scenariusz dla 5osób

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

scenariusz dla 5osób

Postprzez dominik Pn, 06.07.2009 14:45

Witam serdecznie Pani Krystyno,
Jestem studentem Szkoły Aktorskiej H.i J. Machulskich, właśnie przymierzamy się do spektaklu dyplomowego. Utworzyliśmy pięcioosobową grupę i pod kierownictwem pani reżyser Edyty Jungowskiej, szukamy dobrego, ciekawego i mądrego tekstu.
I tu właśnie jest moja gorąca prośba, czy nie nasuwa się Pani na myśl jakaś sztuka na 2kobiety i 3facetów? (lub o podobnej ilości osób, gdzie pozostałe są mniej istotne)
Będę wdzięczny za pomoc i za odpowiedź.
Z pozdrowieniami
Dominik Wieder (Pani syn z jednego z pierwszych Skoków z Wysokości :-) )
dominik
 
Posty: 8
Dołączył(a): Pn, 17.07.2006 22:14

Re: scenariusz dla 5osób

Postprzez Krystyna Janda Wt, 07.07.2009 18:00

Zróbcir adapatcje z tego. To od dawna mi lezy na sercu.

Ludmiła Razumowskaja
Do domu!..

Pamięci Jany Diagilewej

Osoby:
Żanna, 17 lat
Mike, 17 lat
Oberwaniec, 18 lat
Kurdol, 16 lat
Ruda Tania, 15 lat
Foma, bracia, 10 i 9 lat
Bliźniak,
Benio-mnich, 15 lat
Biały Anioł
Czarny Anioł



Akt pierwszy
Scena pierwsza
Piwnica niezamieszkałego domu. Połamane meble, szmaty, śmieci. Benio-mnich i dwaj bracia, Foma i Bliźniak, żują bułkę paryską.
Benio - I zobaczyłem ja nowe niebo… (resztę mówi pod nosem). Amen. Zrozumieliście?
Przerwa.
Bliźniak (bez przekonania) Wszystko...
Benio (do Fomy) A ty?
Foma (patrzy na brata, wzdycha) - A bułki tam będą dawać? Ciepłe?..
Benio - Bułki?
Foma i Bliźniak z nadzieją i oczekiwaniem patrz na Benia.
Bułki tam też będą.
Foma (żywo) - Z makiem?
Benio - No... z makiem - też...
Bliźniak - А guma do żucia?
Benio - A co, ty lubisz, gumę do żucia?
Bliźniak - No.
Benio (grzebie w kieszeniach) - Masz. Tylko jedną, więcej nie mam.
Bliźniak (nie wierzy swoim oczom, ostrożnie ogląda, odwija, wącha, oddaje bratu) No. Smaczna. Pół na pół. Odgryź.
Foma (stara się równo odgryźć połówkę) Ja to lubię browar. W puszkach. Nie masz piwka?
Benio - Nie. Nie piję piwa.
Foma - Kiedyś wypiłem sześć puszek. Kurdol stawiał. Ale odjazd!
Benio - Ja piję wodę. Nie mogę pić piwa.
Foma - Nudy. Ja to wszystko piję.
Benio - Jeszcze jesteś malutki.
Foma - Ale łeb mam wielki. (śmieje się.) Widzisz, jaką mam głowę?
Benio - Normalną.
Foma - Nie, wielką. Ale rozumu mało. Mam kurzy móżdżek.
Benio - Kto ci to powiedział?
Foma - Belferka. W internacie. Zawsze waliła moją głową o ławkę i krzyczała: „Masz kurzy móżdżek, Fomin, zapamiętaj! Masz kurzy móżdżek!” Zapamiętałem.
Cisza.
Benio - Bóg ją za to ukarze.
Foma - Nieee, nie ukarze.
Bliźniak - Ukarze.
Foma - Nieee. Wcześniej, mieliśmy babcię. Rodzoną. Ona też o mamie cały czas tak mówiła: Bóg ją pokara, Bóg ją skarze. A guzik. Babcia umarła, a mama...
Bliźniak - Może też umarła.
Foma - Coś ty?!
Bliźniak - Przecież nie wiemy...
Foma - Coś ty?! Czy chcesz, żeby umarła?
Bliźniak - Nie...
Foma - To tak nie mów, jasne? Bo dam ci wycisk! (Do Benia.) Nasza mama była świetną babką. Spiła się przez swoich kochanków. A on… zupełnie jej nie pamięta.
Bliźniak - Pamiętam...
Foma - Pamiętam!.. Co ty pamiętasz, ogryzku? Pamiętasz, jaki miała oczy?
Bliźniak - Niebieskie...
Foma - Niebieskie!.. Przecież to ja ci powiedziałem! A włosy? No, jakie miała włosy? Uczesanie?
Bliźniak - Fryzurę... taką... pokręconą...
Foma - A kolor, jaki kolor?
Bliźniak (prawie płacze) - Złociste...
Foma (śmieje się) – Ach, ty... zapamiętałeś, karaluchu! Przecież jej w ogóle nie widział, ani razu. Kiedy ich urodziła, obu bliźniaków, zaraz wyrzuciła noworodki. Jeden umarł od razu, a tego babcia znalazła, oddała do szpitala... (do brata.) No, gdzie ją widziałeś, gdzie? We śnie, czy co?
Bliźniak - Widziałem!
Foma - Gdzie? No powiedz, gdzie ją mogłeś zobaczyć, no? Gdzie?
Bliźniak - Sam jej nie widziałeś!
Foma - Ja?!
Bliźniak - Ty! Sam jej nie widziałeś, a mówisz...
Foma - Nie widziałem?!
Bliźniak - Tak, ty! Ty! Ty!
Foma (wściekły) – Jak ja ci teraz... głową o stół! Nie chcesz?! (rzuca się na brata)
Benio (krzyczy) - Foma! Co ty robisz, Foma! (rozdziela braci)
Foma - To niech nie kłamie, bo jak oberwie!..
Bliźniak (płacze) - Sam... sam kłamiesz... widziałem ją... taka ładna... złociste...
Z odległego kąta pojawia się zaspana malutka, ruda dziewczynka z wielkim brzuchem.
Ruda Tania - Barany. Spać nie dadzą. Co się drzecie?
Foma - O nic. O mamę.
Tania - Durnie. Nie mają, o kogo się kłócić. Nie mieliście żadnej matki, choćbyście do śmierci się wydzierali.
Foma - To ty nie miałaś matki.
Tania - Ja też nie miałam.
Bliźniak - A my mieliśmy!
Tania (ziewa) - No to sobie bądź z tego dumny, aż do emerytury! Już dobrze, dobrze, nie płacz. A ty, Fomka, masz kurzy móżdżek, jak widzę.
Foma (wzdycha) - Wiem.
Tania - Bijesz brata. Czy tak można?
Bliźniak - On mnie nie bije.
Tania - A niech was! Kiedy Oberwaniec przyjdzie? Żreć się chce...
Bliźniak - Tania, my już zjedliśmy paryską. Ten tu nas poczęstował. Benio.
Tania (w końcu zauważa Benia, który z przerażeniem wpatruje się w jej brzuch) - Co tak gały wybałuszasz? Nowy, czy co?
Benio milczy.
(Z zadowoleniem.) Niemy, tak?
Bliźniak (radośnie) - Nie, nie jest niemy! Beniu, przecież nie jesteś niemowa?
Tania - Więc tak, braciszkowie, pobiegnijcie po chleb, albo coś takiego.
Foma - A pieniądze dasz?
Tania - A skąd ja mogę mieć pieniądze, najmilsi? Ja ich, co, rodzę? A wy, co, nic dzisiaj nie zarobiliście?
Foma - Dlaczego... Oberwaniec nas zwyzywa... jeżeli my, bez niego,...
Tania - Po prostu nic mu nie powiemy, co? No, lećcie szybciutko. Do kogo mówię, Foma!
Foma - Dobra. Idziemy. Beniu, my szybko, nie odchodź.
Wybiegają. Cisza.
Benio - Ty... kim jesteś?
Tania - Ja? Tania - Ruda.
Benio - Co tam... u ciebie?
Tania - Brzuch. Nie widziałeś, czy co?
Benio - Wielki...
Tania (z dumą) - No. Wielki. (przechwalając się.) Niedługo rodzę.
Benio - Ty?!
Tania - Przecież nie ty.
Benio - Jak to... rodzisz?
Tania - Tyś co, przygłup? A jak baby rodzą?
Benio - Przecież ty jesteś jeszcze... malutka...
Tania (obrażonym głosem) - jeśli chcesz wiedzieć, to miesiączkę miałam od dziewiątego roku życia, a niedługo stuknie mi piętnaście.
Benio (widać, że niewiele zrozumiał) - Piętnaście?..
Tania - Głuchy, czy co?
Benio - A ja pomyślałem...
Tania - A to się przeżegnaj, jak tam ciebie nazywają?
Benio - Beniamin..
Tania - No i skąd nam tu na głowę się zwaliłeś, Beniaminie?
Benio - Z klasztoru/monastyru.
Tania - Skąd, skąd?
Benio - Z monastyru.
Tania - To jesteś mnichem, czy co?
Benio - Jeszcze nie całkiem.
Tania - Dopiero chcesz zostać, tak?
Benio - Byłem nowicjuszem.
Tania - A co to?
Benio - No, mieszkałem z mnichami, jako nowicjusz.
Tania - I co tam robiłeś?
Benio - Co powiedzieli, to robiłem.
Tania - No?
Benio - Rąbałem drewno, piłowałem... siano tam... ogród, wodę nosiłem... wszystko...
Tania - To, po co tutaj się znalazłeś? Wyrzucili?
Benio - Nie...
Tania - Wyrzucili, oj, wyrzucili!
Benio - Sam odszedłem!
Tania - Dlaczego?
Benio - Ihumen mnie nie pobłogosławił.
Tania - To... znaczy? Kto to - ihumen?
Benio - No... naczelnik.
Tania (wesoło) - Jasne. Nie spodobałeś się mu!
Benio - Dlaczego... Starałem się.
Tania - nie przeżywaj. Wszyscy naczelnicy to barany.
Benio - Nie należy tak mówić.
Tania - Niby czemu?!
Benio - Grzech.
Tania - A co to takiego?
Benio - To... to, kiedy kogoś nie kochasz... albo wyzywasz, w ogóle...
Tania - A cóż to, twoim zdaniem, należy wszystkich kochać?
Benio - Wszystkich.
Tania - Wszystkich-wszystkich?
Benio - Bóg wszystkich kocha.
Tania - I Kurdola?
Benio - To... nie wiem, kto to?
Tania - No to zobaczysz. Jeden facet.
Benio - Jeżeli to człowiek, to trzeba.
Tania (śmieje się) - No to zobaczę, jak ty go pokochasz.
Benio - Dlaczego miałbym go nie pokochać?
Tania (szeptem) - On zabił człowieka.
Benio (także szeptem) - Jak to „zabił”?
Tania (śmieje się) - Bardzo prosto. Pobili się i zabił.
Benio - To... przypadkiem, pewnie.
Tania - też mi przypadkowo! Wziął i wbił kozik. Musieliśmy przez niego zmywać się. Wiesz, gdzie przedtem mieszkaliśmy?
Benio - Gdzie?
Tania - W Jesjentukach.
Benio - To ty jesteś z Jesientuków?
Tania - Nie, ja jestem z Omska.
Benio - Jesteś z Omska?!
Tania - No. A co tak wytrzeszczasz oczy?
Benio - Przecie ja też! Z Omska!
Tania - Kłamiesz!
Benio - Jak Bozię…!
Tania (rozpływa się w uśmiechu) - Nawijasz...
Benio - Na ten krzyż!
Tania - Na jakiej ulicy mieszkałeś?
Benio - Ja... nie pamiętam... Zdaje się, że na Lenina.
Tania - Ja też na Lenina! Słuchaj, może jesteś moim bratem? No? Mówili mi, że mam brata! Tylko, że jego oddali do drugiego internatu, а?
Benio - Nie wiem... Właściwie, to mało możliwe...
Tania - Poczekaj! Tak od razu nie odmawiaj. Wiesz jak dobrze jest z bratem? Cały czas jesteś sam, sam, a tu - brat! A ja ci krewniaka urodzę. I będzie cała rodzina. Pożyjemy! No? Chcesz?
Benio - Nie wiem... Ja i tak odejdę. Do monastyru.
Tania - A na co ci on?
Benio - Nie zrozumiesz.
Tania - Popatrz, też jesteś rudawy, jak ja.
Benio - Nie, jestem blondynem, nie widzisz?
Tania (wzdycha) - Więc nie chcesz być, bratem...
Cisza.
Benio - Nie mogę. (Cisza.) A kto z tobą... no, kto będzie ojcem?
Tania - Nie wiem. (Obrażona.) Kurdol mówi, że to on. Ale pewnie kłamie. Ze mną więcej sypia Oberwaniec.
Benio - Nie boisz się?
Tania - Czego?
Benio - Rodzić?
Tania - A co tu bać się? Wszystkie rodzą.
Benio - Niemowlę trzeba karmić. Troszczyć się o niego. Ciuszki... no, żeby były czyste. Potem musi iść do szkoły... uczyć się.
Tania - No i co? Tak po prostu będzie.
Benio - A kto was utrzyma?
Tania - Nie wiem. Kurdol - Oberwaniec.
Benio - Będziecie tak żyć, we troje?
Tania - A co?
Benio - To się nazywa grzech. Sodomia.
Tania - Fuj! O niczym takim nie wiem i wiedzieć nie chcę. O twoich mnichach też mogę coś takiego powiedzieć!..
Benio - Co?
Tania - To pedzie! (Śmieje się.)
Benio (pokrywa się rumieńcem) - Ty... tak... nie śmiej mówić!
Tania - Im niewolno kochać kobiet. (Śmieje się.)
Benio - No to, co? Wcale im to niepotrzebne! Jasne? Oni... Nie potrzebują!
Tania - Jak to „nie potrzebują”? Co oni, rudzi? Wszyscy potrzebują, a oni nie? (zalewa się śmiechem.)
Benio - Głupia! Głupia z bębnem jesteś, jasne?
Tania - Oj, oj, oj! A mówiłeś, ze wyzywać nie wolno, a sam...
Benio - Pójdę sobie od was! Żegnaj.
Tania - Poczekaj, poczekaj, coś ty, obraziłeś się? Obraziłeś się, tak? Za tych swoich mnichów obraziłeś się? Głuptasek z ciebie. Nie obrażaj się. Ja po prostu... nie chciałam... no, pomyślałby, kto... niech będzie, jak kto chce, dobrze?
Benio - Nie, to nie jest dobrze! Niedobrze! W Piśmie pozwiedzane jest - z umiarem! A ty - śpisz z dwoma! A dziecko... jak będziesz je wychowywać?!
Tania - Jakoś. Nie drzyj się. Też coś! Już się wydziera. Nie jesteś moim mężem.
Benio - Właśnie żałuję, że nie. Wiesz, jak bym ci przylał? Do końca życia byś pamiętała!
Tania - Oj, oj, ojoj, jaki on groźny! Mniszek... (Podchodzi do niego z cwanym uśmieszkiem.) Nie chcesz czasem, żebym ciebie uwiodła?
Benio - Co?..
Tania - Daj, pogłaszczę twoją kuśkę. (Wyciąga rękę.)
Benio (w przerażeniu) - Ty... zwariowałaś!.. Wiedźma! (Wybiega.)
Tania (śmieje się) - Dokąd lecisz, Beniu? Ja żartowałam! Mniszek!.. Ale głuptas...
Wchodzą Foma i Bliźniak
Foma - Tania, dokąd pobiegł mnich?
Tania (wzrusza ramionami) - Wystraszył się. Powiedziałam mu: „Daj, pogłaszczę ci kuśkę”, a on… wrzasnął, jak wariat, i - w nogi!
Bracia śmieją się.
Foma - Lepiej nam pogłaszcz.
Tania - Patrzcie, co teraz za faceci się rodzą! Tak wam zaraz pogłaszczę, że sikać nie będziecie mogli!
Foma - Nie gniewaj się, Taniu, przeczcież rozumiemy, co mielibyśmy dla ciebie? Jeszcze jesteśmy mali. Podrośniemy - wtedy będzie inna sprawa.
Tania (pokojowo) - No to rośnijcie. Przynieśliście wyżerkę?
Bliźniak - Nieeee. Już pozamykane.
Tania - Jak to „pozamykane”?
Foma - Sklep przecież tylko do siódmej. A która teraz?
Tania - Która?
Foma - Już zamknięte.
Tania (wyje) - U-u-u!.. Chcę jeść!.. Oj, jaka jestem głodna, mamusiu... U-u-u...
Bliźniak - Nie płacz. Oberwaniec niedługo przyjdzie. Przyniesie.
Tania - Przyniesie, tak, doczekacie się! Czemu, jak jedliście paryską, nic mi nie zostawiliście?
Foma - Zapomnieliśmy o tobie, Tańka, nie gniewaj się... Zagadaliśmy się z mnichem.
Tania - W takim razie teraz ja was zacznę jeść.
Bliźniak (śmieje się) - Jak to... nas?
Tania - A tak. Odetnę plasterek schabu - i na patelnię.
Bracia śmieją się. Wchodzą Oberwaniec i Kurdol. Twarz Oberwańca jest zakrwawiona.
(dostrzegła, zapiszczała.) Oberw…! Co z tobą?
Kurdol (do braci) - Na co, kurde, sterczycie... Przynieście wodę.
Tania - Co z tobą, kochany? Kto ci to?!..
Oberwaniec - Trzeba stad zrywać... Kurde...
Tania (żałośnie) - Dokąd znowu?
Kurdol - Na południe, gdzieś, kurde...
Tania (ociera twarz Oberwańcowi) - Na południe? Czy to prawda, Oberwaniec? Świetnie! Jedźmy na południe! Tam jest ciepło... I morze tam jest, no nie? Nigdy nie byłam nad morzem. Pojedźmy nad morze! A jeśli w drodze zacznę rodzić! W podróży?
Kurdol - A na cholerę nam ty potrzebna, na południu, nad morzem... (Śmieje się.) Prawda, Oberwaniec?
Tania - Jak to?.. A gdzie ja, bez was?.. Oberwaniec!
Cisza.
Foma - Oberwaniec, a my?.. Nas też weźmiesz nad morze?
Cisza.
Oberwaniec (do braci) - Kasę przynieśliście?
Foma - Kasę... Mhm. (do brata) Daj. (Wyciągają z kieszeni pieniądze.)
Oberwaniec (nie patrząc) - Ile tego?
Foma - No...
Oberwaniec - Co to jest - na dwóch?
Foma - No.
Oberwaniec (bierze ich obu za uszy) - Ile razy wam mówiłem: nędza - to zawód! Zawód! Zawód!
Foma i Bliźniak (niezbyt głośno piszczą z bólu) - Oj, Oberwaniec!.. Oj, boli, boli, puść!..
Oberwaniec - Żebractwo - to zawód! Osły!.. (Puszcza chłopców.) Jeżeli jeszcze raz przyniesiecie tyle, to lepiej się powieście. Zrozumiale wyjaśniłem?
Foma (przez łzy) - Jasne. Tylko, że my, Oberwaniec, nie jesteśmy winni... Tyle dają...
Oberwaniec (znowu bierze go za ucho) - Nie lubię dwukrotnie powtarzać, Foma.
Foma - Oj, nie będę, no nie będę więcej! Oj, puść! Oj, Oberwaniec, boli!
Oberwaniec puszcza ucho Fomy.
Kurdol - Patrz, Oberwaniec, co mu z kieszeni, kurde, wypadło. (Podaje mu opakowanie po gumie dożucia.)
Oberwaniec - Co to takiego?
Kurdol - Jak to, kurde, co: guma do żucia...
Oberwaniec (do chłopców) - Ano, podejdźcie tutaj. Kim jesteście?
Milczenie.
Może jesteście synami króla Artura? Albo książętami-następcami tronu arabskiego szejka? No? Odpowiadać, kiedy was pyta starszy kolega!
Foma - Nie wiemy, Oberwaniec.
Oberwaniec - Mam nadzieję, że rozumiecie, że jesteście biednymi, zbiegłymi łajdakami, za którymi tęskni radziecki dom dziecka z internatem?
Foma i Bliźniak - Rozumiemy to, Oberwaniec - rozumiemy...
Oberwaniec - To, kto wam, w takim przypadku, pozwolił wyrzucać cudze pieniądze, no? Kupować diabli wiedzą-co, gumę do żucia, i inne amerykańskie bzdety?! Niedługo to wam mercedesa trzeba będzie...
Foma i Bliźniak - To nie my, Oberwaniec! To nie nasza!
Oberwaniec - Kurdol! Wytłumacz dzieciom szacunek dla własności prywatnej.
Kurdol z uśmiechem podchodzi do chłopców.
Foma i Bliźniak (równocześnie) - Nas poczęstowano! Nie kupowaliśmy! Oberwaniec, wybacz nam! To nie nasza!
Wchodzi Benio
Benio (w drzwiach) - Zostaw tych maluchów!
Kurdol (odwraca się) - Że co?..
Benio - Powiedziałem, zostaw ich!
Oberwaniec - A co to jeszcze za objawienie się Chrystusa ludowi?
Benio - Puść dzieci, powiedziałem.
Kurdol niespodzianie silnie uderza Benia w twarz. Benio pada.
Tania (krzyczy) - Nie ruszajcie go! To mój brat! To mój brat! Nie ruszaj go, Kurdol, zrozumiałeś? To mój brat!
Kurdol - Jaki z niego... kurde, jaki z nie...
Tania - Brat! Brat! Przyjechał! Z Omska! On też jest z Omska, jak ja! Rozumiesz? Jesteśmy stamtąd oboje! Widzisz, on też jest rudawy, jak ja? Nie ruszaj go, Kurdol! To on ich poczęstował! Widziałam! Nie spałam! Wszystko widziałam! I kupił im paryską! To mój brat!
Kurdol - Oberwaniec, co, ona, kurde...
Oberwaniec (macha ręką) - Idźcie w diabły. Wszyscy... (Do Benia.) Jak masz na imię?
Benio - Beniamin.
Oberwaniec - Naprawdę jesteś bratem Rudej?
Benio - Wszyscy ludzie są braćmi.
Oberwaniec - А... Kłamie więc, łajdaczka.
Benio (wyciera krew z ust) - Zapomniałem tutaj torbę.
Oberwaniec - Torbę? A jak tutaj trafiłeś?
Benio (wskazuje na braci) - Z nimi. Poznaliśmy się. Zbieram pieniądze. Na klasztor.
Oberwaniec - Na co?
Benio - Na klasztor.
Oberwaniec (uważnie mu się przygląda) - Po co ci to?
Benio - Przecież mówię: nie dla siebie. Na klasztor!
Oberwaniec - Sporo zebrałeś?
Benio - Sporo.
Oberwaniec - Gdzie je masz?
Benio - W torbie.
Oberwaniec - W tej? (Pokazuje na torbę Benia, którą mu usłużnie przynosi Kurdol.)
Benio - W tej.
Oberwaniec (wsadza łapę do torby, wyciąga paczkę forsy, wsuwa ją sobie do kieszeni, rzuca torbę Beniowi w twarz) - A teraz wypierdalaj! Kurdol! Kolację!
Kurdol - Ruda! Kolację!
Tania (chrząka) - Kolacja, tak? Sami znikają na cały dzień, forsy nie zostawią, a ja mam im kolację z powietrza chyba... Nie mam nic, sama przez cały dzień własną śliną się żywię, w brzuchu to już orkiestra mi gra...
Oberwaniec - Kurdol, ten mnich działa mi na nerwy.
Benio - Nigdzie nie odejdę, póki nie oddasz mi moich pieniędzy.
Kurdol - Oberwaniec, pozwól, jak mu dam, jak należy... Co on, kurde, tu, nam, nastrój... skubaniec!
Oberwaniec - No cóż, niech sobie chłopczyk zostanie. Tylko, że hotele są teraz drogie. To zapłata za pokój hotelowy, jasne?
Benio - To pieniądze dl świątyni. Dla Boga. Rozumiesz? To czyste pieniądze!
Oberwaniec - A my je teraz przeżremy i przepijemy, i nie będzie żadnych: ani czystych, ani brudnych. Prawda, Kurdol?
Kurdol (śmieje się) - No...
Oberwaniec - Idziemy. Skoro nam tutaj nawet kolacji nie dają...
Tania - Mnie weźcie, weźcie mnie też, żreć chcę, weźcie mnie!
Oberwaniec - Przyniesiemy tobie. kanapkę. Z masłem i kawiorem. Jaki bardziej lubisz, czarny, czy czerwony?
Tania - Nic nie przyniesiecie! Ja niedługo będę rodzić. Moje dziecko jest głodne. A wy jesteście zwierzętami, zwierzętami!
Foma - Oberwaniec, a nam przyniesiesz? Po prostu z masłem? bez kawioru? Przyniesiesz?
Oberwaniec - Bez kawioru?
Bliźniak - No. Bez. Tylko z masłem.
Oberwaniec (wzdycha) - Nie. Bez kawioru nie przyniosę. Niesmacznie. No, dzieciaki, ciao-kakao. Idziemy, Kurdol.
Wychodzą. Cisza. W kacie cicho płacze Ruda Tania.
Benio (podchodzi do Tańki) - Masz. Weź.
Tania - Co?
Benio - Jabłko.
Tania - Oj!.. Dziękuję. (Je)
Benio - Dokąd oni poszli? Pić?
Tania - A kto wie, gdzie te capy... Nienawidzę!
Cisza.
Benio - To po co tu z nimi mieszkasz?
Tania - A dokąd, braciszku mój rodzony, no, dokąd ja sobie pójdę? Może mnie ze sobą, do klasztory weźmiesz?
Benio - A gdzie są twoi rodzice?
Tania - Tam, gdzie twoi.
Benio - Ja mam babcię.
Tania - Prawdziwą?
Benio - A co sobie myślisz!
Tania - Nic sobie nie myślałam. Jeść chcę. Co dzień chcę jeść. (O brzuchu.) Nie rozumiem, na czym on tak wyrósł? Pewnie, dziecko mi już zmarło. Z głodu.
Benio - Chcesz, to ja ciebie do swojej babci wyślę?
Tania - Nie chcę.
Benio - Dlatego?
Tania - Ponieważ kłamiesz. Nie masz żadnej babci.
Benio - Mam. Jegorowa Daria Fiodorowna. Mieszka w guberni Kostromskiej... W Brzózkach.
Tania (parska) - Dlaczego sam do niej nie jedziesz?
Benio - Ja... chcę mieszkać w klasztorze.
Tania - No właśnie, od razu widać, że kłamiesz. Gdybyś naprawdę miał babcię, do żadnego klasztoru byś nie ciągnął się.
Wchodzą Żanna i Mike.
Żanna - Kto tu jedzie do klasztoru? Weźcie i mnie.
Tania (wesoło) - Żanna przyszła! Przyniosła mleko! Żanna, po co chcesz do klasztoru? Kochani, dajcie coś jeść, puchnę z głodu.
Żanna - Mike mnie rzuca, czas na mnie do klasztoru.
Tania - Oj, Żanna, wygłupiasz się! Mike ciebie rzuca! Przecież, kiedy on śpi, to widzi tylko, jak w ślubnych strojach drepczecie do Pałacu Ślubów, prawda, Mike?
Mike - Oczywiście.
Tania - Niektórzy to mają szczęście. Mają urodę i są kochane! A tu... ryży potworek z brzuchem.
Mike - Zapamiętaj, Taniu, że masz bardzo ekstrawagancką urodę, tylko z charakteru jesteś kurwą.
Tania - Oj, ojoj, oj! A Żanna nie jest kurwą?
Mike - Ona - nie.
Tania - Mhm, mhm, już ci wierzę! Od razu! Takie mi o niej rzeczy opowiadał Oberwaniec! (Śmieje się.)
Mike - Zamknij się, idiotko.
Tania - Nie jestem idiotką!
Mike - Kompletna idiotka.
Tania - Tylko nie idiotka! Nie jestem! Dlaczego nazywasz mnie idiotką? Jestem normalna! Nie jestem idiotką!
Żanna - Mike!.. Przestań! (Do Tani.) Nie płacz. Zaraz zjemy kolację. Smaczną. Chcesz?
Tania (uśmiecha się przez łzy) - Nie kłamiesz?
Żanna (otwiera torbę) - Popatrz.
Tania (gwiżdże z radości) - Jejku, Żanna! Jak ja ciebie kocham!
Foma (kręci się obok Żanny) - Żanna, a nam też dasz spróbować?
Żanna - Wyładowujcie.
Ruda Tania i chłopcy z radosnymi okrzykami wyciągają z siatki jedzenie.
(podchodzi do Benia.) Kim ty jesteś? Skąd się tu wziąłeś?
Benio - Sam z siebie. Z Optinej.
Żanna (ironicznie) - Odradzasz duchowo Rosję?
Benio - Nie... Po prostu... chcę mieszkać z mnichami.
Żanna - Modlić się, więc, będziesz, za nas grzesznych.
Benio - Tak, będę się modlił.
Żanna - Po co?
Benio - Co, „po co”?
Żanna - Po co chcesz się za nas modlić?
Benio - Żeby Bóg wybaczył.
Żanna - A co on ma nam wybaczać? Raczej chyba to ja powinnam mu wybaczać.
Benio - Ty?!
Żanna - Ja. Oni... my wszyscy.
Benio - Coś ty, zwariowałaś?
Żanna - Jeszcze nie, a dlaczego?
Benio - No to, dlaczego mówisz jak pozbawiona rozumu?
Żanna (śmieje się) - А! Obraziłeś się za Boga? Nic takiego, wytrzyma. My wytrzymujemy, i on wytrzyma.
Benio (mimowolnie) - Panie, wybacz jej...
Żanna - Wybacz mi, Panie, jak i ja tobie wybaczam.
Benio aż oczy mruży i zasłania uszy.
(Śmieje się.) Co, stało ci się strasznie? No-no. A ty chcesz jeszcze do klasztoru!..
Tania (z ożywieniem) - Оj, Żanna! Aż oczom nie wierzę! Rzeczywiście istnieje tyle i to takiego jedzenia?
Żanna - Istnieje... Nie tylko takiego.
Foma - Żanna, a co to jest? W tej puszce?
Żanna - To ananasy... A to polędwica... A to jest ryba, zdaje się... Mike! otwórz dzieciom puszki. Bierzcie, jedzcie burżuazyjne żarcie. Ty także, mniszku, nie krępuj się. Czy też masz może teraz post?
Benio - Nie...
Żanna - W takim razie zasiadaj, póki wszystkiego nie zjedli.
Benio - Nie będę tego... twojego jeść.
Żanna - Dlaczego?
Benio - Nie będę.
Cisza.
Żanna - A ty, Mike? Też nie będziesz?
Mike - Skąd to masz?
Żanna - Co?
Mike - Tyle jedzenia?
Żanna - Okradłam kiosk.
Mike - Ja poważnie.
Żanna - I ja poważnie. (Zapala papierosa.)
Cisza.
Mike - Wiesz, tutaj chłopaki zaproponowali mi pograć z nimi. Basista gdzieś im przepadł. Czy to do Stanów, czy też do Moskwy dał nogę... Co myślisz?
Cisza.
Żanna - Ja, Mike, chcę wynająć mieszkanie. (Cisza.) Nie mogę już dłużej po piwnicach. Zajeżdżam szczurami.
Mike - Moim zdaniem, perfumami.
Żanna (sucho) - To tylko twoim zdaniem.
Cisza.
Mike - Ty wiesz, ile teraz kosztuje mieszkanie?
Żanna (ostro) - Wiem!
Mike - Nie mogę tyle zarobić... na razie.
Żanna (ironicznie) - Tyle to ja zdążyłam już zrozumieć.
Cisza.
Mike - Chodź, pocierpimy jeszcze trochę.
Żanna - Jak długo?
Cisza.
Mike - Jeszcze trochę.
Żanna - I - co potem?
Mike - Coś wymyślę.
Żanna (z rozdrażnieniem) - Już to słyszałam. Sto razy! Co ty możesz wymyślić? Już wszystko. Przyciągnąłeś mnie do tego zasranego miasta i osadziłeś w piwnicy. Co jeszcze jesteś w stanie wymyślić? Śpiewać piosenki w przejściach podziemnych? No to sobie śpiewaj. Śpiewaj, gołąbku, śpiewaj! Motylek w słoneczku latem się prażył, o zimnie nie myślał i się sparzył... i tak dalej. No to idź, potańcz! (Klaszcze w dłonie.)
Mike (po chwili milczenia) - Możesz mi powiedzieć?!
Żanna - Co?
Mike - Skąd to wszystko wzięłaś?
Żanna - Powtarzacie się, sir. Już odpowiedziałam: okradłam kiosk. Coś wam się w tym nie podoba? Popatrz, jak karmią się, aż uszami trzęsą. Idź, jedz, karmicielu.
Mike - Nie jem kradzionego.
Żanna - No to zdychaj. A ja nie mam zamiaru zdychać z tobą, tak jak Tania.
Mike - Żanna!
Żanna (podnosi się gwałtownie) - Nie podchodź do mnie! Nie podchodź! Uderzę!
Tania - Co wy robicie? Kłócicie się?
Mike - Marzymy. O Przyszłości.
Tania (syta i zadowolona) - Jejku, jak ja też lubię marzyć.
Mike - O czym, Taniu, opowiedz nam.
Tania - Ja?.. No, o różnym... Marzę, na przykład, o wyjściu za mąż za dobrego, dobrego człowieka... żebyśmy mieli malutki domek... nad morzem... żeby było ciepło! Słonecznie! Piaseczek... i wiele, bardzo wiele różnych dzieci: białych, czarnych, żółtych... różnych... i wszystkie biegają po brzegu i rzucają kamieniami do wody... A ja siedzę w domu i gotuję smaczny, bardzo smaczny obiad... A potem przychodzi mój mąż, a ja mu mówię: siadaj, mówię, kochany do stołu, ja tobie, skarbie, kapuśniaczek przygotowałam!..
Mike - Starczy, Tatiano, przekonałaś mnie. Z ciebie będzie idealna żona. Rzucaj Oberwańca, wyjdź za mnie, i jedziemy mieszkać nad morzem.
Tania (podejrzliwie) - Ciągle sobie żartujesz...
Mike - Dlaczego żartuję? To prawda.
Tania - Mhm, prawda... Żanna mi za ciebie oczy wydrapie.
Mike - Nie wydrapie. Ja, jak mi się wydaje, otrzymałem dymisję.
Tania - Żanna! Co on wygaduje? No? Co on wygaduje?
Cisza.
Mike - No i widzisz. Milczenie - to znak zgody.
Żanna - Dobrze, kończcie już te gadaniny. Spać mi się chce. Idziemy, Mike.
Wchodzą Oberwaniec i Kurdol z butelką wódki i zakąską.
Oberwaniec - Nikt nie wychodzi! Świętujemy rocznicę!
Tania - Hurra! Oberwaniec wrócił! Świętujemy rocznicę! Oj, Oberwaniec, a jaką rocznicę?
Kurdol - Cholera ją wie... (nagle.) Stulecie Iljicza!
Wszyscy się śmieją.
A co?.. No... Przecież niedługo już do tego... siódmego listopada, o!
Tania - Kurdol, dopiero jest wrzesień, słyszysz?
Kurdol (wydziera się) - Niech żyje Wielka! Październikowa! Socjalistyczna! Rewolucja! Hurra!..
Mike - Kurdol, to zakrawa na przewrót.
Kurdol - Na co?
Mike - Nie na rewolucję, а na przewrót.
Kurdol - Kurde, jaka różnica?
Oberwaniec (Do Benia) - Jeszcze tu jesteś, mnichu? Za twoją kasę się pobawimy. Chcesz wódki?
Benio - Nie piję.
Oberwaniec - U nas wszyscy piją. Prawdę mówię, niedonoszeni?
Bracia aprobująco śmieją się.
A oto i Żannoczka, nasza piękność, wypije z nami szklaneczkę za dziadka Lenina. (Podchodzi do Żanny.)
Bliźniak - O kim on mówi? O jakim dziadku?
Foma - „O jakim, o jakim”, o swoim, o jakim innym?
Oberwaniec - No co, lalunia, wszystko OK. Zbieraj manatki, pojedziesz pracować jako fotomodelka do Stambułu.
Żanna - Dokąd? Dokąd?
Oberwaniec - Do Turcji, głupia. Do naftowych królewiąt.
Żanna - Do jakich to królewiąt? Ty, bydlę, obiecałeś mi Paryż.
Oberwaniec - Z Paryżem, laluniu, wyszło nieporozumienie. Oni tam potrzebują tylko dziewic.
Żanna - Na fotomodelki?
Oberwaniec - No tak. Tak chcą. Żeby... no właśnie.
Żanna - No to wybacz, czego nie ma - tego nie ma. A do swojego tureckiego burdelu możesz swoją Tatianę posłać, jak już się rozładuje. Jej już wszystko jedno. (Odstawia szklankę, odchodzi.)
Oberwaniec - Eh, dlaczego nie jestem Alanem Delonem, no nie, Mike? Wszystkim nalano? Mnichowi dajcie karniaka.
Wszyscy piją, oprócz Benia.
Co ty, Beniu, naszych wodzów nie kochasz, naszych słów nie szanujesz, naszej wódki nie pijesz, taki hardy jesteś, tak?.. A Bóg hardych nie lubi! Oj, hardych Bóg nie lubi!.. Tak więc, lepiej wypij, Beniu, po dobrej woli, sam. Po dobremu, bo jak...
Benio - Już ci powiedziałem... Nie będę pił. Koniec!
Kurdol - Oberwaniec, kurde, co on tu se komenderuje?.. Może to w ogóle, draniu, komuchem...?! No, gnido!.. Czuję w głębi, Oberwaniec, że to komuch. (Wrzeszczy) Pokaż, towarzyszu Żelazny, swoje parabellum! Pokaż, tatuśkowi Machno, swoją parabelkę!..
Oberwaniec - A jeżeli bardzo ciebie poprosimy, Beniu, no? Chcesz? Klękniemy przed tobą? (Krzyczy.) Na kolana, Kurdol!
Kurdol - Może jednak, lepiej ja... (Wrzeszczy.) Rozstrzelać pełznącą!..
Oberwaniec - Poczekaj, potem rozstrzelasz. Najpierw trzeba poprosić.
Kurdol (klęka) - Wypij, Benio... Kurde, ty w mordę...
Oberwaniec - Wszyscy prosimy mnichа, aby wypił. Wszyscy!
Tania, Foma i Bliźniak zaczynają prosić Benia, żeby wypił.
No cóż, Beniu, poprosiliśmy ciebie, żebyś nas szanował. Nie zechciałeś. Przytrzymajcie go, dzieciaki. Zrobimy mu „lejek”, no nie?
Wszyscy, radośnie pokrzykując, popierają pomysł. Kurdol wykręca ręce Benia za plecy, pozostali rzucają się mu pomagać, o mało nie przewracając go na podłogę. Oberwaniec zębami otwiera butelkę wódki próbuje wlać jej zawartość do ust opierającego się Benia. Wszyscy wesoło krzyczą: „Pij do dna! Pij do dna! Pij do dna!” Akcję nieoczekiwanie przerywa Mike - podchodzi do Oberwańca i zabiera mu butelkę.
Mike - Zakrztusi się. Zostaw.
Cisza.
Oberwaniec (z uśmieszkiem powoli okrąża Mike’а) - Miała babuleńka kozła rogatego, bardzo bodliwego…!
Mike łapie Oberwańca, rozpoczyna się bójka. Tania piszczy - Żanna staje pomiędzy bijącymi się.
Żanna (do Oberwańca) - Nie ruszaj go.
Scena druga
Ta sama piwnica. Słabo świeci żarówka. Skuleni od zimna, siedzą - Ruda Tania i dwaj bracia. Milczenie.
Bliźniak - A ja widziałem Żannę.
Foma - Kłamiesz! Gdzie?
Bliźniak - W Przejściu. Szła tam... z takim gościem.
Tania - Pewnie z Mikem.
Bliźniak - Nie, nie z Mikem... W futrze.
Tania - Ale kłamiesz. Nie ma ona żadnego futra.
Bliźniak - Była w futrze. Takim długim. Do podłogi.
Foma - Coś ci się poplątało, Bliźniaku.
Bliźniak - Nawet krzyknąłem do niej: „Żanna!” A ona obróciła się i pomachała do mnie ręką.
Foma - I to wszystko?
Bliźniak - Wszystko...
Cisza.
Tania (wzdycha) - Ta ma szczęście.
Bliźniak - Taka śliczna... W futrze.
Cisza.
Tania - A my tu z zimna zdychamy.
Cisza.
Foma - Taniu, zostawisz dziecko w szpitalu?
Tania (wzrusza ramionami) - Bokiem mi już wyszło.
Foma - Jak to „bokiem ci wyszło”? Przecież jeszcze nie urodziłaś.
Tania - Brzuszysko już mi bokiem wychodzi... i w ogóle.
Foma - No, brzuch - oczywiście...
Bliźniak - Pewnie masz bliźniaki.
Tania - Jeszcze co! Wtedy od razu się powieszę.
Foma - Na ciebie chyba już czas. O, jaki brzuch ci wyrósł.
Tania (prawie z dumą) - Będzie jeszcze większy.
Bliźniak - Strasznie.
Tania - Czego się boisz?
Bliźniak - A nuż zaczniesz rodzić?
Tania - Nie zacznę.
Bliźniak - A jeśli nagle... zaczniesz?
Tania - Oberwaniec mi wyliczył. Prawie miesiąc jeszcze został.
Foma - Oberwaniec - on się zna.
Tania (z Przechwałką) - Obiecał mi odwieźć mnie do szpitala.
Foma - Do jakiego?
Tania - Najbardziej superskiego.
Bliźniak - To dlaczego on teraz gdzieś przepadł?
Tania - No... ma sprawy. Wiele spraw, rozumiesz?
Foma - A jeśli go gliny zwinęły?
Tania - Kogo?
Foma - Oberwańca.
Tania - Myślę, że on chce wynająć mieszkanie. Dla nas. Jak Żanna.
Foma - Też porównała!
Tania - A co?
Foma - Żanna... o. Takiej to futro do ziemi podarują.
Tania - I co z tego? Pomyślałby kto! Mnie też Oberwaniec podaruje. Zarobi teraz mnóstwo kasy i wynajmie mieszkanie. Futro... też...
Bliźniak - Ukradnie?
Tania - I co z tego? Wszyscy kradną.
Bliźniak - Nie wszyscy.
Tania - A wasz Żanna, to po prostu prostytutka. Walutowa.
Cisza.
Foma - Mike mówił, że ona ich kantuje.
Tania (parska) - Mogłabym powiedzieć, kogo ona kantuje.
Bliźniak - Logo?
Tania - Przecież Mike’а, a kogo innego?!
Bliźniak - Nie, ona kocha Mike’а.
Tania - I co z tego? A może ja też kocham.
Foma - Ty kochasz Oberwańca.
Bliźniak - I Kurdola.
Tania (krzyczy przez łzy) - Koniec! Starczy! Wynoście się stąd wszyscy! Już bokiem mi wyszliście, niedorozwoje karłowate!
Foma - No, co ty? Przecież... my tylko rozmawiamy...
Tania - Nie chcę z wami rozmawiać!
Bliźniak - Nie obrażaj się, Taniu. Przecież my ciebie kochamy. Jesteś dobra.
Foma - No. Mieszkajmy zawsze razem. Tylko nie pozostaw dziecka w szpitalu. Będziemy ci oddawać wszystkie pieniądze.
Cisza.
Tania - Oberwaniec niedługo wpadnie.
Foma - Nie, nie pojawi się.
Tania - Skąd wiesz?
Foma - Wyjechali. Z Kurdolem. Na południe. Nad morze. Słyszałem.
Tania - Przyjadą.
Bliźniak - Pojechali po trawkę. Na zarobek.
Cisza.
Foma - Taniu, nie przejmuj się. Trochę tylko poczekaj, wytrzymaj jeszcze troszkę. Niedługo dorosnę i ożenię się z tobą. Nigdy nie będę dla ciebie niedobry. Będę ciebie, jak mamę, kochać.
Tania (roześmiała się) - Znalazł się jeszcze synek... mężuś... Mało mi dwóch rypałów. Aleś ty głupi, Fomka, masz kurzy móżdżek!
Foma - Dlaczego?
Tania - Was niedługo gliniarze złapią i odeślą z powrotem.
Bliźniak - A my znowu uciekniemy, prawda, Fomka?
Tania - I znowu was złapią.
Bliźniak - A my znowu uciekniemy.
Cisza.
Tania (ze złością, uparcie) - I was znów! Złapią!
Bliźniak - A my znowu!.. (Zapłakał.) Złą! Zła! Ruda Tania jest zła!
Tania (śmieje się) - Rozmazał się... A może ty też chcesz się żenić!
Bliźniak - Nie ja! Ja nie chcę! Nigdy się nie ożenię! Będę jak Benio! Pójdę do klasztoru!
Tania (wesoło) - Chodźcie, wszyscy pójdziemy do klasztoru! Ale wesoło będzie! Ruda Tania wszystkich mnichów zdeprawuje! (Śmieje się)
Bliźniak (nagle) - Za to, ty nie masz anioła!
Tania - Czego? Kogo?
Bliźniak - Nie jesteś ochrzczona. Nie masz anioła.
Cisza. Tania zamyśla się.
Tania - A ty masz?
Bliźniak - ja - tak!
Tania - Czyżbyś był ochrzczony?
Bliźniak (z duma) - Ja jestem ochrzczony!
Foma - Co ty kłamiesz! Zaraz dam ci po nosie - to przestaniesz kłamać!
Bliźniak - A nie dasz po nosie! Nie dasz! O, co ja mam! (Wyciąga mały krzyżyk na łańcuszku.)
Foma - Skąd to masz?
Bliźniak (aż zatyka się z pośpiechu) - To Benio mnie ochrzcił. Mam teraz ojca. Prawdziwego! Nazywa się chrzestnym. Beniamin. Będzie się za mnie modlił. A kiedy pójdzie do klasztoru, już na zawsze - wtedy też będzie się modlił. Teraz ja, jeśli zechcę, zawsze do niego będę mógł przyjeżdżać. On jest mi teraz jak ojciec i jak brat. Benio jeszcze powiedział, że ja teraz zawsze będę żył. A kiedy umrę, to znowu ożyję, to znaczy - zmartwychwstanę. I w ogóle, zawsze będę istniał, zawsze, zawsze… ponieważ jestem ochrzczony. jestem Bogu jak syn, a nie pierwszy lepszy żuk-gnojnik!
Tania - Ale z ciebie drań, Bliźniaku! No nie, widzisz, jaki z niego drań! Dlaczego niczego nam nie powiedziałeś? To my, znaczy się, mamy umierać, jak żuki-gnojne, a on, widzisz, sam jeden pozostanie wiecznie kwitnąć, jako syn Benia, czy też syn Boży! Eh ty, Judaszu!
Bliźniak - Dlaczego jestem Judaszem? Przecież nie wiedziałem...
Tania - Ale z ciebie bezczelny typ, Bliźniaku, a ja ci jeszcze rękawiczki podarowałam!
Bliźniak -...co wy ode mnie chcecie...
Tania - Nic od ciebie nie chcemy. Od ciebie! Prawda, Foma?
Foma - Ja… chcę.
Tania - O, widzisz? Twój brat jednak chce. Tylko dla towarzystwa, ja też bym nie odmówiła. Idź, powiedz swojemu mnichowi, że my też chcemy.
Bliźniak - Ty nie możesz.
Tania - Dlaczego?
Bliźniak - Bo jesteś grzesznicą. (Przypomina sobie słowa.) I nie znasz skruchy.
Tania (ze wzburzeniem) - To mnich ci o mnie tak nagadał?
Bliźniak - Nie. Wcale mi tego nie nagadał. Sam wiem!
Tania (wściekła) - Nie, ja ciebie dziś rzeczywiście wykończę!
Bliźniak - Nie złapiesz mnie. Masz brzuch.
Tania - Nie złapię?! No to uważaj! (Biegnie za Bliźniakiem.)
Foma - Taniu, nie wolno... tobie nie wolno... upadniesz...
Tania (niezgrabnie biegnie za Bliźniakiem) - Zaraz nauczę go myślenia... Żuk-gnojny... a jeszcze tam... (Upada.)
Foma - No właśnie, przecież mówiłem... (Podchodzi do niej.) Taniu, wstań... czemu nie?.. zraniłaś się, czy co?
Tania milcząc, przy pomocy Fomy podnosi się i nie mówiąc ani słowa, odchodzi w swój kąt, pada na łóżko i odwraca się do ściany. Foma w milczeniu wygraża Bliźniakowi pięścią. Wszyscy uspokajają się. Długa cisza.
Tania (w końcu przemawia) - Fomka!
Foma - Co?
Tania - Ile masz lat?
Foma - Jedenaście. Już niedługo. A co?
Tania (wzdycha) - Taki młodziutki jeszcze. (Cisza.) Opowiedz mi cokolwiek.
Foma - Co mam ci opowiedzieć?
Tania (żałośnie) - Bajkę.
Foma - Bajkę? Nie znam żadnej...
Tania - No jakąkolwiek, jedną. O księżniczce.
Foma - Nie, Taniu, o niczym takim nie słyszałem...
Bliźniak - A ja znam. Chcecie, to opowiem?
Milczenie.
Dawno, dawno temu żyła sobie księżniczka. Nie miała ani papy, ani mamy, ani babci, ani dziadka, ani w ogóle nikogo. Mieszkała w wielkim, ogromnym domu, gdzie mieszkało także wielu różnych książąt i księżniczek. Bardzo źle im się tam mieszkało. Służba nimi pomiatała, a kierownictwo biło po głowie, tym, co im wpadło pod rękę. W dodatku był tam jeszcze straszny, okropny potwór - Okropniak, z wąsiskami i łysiną. Wybierał sobie najpiękniejsze księżniczki i książąt, kupował im prezenty, a potem je zjadał. A kto chciał się poskarżyć, tych bardzo boleśnie karał, zamykał na noc w toalecie i w ogóle takie siniaki mógł pozostawić... Biedni książęta i księżniczki długo cierpieli, aż w końcu zdecydowali się uciec. Pobiegli do innego miasta, a tam spotkali takich samych książąt i księżniczki, którzy też najchętniej uciekliby, dokąd nogi poniosą. Ale dokąd uciekać - nikt z nich nie wiedział. Wszędzie jest tak samo. Więc zebrali się razem i mówią: “Nie mamy gdzie się podziać, będziemy żyć razem”. Najpierw było fajnie. Żyli w zgodzie. A potem niektórzy książęta zaczęli wyzywać i bić się, później wyżywali się na młodszych, tak, jak Okropniak, od którego wcześniej wszyscy zbiegli. A jedną księżniczkę pokochał zagraniczny, bardzo bogaty książę i podarował jej szubę długą do saaamej ziemi. I ona rzuciła swoich małych książąt przeniosła się do prawdziwego mieszkania, z łazienką. A druga księżniczka zachorowała, jej urósł brzuch. Ciągle rósł, rósł, najpierw był jak piłka, potem jak koszyk, później jak beczka, potem...
Tania (nie wytrzymała) - Nie kłam! Jak to, jak beczka? Ale z ciebie kłamca, Bliźniaku!
Bliźniak (obraził się) - Nie chcesz bajki, to nie będę jej opowiadał.
Tania - No dobra, wal dalej. I tak wszystko jedno. Tylko nie przesadzaj.
Bliźniak - Potem jej wyrósł wielki jak cała góra...
Tania - No nie, Foma, daj mu w łeb za te kłamstwa! No i co dalej?
Bliźniak - Pewnego pięknego ranka brzuch księżniczce pękł, z niego wysypało się mnóstwo dorosłych królów i królowych, którzy okazali się tatusiami i mamusiami naszych malutkich, biednych książąt i księżniczek. I wtedy wszyscy zaczęli się wzajemnie szukać i poznawać, obejmować i całować, zrobił się taki hałas, że przyjechała milicja i chciała znowu zabrać księżniczki i książęta do tego strasznego domu, z którego oni uciekli. Ale wtedy wszyscy królowie i królowe zakrzyczeli, zatupali nogami: “Wynocha! Nie oddamy wam naszych małych, kochanych książąt i księżniczek! Zabierzemy je do swojego królestwa! Z nami będą żyły, miód i wino piły! A wy, złe Buki - precz!” Milicjanci się wystraszyli, zadrżeli i odjechali na swoich milicyjnych budach z dyskotekami. A królowie zabrali swoje książątka do samolotów i odlecieli do swojego królestwa, tam karmili ich tylko cukierkami i ciastem z jabłkami. I bananami. Codziennie. Tak się kończą bajeczki, kto je wysłuchał ten jest grzeczny!
Cisza.
Tania - A ja?
Bliźniak - Ty?.. Przecież rozpadłaś się.
Tania - No i co?
Bliźniak - Koniec. Pękłaś i koniec.
Cisza.
Tania - Głupia, ta twoja bajka. (nagle dostrzega stojącą na progu Żannę i szeroko się uśmiecha.) Oj! Mamusiu moja! Kto tu przyszedł! Żanna!.. (rzuca się do niej.) Jak królewna!.. Popatrzcie na nią!.. Jakie futerko puszyste... daj pogłaskać... jej!.. mięciutkie takie, cieplutkie... pozwól przymierzyć, co?..
Żanna - Bierz. (Zdejmuje z siebie futro, oddaje Tani. Pod drogim futrem Żanna ciągle ma tę samą starą odzież. Dżinsy i sweter.)
Tania wrzeszczy z radości.
No, jak żyjecie?
Foma - Żyjemy. Jako tako.
Żanna - Oberwaniec jest?
Foma - Nie, on... już dawno... na południe, pewnikiem, wyjechał.
Bliźniak - Żanna, a ja ciebie widziałem.
Żanna - Ja ciebie też, Bliźniaku.
Bliźniak - Czemu tak rzadko przychodzisz?
Żanna - Sprawy... stęskniliście się?
Bliźniak - No. Sami zostaliśmy.
Żanna - Forsę macie?
Bliźniak - Mamy... czasami tylko chleb jemy.
Cisza.
Żanna - Może jednak wam byłoby lepiej... z powrotem do schroniska?
Foma i Bliźniak (razem) - No coś ty?! Nie! Nie chcemy!
Tania - Oj, Żanna, takie to twoje futerko puszyste, cieplutkie, tylko bym się w nie owinęła - od razu bym zasnęła. Kto ci je?
Żanna - Jeden przyjaciel.
Tania - Szczęśliwa!..
Żanna - Przyszłam, do was, dzieci, pożegnać się.
Foma - Wyjeżdżasz?
Żanna - Wychodzę za mąż.
Bliźniak - Za Mike’а?
Żanna - Nie.
Cisza.
Bliźniak - A za kogo?
Żanna - Ma na imię Ibrahim.
Foma (poważnie) - Kto to... Francuz?
Żanna - Nie... Etiopczyk.
Tania - Murzyn?!
Żanna - Nie całkiem.
Tania - Ale jest czarny, tak? Czarny?
Żanna - Czarny.
Bliźniak - Ale heca!..
Tania (płacze) - Do czego ty się zmuszasz!.. Biednaś ty, biedna! Do czego ty się zmuszasz!..
Żanna - Przestań. To bardzo dobry człowiek. Nie jest skąpy. Kupił mi futro. W ogóle, daje kasę.
Foma - A jak z Mikem?
Cisza.
Żanna - Nie widziałam go... od dawna.
Bliźniak - Pewnie przeżywa.
Cisza.
Tania - Nie, nie mogłabym. Już lepiej ze swoimi chłopami...
Bliźniak - Głupia jesteś. Przecież on się z nią żeni, tak, Żanna?
Żanna (wzdycha) - Żeni...
Foma - I co, teraz ty do Afryki wyjedziesz?
Żanna (z roztargnieniem) - Do Afryki?.. Tak, pewnie pojadę.
Tania (znowu biadoli) - CO za horror! Do Afryki! Przecież tam wszyscy mrą z głodu! W głowie ci zawrócił, a ja sama w telewizji widziałam: tam dzieci to same szkielety. Twój Ibrahim całkiem ciebie okłamał. Kupił za futro! A tam ciebie za milion sprzeda! Przecież ty jesteś taka bielutka, piękność. Sprzeda ciebie do haremu jakiemuś ichniejszemu królowi, i umrzesz z tęsknoty za krajem, prawda, Foma?
Żanna - A jaka różnica, gdzie się umrze.
Tania - Bliźniaku, wyjaśnij jej, jeśli jesteś takim zdolnym kłamczuchem, gdzie jest lepiej umierać. Wyjaśnij! Mnie nie starcza makówki.
Żanna - No, starczy. Zdejmuj futro, już idę. Czas na mnie.
Tania (bardzo nie chce zdejmować futra) - Żanna, kiedy już się tam rozejrzysz... Może on rzeczywiście jest normalnym facetem, kto to wie... Nie zapomnij o nas... (Oddaje futro.)
Żanna - Dobra. Mam tu list... do Mike’a. Oto on... Przekażcie, jeżeli tu zajrzy.
Tania (chowa list za pazuchę) - A jeżeli nie zajrzy?
Żanna - No... wtedy porwij. Na razie, Bracia-królicy. Nie wspominajcie mnie źle.
Tania - Bądź szczęśliwa!
Żanna wychodzi. Cisza.
Bliźniak - A ja wiem, gdzie Mike śpiewa.
Foma - Gdzie?
Bliźniak - Właściwie to w różnych miejscach. Wiecie, co on chce zrobić? Mike chce sobie za dolary kupić dowód osobisty, a potem zostać dozorcą i otrzymać pokój. Tak! Mike to ma łeb!
Tania - Znaczy się, wychodzi, że Żanna jest głupia.
Bliźniak - Jest piękna. Żal jej.
Foma - Poczekałaby trochę, Mike kupi paszport i ożeniłby się z nią.
Tania (z chytrym uśmiechem wyciąga list) - A co to ona tutaj mu napisała? No?..
Bliźniak - Nieładnie, Taniu, nie wolno...
Tania - Nie chcesz - nie słuchaj, prawda, Foma? Myślałby kto!.. (Rozrywa kopertą.) “Drogi Miku! Chciałam napisać do ciebie wiersze na pożegnanie, ale naszego rozpaczliwego życia nie da się ująć w żadne strofy. Dlatego pozostawmy Muzę w spokoju, dla bardziej szczęśliwych pokoleń, jeżeli, rzecz jasna, takie kiedykolwiek pojawią się na tej śmierdzącej trupem ziemi. Nie wiem już, czy kocham ciebie, Mike, ponieważ wydaje mi się, że gdybyś mnie naprawdę kochał, nie doszłoby między nami do tego, co się stało. Kiedy patrzę na brzuch nieszczęsnej Tatiany, chce mi się ze zwierzęcym wyciem dusić i zabijać naszych wspaniałych ojców i dziadków, którzy nas zrobili i po pijanemu wydali na ten łajdacki świat, pełen świństwa, nazywany “rosyjskie życie”. Chce mi się tylko uciekać, uciekać!... Ale, najprawdopodobniej uda nam się jedynie dobiec do przepaści, żeby w nią wpaść... Żegnaj, kochany. Twoja Żanna”. Nic nie zrozumiałam. Hej, a wy? Co tu ma do rzeczy mój brzuch? No? Też mi królewna!.. Ja bym z czarnuchem nigdy w życiu nie poszła do łóżka!
Bliźniak - Daj mi list, ja go oddam.
Tania - A co tu oddawać? Nie ma, co oddawać... Mogła, chociaż porządnie napisać, co i jak, kiedy wesele, kiedy co... Stuknięta. Masz! (Oddaje list Bliźniakowi.)
Bliźniak - Pójdę. Wiem, gdzie on śpiewa. Dają mu sporo pieniędzy, widziałem. Może przekona ją, żeby nie pojechała do tego Ibrahima. (Wychodzi.)
Foma - Poczekaj, ja z tobą!
Tania - Nie! Nie odchodź, Foma!
Foma - A co?
Tania - Niech Bliźniak idzie, ale ty zostań, boję się.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek

Re: scenariusz dla 5osób

Postprzez Krystyna Janda Wt, 07.07.2009 18:02

Foma - No, co ty, Taniu?
Tania - Co, co, skąd mogę wiedzieć? (Cisza.) Miałam sen. O mamie. Nie wiesz, co znaczy?
Foma - To... na szczęście.
Tania - Na szczęście... tyle sama wiem... Wiesz, jaką miałam mamusię?..
Foma - Dobrą, na pewno.
Tania - Skąd wiesz?.. Zarżnął ją kochanek. Oficer. Ciągle obiecywał się ożenić, a potem do niego żona przyjechała, i on w krzaki... A mamusia była już w ciąży. “Łajdaku, - powiedziała, - pójdę do twojego dowódcy, opowiem!” A on ją nożem zaciukał. Dwadzieścia osiem ciosów nożem.
Foma - A ty, co, liczyłaś?
Tania - Baran! Byłam jeszcze malutka, spałam w łóżeczku. Później mi to...
Foma - Dlaczego się nie obudziłaś, kiedy on ją dziabał?
Tania - Nie obudziłam się!.. Byli w kuchni. Zarżnął ją w kuchni.
Foma - Czym?
Tania - Czym! Jakiś ty głupi, nie wiesz, czym!
Cisza.
Foma - A ja, kiedy dorosnę, nie będę miał swoich dzieci. Zbuduję dom. Wielki. Z ogrodem. I do niego wezmę wszystkie dzieci z domu dziecka. Żeby tam mieszkały.
Tania - A moje tam weźmiesz?
Foma - I twoje.
Tania - A jeżeli ja więcej urodzę?
Foma - Wezmę.
Tania (wzdycha) - Dobry człowiek z ciebie, Foma - Benio też jest dobry. On chciał mnie do swojej babci posłać. Tylko, że sądzę, że on skłamał. Nie ma żadnej braci, no nie?
Foma - Nie wiem. W właściwie to Benio nigdy nie kłamie.
Tania - Gdyby wszyscy ludzie byli tacy, jak Benio, można byłoby żyć, no nie? Jak myślisz?
Foma - Jeżeli jak Benio, oczywiście...
Tania - A gdyby Oberwaniec był jak Benio, eh? Wyobrażasz sobie? Chа-chа-chа! Wyobrażasz sobie?!
Foma - Nie...
Cisza.
Tania - Ja też. (Cisza.) Szkoda, że masz tylko dziesięć lat.
Foma - Jedenaście. Prawie.
Tania - A może rzeczywiście na ciebie poczekać, co? Między nami różnica wieku tylko o cztery lata, wielkie mi co! U niektórych - dwadzieścia, i wszystko gra!..
Foma - Ja się zgadzam.
Tania - On się zgadza!.. A sam ma jeszcze mleko na ustach... Zimno dziś jakoś, nie? Żanny futerko takie cieplutkie... Słuchaj, po co jej futro, jeżeli ona do Afryki jedzie, no? Foma! Pobiegnij do niej, powiedz: “Ryża Tania zamarza, zimno Ryżej Tani, Ryża Tania prosi, abyś jej swoje futro podarowała “. Biegnij, Fomka, biegnij, kochaniutki, dobrze? Biegnij!..
Foma - Teraz mam do niej polecieć, czy co?
Tania - Mhm. Leć, miły, leć, jakoś niedobrze się czuję... Ojej, mamusiu moja... (Z bólem łapie się za brzuch.) Zdaje się, że zaczyna!..
Foma (wystraszony) - Co... “zaczyna”?
Tania - Mamusiu kochana... rodzę!..
Foma (drży) - Jak to rodzisz?.. Już?..
Tania - Оch, nie wiem...
Foma - Pewnie ci się wydało, Tańka...
Tania - Oj, mamusiu!.. Oj, nie wydało mi się!.. Biegnij dokądś, Foma!.. Leć!
Foma (jąkając się) - Do-dokąd mam biec?
Tania - Nie, nie wiem! Nic nie wiem! Mamusiu moja, jak boli!..
Foma - Tańka, połóż się, dobrze? Poleż trochę... Może to przejdzie...
Tania - Co Przejdzie, idioto? Ze mnie coś wycieka... О!..
Foma - Taniu, poczekaj, a ja pobiegnę, dobrze?..
Tania - Dokąd?.. Foma! Ja się boję!
Foma - Nie wiem... spytam... Co robić...
Tania - Muszę do szpitala! Rozumiesz? Do szpitala!
Foma - Mhm. Rozumiem. Taniu, zrozumiałem. Do szpitala. Dobiegnę.
Tania - Trzeba zadzwonić... Wezwać... “Pogotowie”... Telefonicznie!.. Żeby lekarz!.. Żeby przyjechał, rozumiesz?
Foma - Lecę. Już... zrozumiałem... (Wybiega.)
Tania (sama) - Oj, mamusiu moja!..
Zaciemnienie.
Pojawia się Biały Anioł.
Anioł - Nie bój się mnie.
Tania - Co? Skąd się tutaj? Kim jesteś?
Anioł - Jestem twoim Aniołem - Nie bój się.
Tania - Ale ja... Bliźniak powiedział, że nie mam ciebie.
Anioł - Bliźniak nie wie. Twoja mama ochrzciła ciebie, kiedy byłaś zupełnie malutka.
Tania - A mama... gdzie jest?
Anioł - Zobaczysz ją.
Tania - Kłamiesz!
Anioł - My nie kłamiemy. Nigdy.
Tania - Kto taki “my”?
Anioł - Anioły.
Tania - А... A dużo was jest?
Anioł - Całe niebiosa są pełne.
Tania - Świetnie! Tak, więc wy - jesteście dobrzy?
Anioł - My - tak.
Tania - A są źli?
Anioł - Niestety!
Tania - Kto taki?
Anioł - Nie mówmy o nich. Też ich zobaczysz. Później.
Tania - Kiedy? Nie chcę!
Anioł - Niestety, tego się nie da uniknąć. Masz grzechy.
Tania - Grzechy... Ale nic nie wiedziałam o grzechach...
Anioł - O to chodzi. Popełniłaś bezwiednie. To łagodzi.
Tania - Co “łagodzi”?
Anioł - Winę.
Tania - Oj, jak mi niedobrze, Aniele!
Anioł - Wiem. Pocierp. Już niedługo.
Tania - Co niedługo?
Anioł - Będziesz żyć.
Tania - Więc ja umrę?!
Anioł - Niestety!
Tania - A jeśli nie chcę?
Anioł - To nie od nas zależy.
Tania - A od kogo?
Anioł - Później. Wszystkiego się dowiesz potem.
Tania - Phi! A jak Oberwaniec? I Kurdol?
Anioł - Więcej o nich nie myśl.
Tania - A to ciekawe! Nie myśl! A ty sam nie wiesz może, gdzie są teraz?
Anioł - Wiem.
Tania - No to powiedz!
Anioł - Niedługo tu przybędą.
Tania - Kłamiesz!.. Oj, wybacz. Ale im dam popalić! Zasrańcy!
Anioł - Nie dasz. Ciebie już nie będzie.
Tania - Niby gdzie się podzieję?
Anioł - Powiedziałem ci już. Jesteś bardzo nieuważna.
Tania - Oj!.. Umrę, tak? Przy porodzie! Tak? (Głośno płacze.) Nie chcę-ę!..
Anioł - Niepotrzebnie. Dla ciebie tak lepiej.
Tania - Lepiej!.. Wiele ty rozumiesz! A może mi żal!?
Anioł - Czego?
Tania - Czego - czego!.. Tego świata... Fomki... Bliźniaka... o!
Anioł - Wszyscy umrą.
Tania - Ale przecież nie teraz, nie w tej chwili! Dlaczego teraz ja jedyna?! Gdzie ja się podzieję, bez nich! Ja i tak... nic nie rozumiem. Nie potrafię bez nich!..
Anioł - Jesteś bardzo gadatliwa. A my nie mamy już czasu. Umrzesz z upływu krwi.
Tania - A dlaczego... (chipie z rozpaczy) a dlaczego nikt mi nie pomoże?.. “Pogotowie”... no, dlaczego?..
Anioł - “Pogotowie” do ciebie nie przyjedzie, dziewczynko...
Tania - Dlaczego?!
Anioł wzdycha.
Dlaczego milczysz? Dlaczego?!
Anioł - Teraz ostatni raz krzykniesz i ja przyjmę twoją duszę. Dobrze? No, już!
Rozlega się głośny krzyk, i zapada martwa cisza.
Scena zostaje oświetlona.
Dookoła martwego ciała Ryżej Tani stoją obaj Bracia, Oberwaniec i Kurdol - długa cisza.
Oberwaniec - No, napatrzeliście się? Spływajcie teraz stąd. Żeby po was śladu tutaj nie... Jasne?
Foma - A jakże... Trzeba ją... pochować.
Oberwaniec - Pochowamy.
Foma - Gdzie ją pochowacie, Oberwaniec?
Oberwaniec - Tutaj, rzecz jasna.
Foma - Mogiłę będziecie tutaj kopać?
Oberwaniec - Mhm. Mogiłkę.
Foma - Nie macie łopaty.
Oberwaniec - Po co nam łopaty? Dokonamy kremacji.
Foma - To... co?
Oberwaniec - Kurdol, rozpal ognisko.
Foma - Po co?
Oberwaniec - Czy ja ciebie o coś proszę, Foma? Co ty się niepokoisz? Kurdol rozpali.
Foma - Co wy chcecie z nią...?..
Oberwaniec - Słuchaj, Foma - .. nie jesteś głupi. Sam rozumiesz, że wy nas nie znacie i my was nie znamy. A w ogóle... radze wam wrócić do domu dziecka. Za pasem zima. Zdechniecie jak szczury. Na dorosłe życie jesteście za młodzi.
Kurdol - Kurde, nie ma benzyny. Źle się będzie palić.
Oberwaniec - To nic. Spali się. No, pożegnajcie się z towarzyszką walki.
Cisza.
Bliźniak - Ona nas widzi.
Kurdol - Kurde, schizolu, zgłupiałeś? Już dawno ostygła.
Bliźniak - Widzi.
Kurdol - Kurde... po co straszysz...
Bliźniak - Co chcecie z nią zrobić? Wszystko widzi, wszystko Bogu opowie.
Kurdol - Oberwaniec, no - co on!.. Ja to się w ogóle umarlaków boję, niech przestanie!..
Oberwaniec (uśmiechając się) - Widzi, mówisz?
Bliźniak - Widzi.
Oberwaniec - Zaraz przestanie. Kurdol, podpalaj!
Kurdol drżącymi rękoma podpala ułożone w stosik szmaty, papiery, śmieci.
Ogień powoli się rozpala.




Akt drugi
Scena pierwsza
Kawalerka Żanny. Przypadkowe, używane meble. Zimno. Nieprzytulnie. Żanna śpiewa, akompaniując sobie na gitarze. Na stole butelka wina, szklanki, puszka konserw, chleb. W kawalerce Foma, Bliźniak i Benio-mnich.
Foma - Fajna piosenka. To Mike skomponował?
Żanna - Nie.
Foma - A kto?
Żanna - Jedna siostrzyczka.
Foma - Gdzie ona jest?
Żanna - Utonęła.
Foma - A… sama, tak?
Żanna - Mhm.
Foma - Dlaczego?
Żanna (śmieje się) - Mnichu, wyjaśnij dziecku, z jakiego powodu ludzie się topią.
Foma - Nie jestem dzieckiem.
Żanna - W takim razie nalej. I sobie, dziecko.
Foma - Nie... Moja głowa i tak...
Żanna (pije) - Bydlaki! Znowu kaloryfery nie grzeją.
Foma - Załóż futro. Gdzie twoje futro?
Żanna - Futro, Fomka, zrobiło pa-pa.
Foma - Ukradli?!
Żanna - Sprzedałam.
Foma - Po co? Takie futro...
Żanna - Nie miałam, czym za mieszkanie zapłacić.
Foma - Ty nie miałaś? A Ibrahim?
Żanna - Co Ibrahim?
Foma - No czy on nie... Przecież ty z nim... już...
Żanna - Ibrahim, Fomka, to figura nie dla nas. Jest bardzo dumny. ten Ibrahim. Oni nie żenią się z prostytutkami.
Foma - Przecież nie jesteś prostytutką.
Żanna - To tylko nasz Mike... jak ostatni głupiec, ciągle nie mógł zrozumieć... No nic, w końcu mu to wbiłam do głowy. A niech ich wszystkich diabli!.. Prawda, mnichu?.. Milczy... Pawlik Morozow.
Benio - Nie jestem Pawlikiem Morozowem.
Żanna - Będę od teraz tak ciebie nazywać. (Śmieje się.) Nalej, Foma - (do Benia.) Nie patrz tak na mnie, Pawełku, mamy dziś pominki, prawosławny, rosyjski obyczaj, gdybyś nie wiedział. Prawda, Foma?
Foma - Tańkę spalili... Spaliła się Tania..
Żanna - Dobrze, dobrze, nie Przeżywaj. Sto razy już to słyszałam.
Foma - Przyszliśmy tam następnego dnia, ale tam była milicja, więc odeszliśmy... Nie wszystko się spaliło... jedna noga...
Cisza.
Żanna - Dlaczego ty, Foma, swojej koleżance nie wezwałeś “pogotowia”?
Foma - Wzywałem...
Żanna - I co?
Foma - Wzywałem!.. (Płacze.)
Żanna - Dobrze, nie rycz, Przecież jesteś mężczyzna.
Foma - Żal mi Tańki...
Żanna - No nic, nie płacz. I tak wszyscy tam trafimy. Tam jej lepiej. Prawda, Pawełku? Dlaczego milczysz? Pytam ciebie: lepiej jej tam czy nie? Lepiej, czy nie? Odpowiadaj, popie!!
Benio - Lepiej.
Żanna (śmieje się z ulga) - Właśnie... Wiesz, chociaż popie, po co wy, zasrani mnisi, istniejecie? No, wiesz? Nie? Macie nas pocieszać. Rozumiesz?.. No to pocieszaj. Wypij, Fomka, wypij, radości ty moja, Za Ryżą Tańkę z jej niedonoszonym bachorem.
Foma - Nie chcę...
Żanna (do Bliźniaka) - Dlaczego ty milczysz, malutki, no?.. Malusi!.. (Do Fomy.) Co z nim?
Foma - Milczy.
Żanna - Widzę. Dlaczego milczysz?
Foma - On…od.. wtedy. Milczy.
Żanna - Co tak zupełnie?.. Całkiem?..
Foma - No!..
Cisza.
Żanna (melancholijnie) - Zmylibyście się stąd, tam gdzie was nie ma.
Foma - Dokąd?.. My, oprócz ciebie...
Żanna - No nie! Kim jestem dla was? Przestań tak, Foma! Sama nie wiem, gdzie jutro swoje kości położę! Nie, Foma, na mnie nie liczcie - wiesz, jak ja zarabiam pieniądze, dzisiaj żyję, a jutro - z kamieniem w Newie. Niech ten wasz zbawca dusz się o was zatroszczy. Słyszysz, Pawełku? Ty też, jak Bliźniak, zapomniałeś języka w gębie? (Cisza.) Bokiem mi wychodzicie!.. (Bierze gitarę, śpiewa.)
Foma (po chwili) - Myślę, że Bóg nas nie kocha.
Żanna - Dureń! Żadnego Boga nie ma.
Foma - Benio mówi, że jest...
Żanna - A kim jest Benio, ministrem oświaty? Czy - prezydentem? Benio taki sam dureń, jak wy...
Benio (wstaje) - Pójdę już.
Żanna - Idź, idź! Siedzisz tu w kącie jak jakiś czekista - ani wypić nie można, ani zakląć, patrzy, jak… jak… nie wiem, kto! Po co się tu przytarabaniłeś? Z mnichami nudno ci, tak, więc poszedłeś do prostytutki? Z nami należy się bawić, pić, hulać i te pe. A nie, siedzieć w kącie, jak... pomnik Komandora!
Foma - Nie wyganiaj go, Żanna. To nasz ojciec.
Żanna - Co?! Jaki znowu ojciec?
Foma - Chrzestny.
Cisza.
Żanna - Tak... Ciemnota nabiera mocy. Jak mawiali nasi niezapomniani tatusiowie.
Słychać dzwonek do drzwi. Żanna idzie otworzyć. Wpadają Oberwaniec i Kurdol.
Oberwaniec - Witaj, pięknotko! My w gości do ciebie.
Żanna - Słuchajcie, ja was wcale nie...
Oberwaniec - A my bez zaproszenia, nie jesteśmy zarozumiali, prawda, Kurdol? Zaszliśmy na papieroska. (Wchodzą do pokoju.) No-no! Pełne pudełko. I wszystkie twarze znajome! O, mnich też tu. (Żegna się krzyżem.) Słuchaj, nie zaleca się jeszcze do ciebie? Bo jeśli, to powiedz: Kurdol jego na kawałki porąbie, jak kapustę, i na kanapki. Zdaje się, że pominki obchodzicie? Niech jej ziemia lekką będzie, tej, która dopiero, co przekręciła się - Tatianie! (Milczenie.) Niegościnnie witasz gości, gospodyni. A my do ciebie z dobrą nowiną. (Stawia na stole butelkę.) Kurdol, otwórz. (Podnosi szklankę.) Za ciebie, pięknotko. Kurko ty nasza samotna, odleciał twój czarnoskóry kogucik, tam mu zresztą i droga. Mam nadzieję, że nasza kurka czarnego jajeczka nie zniesie?
Żanna - Zamknij się, co?
Oberwaniec - Jeśli ja się zamknę, od razu urodzi się milicjant. A nasze towarzystwo jednak nie ma ochoty ich rozmnażać. Żanna, mamy do ciebie sprawę.
Żanna - Poszedłbyś lepiej do... tam, dokąd szedłeś.
Oberwaniec - Właśnie do ciebie, nasza ty kochana. Kurdol, potwierdź: powiedziałem ci, Kurdol, chodźmy do naszej pięknotki zajrzeć, jak tam ona po nieudanym zamęściu, czy nie wyrywa sobie pięknych włosów, nie skacze z… które to piętro?
Żanna - Jedenaste.
Oberwaniec - Z jedenastego piętra w dół, długowłosą główką prosto na asfalt.
Żanna - Od kiedyś taki mówca?.
Oberwaniec - Nieustannie pracuję nad sobą, dziewczyno. Podwyższam swój ideowo-teoretyczny poziom, jak nam zalecał wielki dziadek.
Żanna - Dziadek dawno zdechł.
Oberwaniec - Aj, a my jego zalecenie nie wypełniliśmy. I co teraz, Kurdol, będzie?
Kurdol - Przecież wypełniliśmy, ty, co?
Oberwaniec - Mówisz, że wypełniliśmy?
Kurdol - No!..
Oberwaniec - Skoro Kurdol tak mówi... widać po tobie... Słuchaj, pięknotko, czy nie lepiej byłoby ich wszystkich wystawić za drzwi, z naszego flatu w czarną night?
Żanna - Jeszcze, co! Ty co, kupiłeś sobie to mieszkanie?
Oberwaniec - Nie, pięknotko, nie ja. Mieszkanie jest twoje... jeszcze przez osiemnaście dni, a potem...
Żanna - A co potem?
Oberwaniec - A potem my z Kurdolem się tutaj zameldujemy.
Żanna - Niby jak?!
Oberwaniec - Żanno, z powodu gospodarki rynkowej. Kto więcej zapłaci, ten jest gospodarzem. Kapujesz?
Cisza.
Żanna - Ale z ciebie drań, Oberwaniec!
Oberwaniec - Chcesz mnie obrazić? Nie da się, dzidziu.
Żanna - Przyszedłeś mi to powiedzieć?
Oberwaniec - To też.
Żanna - Drań! Ale drań! Pedzio!
Oberwaniec śmieje się.
Po co ci moje mieszkanie, bydlaku? Co, innego nie mogłeś?
Oberwaniec - Nie mogłem, Żanna, już bardzo mi twoje mieszkanko przypadło do gustu: obok metro, telefon, wc, no, jak się nie poddać? Zresztą, możemy potargować się.
Żanna - Niby o co?
Oberwaniec - No... nie chciałbym tak, przy wszystkich...
Żanna - Co ty niby się ich krępujesz? Jedna rodzinka.
Oberwaniec - Pięknotko, nie gorączkuj się. Chcę okazać swoją troskę o ciebie. Ojcowską.
Żanna - A to buc!
Oberwaniec - Jeśli, rzecz jasna, nie jesteś skończoną idiotką.
Żanna - Słuchaj, pospiesz się. Zalatuje od ciebie.
Oberwaniec - Woda toaletowa Paryż-Londyn-New York.
Żanna - I tak capem zajeżdża.
Oberwaniec - Wiesz, czego ci, ślicznotko, brakuje? Skromności. I kobiecości.
Żanna - Nie przejmuję się tym.
Oberwaniec - Niektórzy mężczyźni to lubią. Szaleją za tym.
Żanna - No obchodzi mnie to, Oberwaniec.
Oberwaniec - I źle. Jak ty, w ogóle, chcesz przeżyć swoje życie - po ludzku, czy też jak Russische schwein?
Żanna - Co ci do tego?
Oberwaniec - Dobra, starczy gadania. Mam do ciebie sprawę. To jest - ofertę handlową. Kupię dla ciebie to mieszkanko, zrobię remont, fiński sedes, meble i wszystko pozostałe, załatwiam partnerów, wyłącznie z importu, i siedemdziesiąt procentów - dla mnie. Trzydzieści - pozostaje tobie, i główka o nic ciebie nie boli. Codziennie świeżutki klient. Zgoda?
Cisza.
Żanna - A jeżeli ja ciebie poślę bardzo daleko?
Oberwaniec - Najpierw pomyśl, dziewczyno.
Żanna - Już pomyślałam.
Oberwaniec - No i jak?
Żanna - Idź tam , dokąd ci powiedziałam.
Oberwaniec (po chwili) - Dobrze. Jest inny wariant.
Żanna - Nie chcę żadnych twoich wariantów!
Oberwaniec - A ja mówię: jest inny wariant. Nie domyślasz się?
Cisza.
Żanna - Zamiast Tani, ja wam, z Kurdolem...
Oberwaniec - Bez Kurdola. Tylko ze mną.
Cisza.
Żanna (nagle zaczyna się głośno śmiać) - Co ty powiedziałeś?..
Oberwaniec - Postawię sedes z marmuru.
Żanna (śmieje się) - No nie, ty poważnie?.. Jaki baran... a to baran... nienormalny... Po co marmurowy sedes?.. Baran!.. Ja lepiej się powieszę, niż z tobą się położę!.. Przygłup!..
Cisza.
Oberwaniec - A więc tak, tak?
Żanna - No.
Oberwaniec - Jasne. Kurdol, którego dzisiaj mamy? Dziewiątego?
Kurdol - A skąd ja, kurde, no chyba...
Oberwaniec - Dziewiąty plus osiemnaście - daje nam dwadzieścia seidem. Zatem, dwudziestego siódmego kwietnia my z Kurdolem tutaj się wprowadzamy, a ty, ślicznotko, możesz zjechać prosto stąd z powrotem do piwnicy.
Żanna - Zapłacę!.. Nigdzie się nie wprowadzicie! Zapłacę!
Oberwaniec - Dziecinko, zapłaciliśmy już twojemu gospodarzowi za rok wprzód i to w zielonych. Tak wiec - c’est la vie. I good-bye jednocześnie. Kurdol, idziemy.
Żanna - Czekaj!.. Ale z ciebie bydlak!.. Jakie z ciebie bydlę!.. Łajdak!.. Podpalacz!!
Oberwaniec - Co? Powtórz, co powiedziałaś, suko?
Żanna - Nic! To, co słyszałeś!
Oberwaniec (uderza Żannę w twarz) - Jutro ciebie stad wyrzucę!
Benio (nie wytrzymuje, rzuca się do Oberwańca i łapie go) - Nie śmiej!..
Oberwaniec (jak kociak, odsuwa Benia na bok) - Jeszcze raz przyczepisz się do mnie - na ścianie rozmażę, zrozumiałeś?
Cisza.
Bliźniak (nagle wśród ciszy) - Wszystko widzi... Wszystko Bogu opowie. Wszystko widzi. Wszystko Bogu opowie.
Kurdol - A ty, co znowu?.. Kurde, co on znowu?.. Zwariował, tak? (Do Oberwańca.) Zgłupiał, czy co?..
Oberwaniec - Idziemy!
Żanna - Oberwaniec, czekaj!.. Pomyślę... Słyszysz?
Oberwaniec - Pospiesz się, ślicznotko. Do rana. Klientek do mnie cała kolejka.
Oberwaniec i Kurdol odchodzą. Długa cisza.
Żanna (ze złością) - Koniec. Spływajcie. (Cisza.) Ogłuchliście, czy co? Spływajcie, mówię!
Foma - Nie zgadzaj się, Żanna. Nie zgódź się, dobrze? On ciebie jak Tańkę... Jak Tańkę ciebie... (trzęsie się.)
Żanna - Jak różnica, kiedy zdechnąć... (Do Benia.) Co milczysz? Dlaczego cały czas milczysz? Idź do łazienki, opłucz twarz, popie!
Benio - Nie zgódź się, Żanna.
Żanna - Nie pytałam was! marudy. Mówię, spływajcie.
Foma - Dokąd pójdziemy? Nie mamy, dokąd...
Żanna (krzyczy) - A ja, co, do kieszeni was schowam, dopóki będę tutaj z cudzoziemcami...? Niech was mnich zabierze! Ja nie mam kompletnie nic! Słyszeliście, co ten podpalacz powiedział?.. Idźcie, idźcie! Rozsiedli się tutaj! Jak u teściowej w gościach!.. Umieją tylko mój chleb szamać. Spadajcie! No, do kogo mówię, Foma! Marsz z mojego domu! To mój dom! Mój! Jeszcze przez osiemnaście dni! Mój! Marsz!
Cisza.
Foma (do Bliźniaka) - Wstawaj... Idziemy... Słyszysz? No, wstawaj, już! Mówią, że trzeba wyjść!.. Pójdziemy... (Podnosi brata, popycha go do drzwi.)
Żanna - Dobrze. Niech was diabli. Materac jest w spiżarce. Słyszysz, Foma? Pościelisz tam... w kuchni. Tylko mi wszy nie zostawcie, zasrani bezdomni! Jutro rano Oberwaniec przyjdzie, i tak was stąd wyrzuci. teraz tutaj on będzie gospodarzem. (Idzie do łazienki, zamyka się, puszcza wodę.)
Foma (Do Benia) - Zdenerwowała się... Pójdę, pomyję naczynia. (Sprząta ze stołu, idzie do kuchni.)
Rozlega się dzwonek do drzwi.
(Wystraszony wygląda z kuchni.) Nie otwieraj!
Znowu dzwonek.
To Oberwaniec - nie otwieraj!
Stukanie do drzwi, głos: “Żanna, otwórz!.. Żanna!..”
(Wesoło.) Mike! (Biegnie otworzyć drzwi.) Cześć, Mike!
Mike (wchodzi, zdziwiony) - A co wy tu robicie?..
Foma - jesteśmy tutaj. Żanna nam pozwoliła. Do rana.
Mike - Jasne... A gdzie ona …?
Foma - W łazience. Pewnie się myje. Wiesz, co tu się działo!.. Oberwaniec przyszedł. Z ofertą.
Mike - Jaką “oferta”? Jaką?
Foma - Chce jej kupić mieszkanie, a ona ma za to z cudzoziemcami... no, sypiać. А kasę - jemu.
Cisza.
Mike - I co - zgodziła się?
Foma (wzrusza ramionami) - A jaki ma wybór? (Stuka do łazienki.) Żanna! Żanna! Otwórz! Zakręć wodę, Żanno!
Żanna (z łazienki, wściekle) - Czego, Foma? nawet umyć się nie dadzą, tępaki.
Foma - Żanna, Mike przyszedł, wychodź! (Cisza.) Słyszysz?
Żanna - Jeszcze, co! Jak przyszedł, tak i niech sobie idzie. (Znowu odkręca wodę.) Może ostatni raz w życiu biorę prysznic.
Foma (do Mike'a) - Dobra, rozbieraj się. Zaraz wyjdzie. Kupiłeś dowód?
Mike - Kupiłem.
Foma - Pokaż.
Mike wyciąga dokument.
Świetnie! Teraz jesteś człowiekiem z dowodem. Możesz się ożenić.
Mike - Z kim?
Foma - Zaraz wyjdzie z łazienki, oświadczysz się.
Mike - Głuptas jeszcze z ciebie, Foma. Dzieciak. Jak leci, Beniu? Kiedy do klasztoru?
Benio - Tylko im znajdę miejsce...
Z łazienki wychodzi Żanna - na niej kosztowny i elegancki wschodni szlafrok.
Foma (z zachwytem) - Ale ciuch!
Mike - Cześć, Żanna.
Żanna, nie patrząc na niego, siada na łóżku, rozczesuje włosy.
(Nie wie, co powiedzieć.) To Ibrahim ci podarował?
Żanna (ze złością rzuca w niego grzebieniem) - Po co przylazłeś tutaj? Wzywałam ciebie, czy co? No?!
Mike - Po prostu zaszedłem... Otrzymałem właśnie dowód.
Żanna - Gratuluję.
Mike - Jeśli chcesz, tobie też mogę załatwić. Potrzebna tylko fotografia.
Żanna - Nie mam ich.
Mike - To zrobisz. U nas, na rogu. Szybko robią.
Żanna - Obejdzie się. Mnie - dla mojej przyszłej działalności - nie jest potrzebny.
Cisza.
Mike - Jeśli chcesz, weźmiemy ślub i wyjedziemy.
Żanna - Dokąd?
Mike - Dokąd zechcesz. Nawet do Australii.
Żanna - Tak? Jeden już mi proponował. Do Afryki. Kolejny, pewnie do Ameryki zaproponuje. (Śmieje się.) A ja chcę tutaj zdechnąć. Tutaj! W Rosji!
Cisza.
Foma - Do Australii trzeba znać angielki.
Mike - nauczymy się.
Żanna - Nie mam zamiaru niczego się uczyć. Ani nigdzie jechać. (Cisza.) Chcę do domu.
Foma - To... dokąd?
Żanna (cicho) - Do domu.
Foma - Ale gdzie? Gdzie jest ten twój dom?
Długa cisza.
Żanna - Daleko. (Cisza.) Odejdź, Mike, chcę iść spać. Idź.
Cisza.
Mike - A jeżeli nie mogę bez ciebie?
Żanna - Tobie, Mike, inna dziewczyna teraz jest potrzebna. Z dowodem.
Foma śmieje się.
Z meldunkiem. Z mieszkaniem. Psem. Kotem...
Foma (śmieje się) - Myszka...
Żanna - Ile dałeś za ten dowód?
Mike - Co?.. Sto dolarów.
Żanna - Tylko? (Ziewa.) W takim razie ja niedługo tymi dowodami wszystkie ściany poobklejam. Oberwaniec zaproponował mi świetny interes.
Mike - To kryminalista.
Żanna - A ty?
Mike - Ja?!
Żanna - Z fałszywym dowodem chodzisz. Kryminalista.
Mike - Ja nie napadam...
Żanna - Myślałby, kto!
Mike - Chcesz, to kupię ci futro. Jeszcze lepsze, z norek. Będzie pasowało do ciebie.
Żanna - Spóźniłeś się, kochaniutki. Niczego od ciebie nie potrzebuję... Już.
Cisza.
Benio (nagle) - Maria z Egiptu po skrusze, za życie w prostytucji, przez czterdzieści lat mieszkała na pustyni. Sama.
Żanna (śmieje się) - No i masz. A żeby oczyścić się z takiego brudu, to ile trzeba? Ale ja nie jestem Marią z Egiptu. Już się nie odmyję. Tak, więc - szukaj sobie takiej z meldunkiem. Słyszysz?
Cisza.
Mike - Zabiję go!
Żanna - Kogo? (ziewa.) Spać się chce. idź już, no? Na chłopców też już czas - spać. No?..
Mike - O której on jutro przyjdzie?
Żanna - Kto? Oberwaniec?
Foma - Obiecał rano. Wiec rano przyjdzie.
Mike - No to ja na niego poczekam.
Żanna - Wiecie, co?.. Wyszło mi już to bokiem. Wszystko. Zmywajcie się stad wszyscy! Tylko mi krwawej bójki tu brakuje. Słyszysz, Mike? Tylko spróbuj! Wtedy ja ciebie już w ogóle... ze schodów spuszczę!
Mike - Albo ty teraz wszystko rzucisz i idziesz ze mną, albo...
Żanna - Albo, co?..
Mike - Albo go zabiję!
Żanna - Co ty wymyśliłeś sobie, głupku nienormalny! Jęknąć nie zdążysz, a on ciebie zaciuka! I dobrze zrobi! Nie mieszaj się w cudze sprawy! Znalazł mi się, obrońca! Prosiłam ciebie o to? Prosiłam ciebie mieszać się w moje sprawy?
Mike - Ostatni raz pytam, idziesz ze mną, czy nie?
Żanna - Nie! Nie! Nie! Lepiej na ulicę pójść! Na Dworzec Moskiewski!
Mike (zdumiony) - Żanna...
Żanna - Nienawidzę! Wszystko przez ciebie! Wszystko! Wszystko! Prędzej będę z Oberwańcem, niż z tobą, rozumiesz? Nienawidzę ciebie!
Mike - Dobrze... (Rozgląda się na boki, łapie ze stołu kuchenny nóż, wybiega.)
Żanna (za nim) - Ej! Co ty robisz? Oddaj nóż! Mike! Wracaj!.. No i głupek! Przecież on go teraz jak muchę... Głupek... (Płacze.)
Foma - Nie płacz, Żanna. Może go jednak nie zaciuka. Nie płacz...
Żanna - Wszyscy... Boże, dlaczego wy wszyscy jesteście tacy głupi!..

Scena druga
Strych. Na stercie szmat leży owinięta w kołdrę Żanna. Kawałek dalej Benio-mnich. Długie milczenie.
Benio - Śpisz?
Żanna - Nie wiem. Gdzie Foma?
Benio - Poszedł do brata. Do szpitala.
Żanna - Po co?
Benio - Najpierw nie chcieli go nigdzie przyjąć. Bez dokumentów. Potem jednak zmierzyli temperaturę, okazało się miał 40 stopni. Wtedy wzięli. Trafił się porządny lekarz dyżurny. Ale powiedział, że kiedy wydobrzeje, odeśle ich dwóch z powrotem do domu dziecka.
Cisza.
Żanna - Myślę, że umrze.
Benio - Kto?
Żanna - Bliźniak.
Benio - Dlaczego?
Żanna - Nie wiem. My wszyscy szybko umrzemy.
Benio - Dlaczego?..
Żanna - Teraz jest zbyt wielu niepotrzebnych ludzi. Nie zauważyłeś? Po co mamy wszyscy żyć?
Benio - Mówisz tak, bo ci ciężko. Żyć - trzeba.
Żanna - Po co?
Benio - Żeby przecierpieć.
Żanna - Po co?
Cisza.
Benio - Dla Boga. (Cisza.) Żeby otrzymać palmę męczeńską.
Cisza.
Żanna - A ja nie chcę... Kiedy pomyślę o nim, od razu chce mi się wymiotować... A może jestem w ciąży? Od czarniutkiego? Zawsze mi podawał tabletki... Z Mike’em nigdy nie zachodziłam w ciążę. Dlaczego tak? Teraz zostałby mi po nim synek... A tak - nic... Czarnoskórego dziecka nie chcę... Wszyscy wytykać będą go palcami... Dlaczego z Mikem nie zaszłam?.. Żadnych tabletek nie brałam. Wiesz, jak poznaliśmy się? Nad morzem... Wtedy uciekłam z domu. Przez ojczyma. Zwykła sprawa, gwałt... Rzecz jasna mamie nic nie powiedziałam... dziecko mieli... niech sobie żyją. Zostawiłam tylko kartkę, żeby nie szukali... Siadłam do pociągu i z jakimiś studentami, jadącymi na południe, dojechałam... Mike był jak książę z bajki.... mieszkaliśmy na morskim brzegu, całymi dniami leżeliśmy na piasku, a nocami przy ognisku, kochaliśmy się... Boże, po co myśmy tu przyjechali!.. Mike mówił, że Leningrad - to zwariowane miasto, że tylko tu chce żyć i umrzeć... Nie chciałam jechać, chciałam zawsze mieszkać nad morzem, tam, gdzie się spotkaliśmy i kochaliśmy. Ale powiedział, że tu też jest morze, i że zawsze będziemy się kochać... Nie wiedział, że tu, zamiast morza jest tama, a ludzie są tutaj źli i okrutni, domy - śmierdzą jak trupy, i są pełne szczurów... Nie wiedział, że spotkamy Oberwańca, który już pierwszego dnia, w zamian za nocleg, przespał się ze mną... Nic nie wiedział... Albo bał się wiedzieć, bo to byłoby nie do zniesienia, zmarłby, gdyby dowiedział się wszystkiego... Też był zbędny, nawet ze swoim, kupionym za 100 dolarów dowodem... (Wstaje.) Pójdę.
Benio - Dokąd?
Żanna - Do kostnicy.
Benio - Poczekaj.
Żanna - Wiem gdzie go zabrali.
Benio - Poczekaj, teraz nie ma sensu, za późno...
Żanna - Mam pierścionek. Dam im go, to wpuszczą. Powiem, że mąż? Przecież nie kłamię.
Benio - Poczekaj, już noc...
Żanna - Ja nie kłamię! Wszyscy słyszeliście, jak mi proponował ślub! I - do Australii!..
Benio - Nie powinnaś nigdzie chodzić! Słyszysz?
Żanna (wyrywa się) - Nie dotykaj mnie! Puść! Wypuść mnie! (Wybiega.)
Benio (krzyczy za nią) - Żanna! Poczekaj! Żanna!..
Cisza. Benio zostaje sam. Chodzi po strychu, przysłuchuje się dźwiękom nocy. Potem klęka i zaczyna się modlić. Pod koniec modlitwy niezauważalnie pojawiają się Oberwaniec i Kurdol. W milczeniu obserwują Benia.
Ojcze nasz, który jesteś w niebie...! Niech będzie wola Twoja! Boże, dokąd ona pobiegła? Wróć ją! Już przecie ciemno, może jej się coś stać, Boże! Wiem, że nas kochasz, Boże... Ale, czy nie można, Boże, uczynić wszystko tak, żeby tutaj... tak się nie męczyli i cierpieli... przecież oni jeszcze niczego nie rozumieją, powinieneś im trochę pomóc, żeby nie popadli w rozpacz, Boże, przecież nam tak źle, samym... Zdaje się, że płaczę, wybacz mi Panie, to nie za siebie... Słyszysz mnie Boże? Pomóż nam! Słyszysz mnie, Panie?
Oberwaniec (szeptem) - Sły-y-szę!..
Benio (rozgląda się) - Co?.. Kto tu?..
Oberwaniec - To ja-a-a-a! Jezus Chrystus!..
Kurdol (zwija się ze śmiechu) - Mnich przygłup!..
Benio - To ty?.. Wy?.. Czego tutaj?.. Wynoście się!
Oberwaniec - No, no! Jak mnich się wyraża!
Kurdol - Kurde, co to, twój osobisty strych, tak? Kurde, kiedyś go sprywatyzował? Kaplica... (Przedrzeźnia.) “Boże, Boże, jestem gotowy, Boże! Przyjmę męki, Panie!”...
Oberwaniec - No i wyprorokowałeś. No jak, Beniu, wycierpisz za wiarę, cara i ojczyznę, czy też zmyjesz się szybciutko, jak Judasz? Pocierpi, padalec. Po oczach widzę, że wycierpi. Gdzie ślicznotka? Ogłuchłeś. Gdzie moja baba?
Benio - Nie twoja.
Kurdol - A czyja, twoja, czy co? Słyszysz, Oberwaniec? Już nam naszą babę... Kurde, Oberwaniec, dajmy mu, za naszą babę, no! Powiedz mu?
Oberwaniec - A dzieciaki gdzie są?
Benio - Nie powiem.
Oberwaniec - Jeszcze nie zdechły?
Benio - Człowiek nie jest bydlęciem. Nie zdycha.
Oberwaniec - Popatrz, Kurdol, a nas pod stryczek chcą postawić, i za co? Przecież i mnich mówi: zdechnąć nie wolno. A więc Mike żył, żyje i będzie żył. Coś ty wujciowi milicjantowi naopowiadałeś?
Benio - Nic.
Oberwaniec - To, dlaczego na wszystkich dworcach plakaty z naszymi gębami wiszą?
Benio - Nie wiem.
Oberwaniec (nieoczekiwanie uderz Benia w splot) - Uważaj, mnichu...
Benio (powoli wstaje) - Co-o?..
Oberwaniec (uderza go) - Musisz wiedzieć: co. A ty - jak komisarz Armii czerwonej: nie wiem, nie powiem, nie chcę, nie będę...
Kurdol - Słuchaj, chodź... ukrzyżujemy go? Żeby nie donosił.
Oberwaniec - Co powiedziałeś? Ukrzyżować?.. Skąd znasz takie słowa...
Kurdol - Kurde, w cerkwi byłem! (Śmieje się.) Grzechy odkupić. Tam wisi.
Oberwaniec - Dureń. Gwoździami przybity. A skąd weźmiesz gwoździe?
Kurdol - Można przywiązać. Knebel włożyć, żeby nie darł się.
Oberwaniec - Kurdol, awansuję ciebie na sierżanta. Przedterminowo. Za ideowość.
Kurdol - Służę Radzieckiemu WNP! Szczerym sercem, wasza Ekscelencjo, towarzyszu Generale! Proszę o wydanie rozkazu rozstrzelania wroga socjalistycznej ojczyzny, tego psa!
Oberwaniec - Wypełnić!
Kurdol (Do Benia) - Ty gnido, szukaj sznura. Zaraz powiesimy ciebie.
Oberwaniec (poprawia) - Ukrzyżujemy.
Kurdol - Tak i mówię. Kurde, gdzie masz sznur?
Benio milczy.
Mówi, że nie ma.
Oberwaniec - Poszukaj. Póki, co, porozmawiam sobie z nim.
Kurdol grzebie w rzeczach na strychu w poszukiwaniu sznura.
A ty módl się, Desdemona. Wybiła twoja ostatnia godzina.
Benio - Modlę się. Jak masz na imię?
Oberwaniec - Po co ci?
Benio - Chcę się za was pomodlić.
Oberwaniec - Za nas?! Kurdol, słyszałeś? Posikać się można! Mnich chce się pomodlić za nas! Ale odjazd! (Do Kurdola.) A ty jak masz na imię?
Kurdol - Kto? Ja? A skąd, kurde, ja mogę...
Oberwaniec - Co za “kurde”? Jak masz na imię, pytam?
Kurdol (wyzywająco) - A ty sam?
Oberwaniec (uśmiechając się) - Ja?.. Ja jestem Siergiejem. Moim niebiańskim patronem jest wiesz, kto? Siergiej Radoneżski! Pewnie nawet o takim nie słyszałeś.
Kurdol - Kurde, czy on...
Oberwaniec - Przestań przeklinać, bydlaku, kiedy mówię o swoim świętym! Co ty, nawet imienia nie masz?
Kurdol - No nie, mam...
Oberwaniec - Więc?
Kurdol - Nie pamiętam...
Oberwaniec - No to sobie przypomnij.
Kurdol (wysila się) - Nie... nie mogę.
Oberwaniec - Jak ciebie nazywali w domu, bydlę?
Kurdol - gdzie?..
Oberwaniec - Mamusia! mamusia, jak do ciebie wołała?!
Kurdol (obrażony) - No, co ty, kurde... jaka jeszcze mamusia?.. nie wiem nic... żadnej mamusi...
Oberwaniec - Odejdź, Kurdol, lepiej mnie nie denerwuj...
Kurdol (odchodzi obrażony) - Co się czepiasz... kurde...
Oberwaniec (Do Benia) - Więc chcesz się za nas pomodlić? Po co tobie, sprawiedliwemu, modlitwy za takich śmierdzących łajdaków?
Benio - nie zrozumiesz.
Oberwaniec - Wyjaśnij. Łatwo łapię.
Benio - Ponieważ wam jest najgorzej.
Oberwaniec - Niby, dlaczego?
Benio - Mówiłem, że nie zrozumiesz...
Oberwaniec - Nie, poczekaj, dlaczego nam jest gorzej, niż tobie?
Benio - Ponieważ ja z Bogiem, a ty...
Oberwaniec - A ja, z kim?
Benio - Sam wiesz.
Cisza.
Oberwaniec - Nie wiem. Wyjaśnij.
Cisza.
Benio - Służysz Szatanowi...
Oberwaniec - Sobie służę. Zapamiętaj, mnichu! Sobie. Każdy człowiek służy tylko sobie.
Benio (cicho) - Sobie - to właśnie znaczy - Szatanowi.
Oberwaniec - Sam to wymyśliłeś, czy wyczytałeś w jakiejś książce?
Benio nie odpowiada.
U ciebie wszystko takie proste i jasne, jak w aptece.
Benio - Kiedyś Bóg spytał pierwszego zabójcę: Kainie, Kainie, gdzie Twój brat, Abel?..
Oberwaniec - Co odpowiedział?
Benio - Nic. Tak, jak ty, wykręcił się... “Czyż jestem stróżem brata mego?” - odrzekł. Jeszcze nie wiedział, że Bóg widzi wszystko i niczego przed nim nie da się ukryć... Ale kiedyś Bóg spyta i sprawiedliwego Abla: “Ablu, Ablu, gdzie brat twój, Kain? Dlaczego dopuściłeś, żeby został zabójcą? Dlaczego nie powstrzymałeś ręki jego? Dlaczego oddałeś swego brata diabłu?..” Nie mogę powstrzymać twojej ręki, Oberwaniec. Mogę tylko pomodlić się za błądzącego brata Siergieja... i za drugiego, którego imię zna Bóg...
Cisza.
Kurdol (przynosi linkę) - О! Znalazłem. Nadaje się?
Milczenie.
Oberwaniec - Idź do diabła.
Kurdol - Kurde... sam prosiłeś... Jak chcesz...
Oberwaniec - Poczekaj. Daj ją. Ty mnichu, nie myśl, że jesteś taki mądry. Mnie nie nabierzesz na swoje bajki. Mów, gdzie jest Żanna?
Benio - Nie wiem.
Oberwaniec - Kłamiesz!
Benio - po co ci ona?
Oberwaniec - Doniosła, suka...
Benio - To nie ona.
Oberwaniec - Ty?
Cisza.
Benio - Tak.
Oberwaniec - Wiedziałem. Przyjmiesz karę.
Benio - Przyjmę.
Oberwaniec - Stań tutaj. (Pokazuje na pionową belkę.)
Benio - Gdzie twój brat, Mike, Oberwańcu?
Oberwaniec - Sam się prosił. Rozłóż ręce. (Przywiązuje bania za ręce do poziomej belki.) na diabła on komu był potrzebny.
Kurdol (w zachwycie) - Podobnie! O rany, jak podobnie!
Benio - Dlaczego zabiłeś brata swego, Oberwańcu?
Oberwaniec - Tak trzeba było. Milcz!
Kurdol - Gębę mu! Gębę! Zatkaj, żeby nie kwiczał.
Benio - Gdzie brat twój Mike, Oberwańcu?
Kurdol (zatyka usta Benia) - W raju, kurcze pióro! U Boga, w raju, nie rozumiesz? (Chichocze.)
Oberwaniec - Żegnaj, mnichu. Zobaczymy się na tamtym świecie. Czy też - nie zobaczymy się? Wszystko jedno. (do Kurdola.) Idziemy!
Kurdol - Poczekaj, może lepiej go udusić?
Oberwaniec - Sam zdechnie. Idziemy.
Odchodzą, nagle Kurdol zatrzymuje się i wraca do Benia.
Kurdol - Przypomniałem! Słyszysz? Tobie na imię Benio, nie? Beniu, przypomniałem sobie! Zdaje się, że jestem Kola. Tak! Zapamiętaj. Na wszelki wypadek. Jeśli będziesz się modlił, jak mówiłeś. Pewnie jestem Kola. Nikołaj. Zapamiętaj!
Zaciemnienie. Wczesny ranek. Przez okienka strychu i szczeliny Przebijają się jaskrawe promienie słoneczne. Benio bezsilnie wisi na „krzyżu”. Wchodzi Żanna - widzi Benia, wydaje wystraszony okrzyk, rzuca się na pomoc.
Żanna - Boże, co oni z tobą... (rozwiązuje sznury.)
Benio, chwiejąc się na nogach, rozciera zmartwiałe ręce. Cisza.
Kiedy odeszli?
Benio - Nie wiem...
Żanna - Wrócą?
Benio - Więcej nie przyjdą. (Cisza.) Położę się. (Kładzie się na podłodze.)
Żanna - Leż. (Cisza. Sama do siebie.) Na pewno wrócą... bo oni - to nasze przeznaczenie... A czy od przeznaczenia się ucieknie?.. (Cisza.) Mogę z tobą poleżeć? (Kładzie się obok.) Przyszłam do kostnicy... tam był lekarz dyżurny i jeszcze jeden... nazywa się patologoanatom... Powiedziałam: “Puśćcie mnie do męża, mój mąż tu leży, już dwa tygodnie... a ja, zdaje się, jestem w ciąży”. A oni: “Do męża nie możemy, ale, jeśli chcesz, możemy ci zrobić aborcję, żebyś później nie biegała. Z narkozą”. Powiedziałam: “Chcę”. Dostałam zastrzyk, a co potem - nie pamiętam... Jak myślisz, czy teraz nie będzie mi się chciało wymiotować?.. (Milczenie.)
Nagle Benio kuli się i zaczyna rozpaczliwie szlochać.
Ej! Coś ty?.. Boli ciebie? No?.. Beniu! Przestań! Słyszysz? Przestań, bo zaraz mi coś w środku... pęknie.
Cisza. Benio ucicha.
Chciałam ciebie spytać. Słyszysz?
Benio - O co?
Żanna - Dlaczego ciebie z klasztoru wygnali?
Benio - Mnie nie wygnali.
Żanna - No, nie pobłogosławili.
Benio - Nie wiem. Starzec powiedział, pocierpieć trzeba. Mnich, mówił, najpierw powinien w świecie żyć. Pocierpieć.
Żanna - No i wycierpiałeś. teraz powinni ciebie przyjąć.
Benio - Nie wiem. jak starzec...
Żanna - Opowiedz mu wszystko... o nas.
Benio - Nie trzeba. On i tak. Widzi.
Żanna - Co “widzi”?
Benio - Wszystko, co tkwi w człowieku.
Żanna - Tak teraz ty pójdziesz do klasztoru?
Benio - Pójdę.
Żanna - Nie chcesz więcej z nami, wśród ludzi?
Cisza.
Benio - Dawno temu pewien mnich powiedział: “W klasztorze będzie, jak między ludźmi, a między ludźmi, jak w piekle”.
Żanna - To o nas, tak?
Benio - O nas.
Żanna - A gdzie ja się podzieję?
Cisza. Benio milczy.
(śmiejąc się.) Wszystko jasne.
Benio - Idź do pracy...
Żanna - Dobra, już zapomnij o tym.
Benio - Można żyć porządnie... Pracować... Tak, bez grzechu.
Żanna - Odpuść sobie, co tam. “Bez grzechu!..” Powiedziałam już: zapomnij o tym. Niby jak my możemy - “bez grzechu”. Coś dziwnego... nogi mnie nie słuchają. Wiesz...
Benio - Co?
Żanna - Możesz mnie ochrzcić, czy nie?
Benio - Ja?!
Żanna - Ty.
Benio - Ciebie?
Żanna - Mnie.
Cisza.
Benio - Idź do cerkwi. Tam chrzczą.
Żanna - Nie mogę do cerkwi.
Benio - Dlaczego?
Żanna - Nie dojdę.
Benio - Dlaczego?
Żanna - Moje nogi nie ruszają się.
Benio - Kłamiesz!
Żanna - Nie.
Benio - czemu cały czas kłamiesz! Przecież tutaj przyszłaś! Na nogach! Nie przyleciałaś na skrzydłach! No, odpowiedz, łajdaczko! Na skrzydłach?!
Żanna - Ale już nie chcą. Nie krzycz. (Cisza.) Jak chcesz. Umrę nieochrzczona - to będzie twój grzech.
Benio - Dlaczego niby chcesz teraz umierać?!
Żanna - Nie wiem. Tania umarła.
Benio - Tania - przy porodzie! A ty? No? Z jakiego powodu, pytam?!
Żanna - Czemu się drzesz! ja, do ciebie, jak do człowieka... Nie drzyj się! Ja i tak już duszy nie mam! Wytrzęśli ze mnie, cała moją duszę! jestem PUSTA! PUSTA! A ty się drzesz!
Cisza.
Benio - Nie wolno tak chrzcić. Nie wierzysz przecież w Boga.
Żanna - Wierzę...
Benio - Znowu kłamiesz!
Żanna - Wierzę! Dlaczego mi nie wierzysz! Wierzę! Dlaczego mi nie…!
Benio - Wie-e-erzę! W co ty wierzysz? Łajdaczka! Nierządnica babilońska! Heretyczka! W co wy wierzycie? Do cerkwi jeszcze chodzą! Chrzcić się!.. Krzyże noszą! Po co? Czy ty, chociaż rozumiesz, co to znaczy ochrzcić się? Jak powinnaś potem żyć, rozumiesz? Powinnaś być jak święta! Jak Maria z Egiptu! A ty!.. Nawet pracować nie chcesz! Żeby uczciwie! Żeby bezgrzesznie! Po co nosicie krzyże? po co?! Tacy Bogu nie są potrzebni! I wasze krzyże nie są potrzebne! Ani świece! Ani pokłony! Ani chrzty! Nic! Nic od was nie potrzebuje! Jesteście mu wstrętni! Wszyscy! Wszyscy! Wstrętni!
Cisza.
Żanna - Wiesz, czasami widzę staruchy przy dworcu... A może to nawet nie są staruchy... Siedzą, sine, pijane, szeroko rozstawiają napęczniałe nogi i nie wiadomo, dlaczego - są bez gaci...
Benio - Boże! Strasznie jest z wami żyć. Strasznie! Nie chcę!.. (Wybiega.)
Cisza.
Żanna - Chrystus, Beniu, nierządnicy odpuścił... Dziwne. Dlaczego moje nogi nie ruszają się?
Pojawia się Czarny Anioł.
(uśmiechając się.) А... to taki jesteś... piękny.
Anioł - Witaj, Żanna.
Żanna - Jak mi się nagle ciepło zrobiło... Oczy zamykają się... Chce mi się spać. Pewnie jesteś bardzo dobry. Jesteś moją mamą? Albo tatą?
Anioł - I nią i nim. Jestem - Aniołem.
Żanna - Anioł.. Kiedyś, w dzieciństwie mama tak do mnie mówiła: “aniele mój”. Głaskała po włosach, a ja chowałam twarz w jej ciepłe dłonie, i zawsze, niewiadomo, dlaczego, zawsze miałam wtedy łzy w oczach. A mama ciągle mnie głaskała po włosach i mówiła: “Co z tobą, aniele mój, dlaczego płaczesz?”
Anioł (głaszcze po włosach Żannę,, ona z zaufaniem tuli się do jego kolan) - Aniele mój, dlaczego płaczesz?
Żanna - Nie wiem... Było mi tak ciężko... a teraz wszystko się skończyło. Czuję się lekko, jakbym była na innej planecie, albo - w niebie... Wszystko zostało poza mną... Benio .. Mike... Bardzo mi ich żal...
Anioł - Nie żałuj. Wyrządzili ci tyle zła.
Żanna - Nie żałować?
Anioł - Zapomnij o nich.
Żanna - Tak, już zapominam... Jak mi z tobą dobrze, Aniele. Powiedz mi, gdzie jesteśmy? W domu?
Anioł - Jeszcze nie. Ale z pewnością z tobą tam polecimy.
Żanna - Kiedy?
Anioł - Niedługo.
Żanna - Szybciej!
Anioł - TO zależy od twojej decyzji.
Żanna - Już zdecydowałam. Tak chcę do domu! Lećmy!
Anioł - Nie. Możesz się jeszcze rozmyślić.
Żanna - Rozmyślić się?
Anioł - Możesz żałować rozstania się z życiem.
Żanna - A muszę rozstać się z życiem?
Anioł - Oczywiście. (Cisza.) Widzisz. Już się rozmyśliłaś. Żałujesz.
Żanna - Nie!.. tak... tak, masz rację!
Anioł - Mówiłem przecież: ludzie są tacy zmienni. Żegnaj!
Żanna - Poczekaj! Dokąd ty…?
Anioł - Do innych. Którzy już nie żałują. Którzy już się nie rozmyślą. Żegnaj.
Żanna - Poczekaj! Pozwól mi chwilę pomyśleć. nie mogę tak od razu.
Anioł - Dobrze. Pomyśl, ale tylko przez chwilę. Spieszę się.
Żanna - Zaraz odlecisz?
Anioł - Tak, oczywiście.
Żanna - Zostanę sama?
Anioł - Niestety.
Żanna - Zupełnie, całkowicie - sama? Na zawsze?
Anioł - Niestety.
Żanna - Znowu na tym strychu?
Anioł - Albo na dworcu. Sina, pijana, z chorymi, napęczniałymi, szeroko rozstawionymi nogami...
Żanna - Potworne! Okropne! Nie chcę! Naprawdę nie ma wyjścia?
Anioł - Podaj mi rękę. Pomogę ci wejść na dach.
Żanna (ze strachem) - A co potem?
Anioł - Polecimy. (trochę złośliwie.) Zobaczysz niebo w diamentach.
Żanna - “Niebo w diamentach...”. Gdzieś to słyszałam...
Anioł - Ludzie tworzą tyle bajek. Wydaje mi się, że tracimy czas.
Żanna - Nie...
Anioł - Podaj rękę.
Żanna - Benio.. Mówił mi, że...
Anioł - Prosiłem cię, zapomnij o nich.
Żanna - Ale on... mówił coś ważnego...
Anioł (nagląco) - Chciałaś do domu.
Żanna - Ach tak! Przypomniałam sobie! Mrowił, że to grzech. Mówił, że to grzech śmiertelny. Takiego Bóg nie wybacza. Przypomniałam sobie! Tak powiedział!
Anioł - Dlaczego wierzysz jakiemuś zdrajcy?
Żanna - Dlaczego...
Anioł - Mógł ciebie ochrzcić. Wolał jednak umyć ręce. Znam tych świętoszków. Nikt z nich szczerze nie współczuje ludziom, tak, jak my.
Żanna (ze strachem) - Kim jesteście?
Anioł - Aniołami.
Żanna - Benio mówił, że duchy ciemności czasami przyjmują wygląd aniołów światłości, boję się...
Anioł - Nudno mi już ciągnąć tę rozmowę. Żegnaj.
Żanna - Nie odchodź! Nie zostawiaj mnie samej! Nie odchodź! nie wiem... Przecież ja nic nie wiem... Aniele, jeżeli jesteś aniołem, bardzo ciebie proszę, nie oszukuj mnie! Pójdę z tobą, dokąd zechcesz, tylko nie okłamuj mnie, proszę! Zlituj się... bardzo cię proszę... taka jestem zmęczona... chcę do domu! Tak chcę do domu, aniele! Odprowadź mnie do domu. Do domu! Proszę. Do domu! Do domu!
Anioł wyciąga do niej rękę, powoli wchodzą na dach.

Epilog
letni, słoneczny dzień. Drogą idą Benio i Foma. Obaj mają węzełki na plecach, w rękach kije. Widać, że idą od dawna, i że - dobrze im tak maszerować.
Foma - Piękno!.. Nie, Beniu?!.. Zjedzmy tutaj.
Benio - Chętnie.
Rozwiązują węzełki, wyciągają chleb, cebulę. Benio żegna się, po nim, powtarzając wszystkie jego ruchy, żegna się Foma. Jedzą w milczeniu.
Foma - Jaki dziś dzień?
Benio - Postny. Środa.
Foma - U nas przecież każdy dzień postny.
Benio - Nie każdy. W niedzielę jedliśmy zupę rybną.
Foma - Rybę i w środy można. Sam mówiłeś.
Benio - Nie zawsze.
Foma - Patrz! A co to?
Benio - Cerkiew... zniszczona.
Foma - Tyle już idziemy, i ani jednej całej, nie?
Benio - Dlaczego... Była jedna... w Beriożkach.
Foma - No, rzeczywiście. Byłą. Jak okręt, nie? Tak wypływa z lasu, jak okręt. Kiedy dorosnę, wszystkie cerkwie odremontuję.
Benio - Chwalipięta z ciebie, Foma. Wiesz ile ich jest, w całej Rusi...
Foma - A mamy, co jeść jeszcze? Chleb?
Benio (uśmiecha się) - Do jedzenia to ty jesteś pierwszy.
Foma - Ja?.. no... Gdzie dziś będziemy nocować?
Benio - Gdzie Bóg da.
Foma - Dobrze by było, jak wczoraj... Fajni ci budowlańcy, nie? Tylko dlaczego tak dużo piją i bez przerwy przeklinają?. Dlaczego, Baniu?
Benio - Wróg ludzkości ich kusi.
Foma - A ciebie nie?
Benio - Też.
Foma - Jak?
Benio - Na przykład, czasami chce mi się twój język przyciąć, za gadulstwo. Masz, trzymaj.
Foma - Piernik! Skąd go masz, Beniu?
Benio - Bóg zesłał. Nie jest zeschnięty?
Foma - Nie-e. Smaczny. Weź, odłam sobie kawałek.
Benio - jedz, jedz, ja nie chcę.
Foma - Wiesz, kiedy jadłem ostatni raz taki piernik? W domu dziecka. Dawali nam jeszcze banany. I pomarańcze. Jadłeś kiedyś banany?
Benio - Nie.
Foma - A ja jadłem. Takie zielone. Smaczne.
Benio - Może chcesz wrócić?
Foma - Dokąd?.. Coś ty, Beniu! Już ci się znudziłem, tak? I chcesz mnie z powrotem odesłać?
Benio - Skąd ci to do głowy? Dokąd ja mogę ciebie odesłać? Jesteśmy z tobą, jak Bracia.
Foma - No. A jak myślisz, Beniu, przyjmą ciebie teraz?
Benio - Przyjmą.
Foma - Beniu, dlaczego teraz ciebie przyjmą?
Benio - Bo teraz, Foma, mam grzech. Będę przez to płakać i ze skruchą błagać o jego wybaczenie przez całe swoje życie. Jaki może być mnich, bez serca pełnego skruchy?
Foma - Beniu, jaki masz grzech na sumieniu? (Cisza.) Opowiedz mi o końcu świata.
Benio - Tyle razy już ci opowiadałem, Foma.
Foma - Opowiadałeś, no tak... Trzeci anioł zatrąbi…a potem, Beniu? Co potem?
Benio - I zobaczyłem ja nowe niebo…
Foma zaczyna wszystko po cichu powtarzać za Beniem, jak to robią malutkie dzieci za rodzicami.
I zobaczyłem ja nowe niebo
Foma - ...nowe niebo...
Benio - Amen.
Foma - ...amen...

Milczenie.
Foma - Beniu! Beniu... a w królestwie niebieskim będą dawać paryskie bułki? Z makiem?
Benio - Paryskie?.. Dostaniesz i paryskie...
Foma - Lubię te z makiem. Bardzo są smaczne. Do cebuli. Powiedzieć ci, co ja jeszcze lubię?
Benio - Powiedz.
Foma - parówki lubię. Kaszę gryczaną z mlekiem. I... makaron.... aha... i kurczaka!
Benio - Dobrze, wstajemy już. Zobacz, gdzie już słońce.
Foma (wstając) - Cukierki różne lubię... lizaki... gumę do żucia... oprócz tego klopsiki różne lubię... i pure... paryską z makiem... Beniu, a twoja skrucha, to…?.. Opowiedz, Beniu!..
Odchodzą.

Koniec
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja