Szanowna Pani Krystyno,
Miło mieć świadomość, że wypoczynek Pani służy... Dziękuję za kolejną dawkę optymizmu i zdrowego dystansu zaczerpniętego z Pani "Dziennika." Pani opis zmagań z komputerem przypomniał mi pewną historię, która w pewnym sensie także uświadamia jakie mogą być konsekwencje wkładania różnych przedmiotów w miejsca do tego niepowołane. Jeśli Pani pozwoli, przytoczę tą opowieść.
Kiedy chodziłam jeszcze do liceum, z ogromnym zaangażowaniem i oddaniem utrzymywałam kontakt korespondencyjny z koleżanką, z którą łączyło mnie wspólne hobby, to znaczy bezgraniczne uwielbienie do pewnego niemieckiego, niezwykle popularnego w latach 80-tych duetu... Wysyłałyśmy do siebie mnóstwo, mnóstwo listów, pisanych z wypiekami na twarzy. Z równie gorącym zaangażowaniem, jak samo pisanie angażowałam swoje serce w skuteczność doręczania korespondencji. Zależało mi na tym tak bardzo, że kiedyś przed obawą, że może list nie dojść, wrzuciłam go do skrzynki tak skutecznie, że moja ręka utknęła w skrzynce na listy, stojącej przy poczcie u mnie na osiedlu...W pobliżu oczywiście nie było nikogo, a ja stałam z utkniętą ręką w skrzynce na listy. Moje starania, by wyjąć z niej rękę spełzały na niczym. Ponieważ nie miałam innego wyjścia postanowiłam zachować zimną krew i przyjrzeć się otworowi, który mnie więził. Kiedy przyglądałam mu się uważnie, zauważyłam, że były w nim zamontowane takie małe klapki, które udało mi się odchylić drugą, wolną ręką i w ten sposób się uwolniłam. Przyznam, że od tego czasu do wszelkich otworów, zwłaszcza bliżej mi nieznanych podchodzę z wyjątkową rozwagą.
Pani Krystyno, życzę miłego czasu i łagodnego, pozbawionego traumy powrotu do pracy.
Serdecznie Panią pozdrawiam.
Ada Pasiniewicz