Szanowna Pani!
Piszę tę wiadomość drżącą ręką i z drżącym sercem...
Na Tońce Babić byłem w Polonii w jej premierowym sezonie, te dziesięć (czy jakoś tak ) lat temu, szczylem jeszcze będąc, studenciakiem, co prowincji do wielkiego miasta przyjechał. Teatr fascynował mnie od małego, a to była pierwsza sztuka, jaką zobaczyłem w stolicy. Wstrząsnęła mną wówczas bardzo i przeżywałem ją długo. Do tego stopnia, że z wypiekami na twarzy przeczytałem książkę (i mam na swojej półce).
Latem zaś, już tego roku, po raz pierwszy w życiu byłem na prawdziwych wakacjach. Na Bałkanach.
Zaczęliśmy od północnej Chorwacji, by wzdłuż wybrzeża podróżować ku południowi. Potem Bośnia, Czarnogóra, Węgry...
W Mostarze, w Bośni, mieliśmy kwaterę zaraz na Starym Mieście. W samym sercu cmentarza ofiar wojennych, na którym według relacji tubylców nie było grobu innego niż z lat 1991-95. Cmentarza, który przed wojną bałkańską był parkiem, ale w pewnym momencie wojny Bośniacy nie mieli gdzie chować zabitych, więc chowali ich tam, gdzie mogli.
Opowiadała nam to nasza gospodyni, młoda kobieta, może czterdziestoletnia. Pamiętająca wojnę i front, który przebiegał niemal za oknami jej domu.
Wojnę na Bałkanach przeżywałem jako dziesięcioletnie dziecko, niewiele z niej rozumiejąc. "Gdzieś tam daleko, są jacyś bośniaccy Serbowie (tę grupę zapamiętałem jako jedyną) i jakieś oblężone Sarajewo, i Jugosławia, która rozpadła się na małe nie-Jugosławie", myślałem, operując hasłami zasłyszanymi w Wiadomościach.
A gdy tego roku wróciliśmy z naszych bałkańskich wakacji, postanowiłem na nowo zgłębić temat. Trochę poczytałem, coś obejrzałem. Coś zrozumiałem. I - żeby zrozumieć więcej, a może więcej poczuć - zapragnąłem znów zobaczyć "Ucho, gardło, nóż".
Dziś właśnie wróciłem ze spektaklu.
Jestem głęboko poruszony.
Bardzo dziękuję za Pani odwagę.
Odwagę sięgnięcia po taki tekst, zmierzenia się z jego trudną wierzchnią warstwą i zajrzenia głębiej pod wulgarną, a ostrą jak brzytwa formę.
Dziękuję za przekazane i wywołane emocje. I za wszystko co w tym spektaklu niewypowiedziane. A obecne, i tym niemym bałkańskim krzykiem przeszywające polskie warszawskie powietrze.
Od czasu, kiedy widziałem "Ucho..." po raz pierwszy, bardzo często chodzę do teatru. A jednocześnie bardzo rzadko decyduję się na owację na stojąco - do tej pory dwa razy. Dziś był ten drugi raz.
Chapeau bas!
Z poważaniem
GrajewsKi