Droga Pani Jando!
Dziś w Gdańsku po raz dwudziesty pierwszy spędziłam z Shirley wieczór. Tak, tak dokładnie oczko. Można to różnie interpretować, łącznie z czymś tam na umyśle. Z tym, że ja na umyśle mam znów radość, że Pani jest. Jest w ogóle i jest tu w Gdańsku.
Pisze Pani w dzienniku o środowisku, o stosunku tego środowiska do Pani i do siebie samego.
Odsyła Pani do organizatorów w sprawie cen biletów, oczywiste i słuszne. Szkoda tylko, że finalnie niczego nie udało się od nich wskórać. Wychodzi na to, że lepiej pojechać do Polonii i dobrze.
Trudno nie oprzeć się myśli,
…że to wszystko nie tak,
nie tak, nie to,
a jeżeli, a jeśli - nie to,
no to o co, u diabła, nam szło?...
Tle, że w Pani przypadku smaku sztucznego miodu nie można poczuć. Dla wielu to co Pani robi jest istotne, ważne, szczere i bardzo prawdziwe. Nie ma w tym obłudy, kłamstwa tylko wielkie serce i oddanie. A cała ekonomiczno-administracyjna machina? No cóż, rządzi się swoimi prawami. Miło by było mieć, choć czasem na nią wpływ. By obcowanie z kulturą nie było wyrzeczeniem lecz oczywistym elementem życia, będącym w zasięgu przeciętnego widza.
W kolejce do szatni uśmiechnięte twarze, pochlebne opinie, zdania na temat sztuki oraz tego jak świetnie Pani wygląda. A tak na marginesie to zmieniły się stroje Shirley. A to roztopione masło, które było w rondelku i się wylało, to dowcip ze strony ekipy, czy nowy element scenografii? Trzymaliśmy kciuki, żeby się Pani nie poślizgnęła.
Do zobaczenia niebawem w stolicy.
Najserdeczniejsze pozdrowienia.
Magda