Kochana Pani Krystyno!
Nawet nie wiem jak zacząć...On odszedł.Wczoraj nad ranem.Wciąż w to nie wierzę,nawet widzę co napisałam ale nie umiem przeczytać.Plączę się jakoś...Wczoraj właśnie przyśnił mi się właśnie jakoś nad ranem tak realnie siedział z nami ze mną i z moją mamą u nas w tym pokoju co zawsze,uśmiechał się, rozmawiał i w tym śnie choć był już chory był całkiem uśmiechnięty tylko prosił żeby go przykryć kocem bo mu zimno...więc podałyśmy mu koc niebieski w kratę...Skąd? Przecież my nawet nie mamy takiego koca. To tak boli,jakby mi jakaś wyrwa gdzieś w środku powstała.Wciąż mam przed oczami różne Jego obrazy : jak siedzimy i rozmawiamy jeszcze kiedy był zdrowy i pomagał mi w chorobie i ja przychodziłam z jakimś problemem pytał zawsze jak żyjesz? Potem mówił,że to nie może tak być, zrobimy tak tak i tak spokojnie i każda rozmowa kończyła się w razie czego dzwoń.Czasem to było te kontakty rozmowy co drugi dzień a czasem nawet codziennie.I zawsze miał tyle cierpliwosci spokoju w sobie.Potem swoją chorobę też przyjmował z pokorą i spokojem, ta straszną diagnozę przecież jako lekarz wiedział co to będzie. Mówił tak musi być.Przychodził do nas pomagałam Mu uczyć się na nowo czytać i pisać i często właśnie siadaliśmy tak we trójkę jak w tym śnie...I witał nas zawsze takim promiennym uśmiechem...Nawet ostatnio kiedy był już bardzo słaby, nie mówił ale tak się uśmiechnął...
Ja to Pani tak wszystko piszę bo nie wyobrażałam sobie z Panią się tym nie podzielić.Bo i we wcześniejszych moich listach do Pani pojawiał się także, więc i teraz.Przepraszam, że tak bez ładu i składu trochę.Nie umiem nawet o Nim myśleć,że był...Jest moim wielkim przyjacielem, takim drugim ojcem i odszedł właśnie w Dniu Ojca...Nie umiem sobie wyobrazić tej całej jakiejś trumny, pogrzebu....jak ja dam radę dalej? Dziś zbudziłam się z przerażeniem, że jest po prostu kolejny dzień w kalendarzu...
Przepraszam już muszę chyba kończyć
Ewa Sobkowicz