywiązany do swojego regionu - inni mogą mieć lepsze, ładniejsze, ale ja k o c h a m to i już.
-
Pan Jerzy Stuhr powiedział, że ważne by aktor nie kochał za bardzo siebie w teatrze, tylko teatr w sobie. Ja nie jestem aktorką, ale wiem jedno: Panią w teatrze kocham najbardziej!
I całuję Panią w to murzyńskie - przepraszam - afrykańskie ucho. Widziałam, że w poprzednich postach ktoś Pani wytknął wygląd uszu podczas spektaklu, co mnie straaaszzszznie rozbawiło. Chociaż... cóż się Pani czepiają? - przecież to od słuchania takich głupot opadają ręce i więdną uszy!
-
No, moje dwudziestoletnie serce poczuło ulgę po wyładowaniu tej dawki czułości. Mam nadzieję, że doda Pani ona odrobinę energii. Dziękuję za wszystko. Będę i za cztery lata
Jak zawsze z miłością,
Monika Babińska