Kochana Pani Krystyno,
Piszę dziś, z nareszcie podładowanymi akumulatorami, dzieląc się moimi wrażeniami.
W kolejności:
Shirley 7.08.2010
Cudowna. Jak co wieczór
Tym razem byłam z koleżanką. Zadowolona, nawet bardzo.
SV to taki spektakl, na który pędzi się, po całonocnym wytłuczeniu się w autobusie, na który się chce przyjść zawsze, który daje masę energii i radości, a gdy jest trudniej, gdy jest problem, który się już „zadomowił” i nieprędko odejdzie, daje choć na tę chwilę wytchnienie i ukojenie. Warto choć dla tej chwili. Tak było ze mną tym razem... Właściwie bałam się jechać do Warszawy, wahałam się do końca... Shirley to już po prostu bliska znajoma, do której przychodzi się najmilej spędzić czas, przy kieliszku białego wina, posłuchać słów, które padają i powiedzieć jej, tak bezgłośnie i o sobie.
Kurczę, jak ja tę Shirley lubię!
W nawiązaniu jeszcze do tamtego dnia, chciałam serdecznie podziękować, za podpis na plakacie….
powiedziałam do mojej Mamy, która osłupiała gdy zobaczyła „Chciałaś żebym miała obrazy na ścianach, prawda? ”
Przygoda 8.08.2010
Z gatunku tych, o których mówi się „mocny kaliber”. Trudny i piękny.
Byłam zachwycona grą Pana Jana Englerta, którego wejście na scenę, w moim odczuciu, zmieniło cały spektakl. Właściwie pomyślałam, że dopiero wtedy spektakl się zaczął. (Podobnie na Boskiej! dopóki na scenie nie pojawi się Pani).
Dobre wrażenie wywarła na mnie także Zosia Zborowska, nie było jej w spektaklu wiele co prawda, zostawiła jednak po sobie dobre odczucia.
Muzyka. O niej powinnam wspomnieć osobno. Niesamowity klimat, można powiedzieć, że każdy dźwięk mówił za aktorów, w chwili gdy oni milczeli…
Po spektaklu zastanawiałam się natomiast z moimi towarzyszami (ponieważ tym razem była ze mną nieco większa grupa) czy grające z sobą na scenie małżeństwo, tak jak Pan Englert z Panią Ścibakówną, mają właściwie ułatwione czy utrudnione zadanie? Ja broniłam zdania, że utrudnione, bo wydaje mi się, że w takim wypadku trudno jest nie przenosić choć w części relacji tych prawdziwych, Ich można powiedzieć. Ale jeśli się mylę, to proszę mnie wyprowadzić z błędu.
Oczywiście ogromny ukłon w stronę Pani Reżyser Pani Krystyno, byłam niesamowicie poruszona, kolejny wspaniały spektakl.
Flamenco Namiętnie 9.08.2010
Byłam, zobaczyłam. Pochłonął mnie. Wspaniała muzyka, rewelacyjny taniec Pani Ani Iberszer i po prostu feria barw. Pięknie fotografujący się spektakl, ale wklejanie zdjęć pewnie sobie podaruję, bo już wklejane były tyle razy, że spektaklu można by się ze zdjęć nauczyć
Wracając, chciałam zaznaczyć, że przypatrywałam się Pani Iberszer i myślałam, że niesamowicie przyjemnie jest patrzeć na osoby, które wykonują swój zawód z taką ogromną pasją. Wyrażało się to w ekspresji ruchów, uśmiechu, jakby nieświadomym i oczach… W oczach jest zapisane wszystko, tak myślę.
Bardzo miłą niespodzianką było spotkać Panią po Flamenco
Pani Krystyno, dziękuję za fantastyczne po prostu wieczory w Pani Teatrze, dziękują znajomi, którzy byli ze mną. Niesamowity, magiczny wręcz czas, bez którego byłabym o wiele uboższa, bez którego nie patrzyłabym na świat w sposób jaki patrzę, gdy jest mi on dany. Jestem szczęściarą, dziękuję Pani.
Julita
PS. Piękne zdjęcia z Toskanii. Kapelusz BOMBA
________________________________________
Pani Krystyno, ten problem, który wstrzymywał mnie od wyjazdu do Warszawy, o którym wspomniałam na początku listu to moja ukochana Babcia... Przed chwilą dowiedziałam się, że zmarła... Nie wiem po co to piszę. Pani ma dość swoich problemów. Może chcę się tym z Panią podzielić z naiwną nadzieją, że będzie lżej...? Jeśli uzna to Pani za niepotrzebne zwierzenie, to proszę wybaczyć... I proszę trzymać za mnie kciuki, bo czuję się tak źle, że miałam kasować ten długi list... Ale nie kasuję, bo wdzięczność dla Pani za to co mnie utrzymało w miarę normalnym stanie przez ten czas, zostaje.