Dzień dobry Pani Krystyno!
Bez zbędnych wstępów . Wczorajsza Biała bluzka cudna, Pani taka wypoczęta ( choć już po tygodniu grania) i na dużym luzie. Super. Publiczność liczna, może w niektórych momentach zanadto rozbawiona, co chwilami zadziwiało, bo to przecież jednak nie komedia, ale może to wakacje, słońce, może dlatego. Trzeba wybaczyć . Ja zresztą i tak mialam oczy na scenie, że tak powiem i wtopiłam się w tą historię niemal, bo to już chyba nie jest "zwykłe" oglądanie. Poprzedniego dnia byłam trochę Marmoladą w proszku, ale ten spektakl, tak zawsze wzrusza, sięga po najskrytsze emocje i porządkuje gdzieś w środku...Nie umiem tego dobrze wyrazić, w każdym razie wyszłam poruszona, ale i pozbierana. Złapałam właściwy kierunek. Znalazłam garść i sens by iść dalej. Dla takich chwil, dla takich przeżyć...Pani Krystyno, dziękuję to za mało, ale cóż ja mogę więcej. Dziękuję najpiękniej jak potrafię.
Zmienię jeszcze na chwilę temat, bo chciałam podzielić się z Panią wrażeniami z wystawy, którą mialam możliwość wczoraj obejrzeć. Chodzi o fotografie Hollywood Marilyn Monroe według Miltona Greene'a w warszawskiej Starej Galerii ZPAF. Na pewno Pani słyszała o tej wystawie, jeśli już jej nie widziała.
Piękne zdjęcia, tej niezwykłej kobiety, uważanej nie bez racji za symbol seksu, choć w rzeczywistości wrażliwej i smutnej. Do obejrzenia wystawy zainspirowała mnie wysłuchana niedawno zbeletryzowana nieco biografia Marilyn Monroe : Alfonso Signorini Marilyn. Żyć i umrzeć z miłości , nie jest to może biografia z wysokiej półki, ale jedna z niewielu w wresji audio, wciągnęła mnie bardzo, wysłuchałam w dwa dni ( słucha się generalnie dłużej niż czyta). Na pewno jest jeszcze wiele innych książek pod hasłem Marilyn Monroe, których nie przeczytam, ale cóż nie będę się żalić i narzekać. I tak jest nagrywanych coraz więcej audiobooków. A wracając do zdjęć, bardzo piękne, takie w klimacie lat 50, 60. Obcowałam, jak mi się wydaje z prawdziwą sztuką w dziedzinie fotografii, choć może nie znam się na jakoś nadzwyczajnie na tejże, zdjęcia bardzo mi się podobały. Była to głównie Marilyn, ale znalazły się też fotografie Audrey Hepburn czy Marleny Dietrich ( i tu pomyślałam o Pani i o spektaklu, którego nie miałam szansy zobaczyć) tego samego autora.
Niestety nie mam żadnych zdjęć z wystawy, nie wzięłam aparatu, choć to by i tak nie oddało w pelni tego, co widziałam.
Dodatkowo zafundowałam sobie spacer uliczkami dawno niewidzianego Starego Miasta, ale dopiero w Ochu poczułam coś w rodzaju, że jestem tu gdzie mam być . To bardzo miłe uczucie. Jeszcze raz dziękuję za wczorajszy wieczór. I do zobaczenia z Shirley w piątek. Już w piątek, jak fajnie . Dawno jej nie odwiedzałam.
Zasyłam serdeczne uściski i życzę dobrego, choć pracowitego tygodnia
Ewa Sobkowicz