Droga Pani Krystyno!
Zagladam dzisiaj rano do Pani Dziennika, a tu na sniadanie miod na moje serce. Kocham Podlasie. Moje miasto to Bialystok, ale wychowalam sie w nadbuzanskiej wiosce. I wiem, ze nic lepszego nie moglo mnie spotkac. To miejsce – bliski kontakt z natura i serdeczni, prostolinijni ludzie – mnie uksztaltowalo, czuje sie stamtad. Na zawsze jestem z nim zwiazana grobami moich rodzicow i babci. Maz od lat na towarzyskich spotkaniach powtarza znajomym, ze wyrwal mnie z nadbuzanskich bagien i ze jestem zza Buga. Co zawsze prostuje. U nas mowilo sie na tych za Bugiem „Zabuzaki”. No to skad ja jestem? Oczywiscie ‘sprzed’.
Podczas niedawnej wizyty w Polsce odwiedzilam z corka tamte strony. Dom po rodzicach popada w ruine, od kilku lat nikt w nim nie mieszka. Na podworku obok wlasnie spotkanie trzech sasiadek pod drzewkiem, takie leniwe rozmowy o codziennych sprawach w parny dzien. Nie widzialysmy sie 9 lat, duzo wzruszenia w oczach. Bialoglowa, malutka, zwawa pani Ewa:
- Ojej, Marysia, chodz do domu, ty z drogi, pewnie glodna jestes, zaraz dam ci zupe. I mam jeszcze pierogi z jagodami w zamrazalniku, zaraz ci odgotuje... Ola, lubisz pierogi?
- Pani Ewo, dobrze pani wyglada, nic sie pani nie zmienia...
- Oj, Marysia, powiem ci, ze do osiemdziesiatki to bylo naprawde dobrze, a teraz to juz roznie...
Nadbuzanski mikroklimat, dla duszy i ciala...
I zgadzam sie z przedmowcami – wiek tu nie ma nic do rzeczy. Moja 15-letnia corka zauroczona nadbuzanskimi krajobrazami. Ale po kazdej wycieczce czy wakacjach odkrywam w aparacie dziesiatki jej zdjec z kwiatkami, trawami, listkami, motylkami, zuczkami i innymi zyjatkami. Jak to sie mowi – dla kazdego cos milego i co kto lubi.
A dla Pani wszystkiego dobrego. Pozdrawiam, M.
Ola w nadbuzanskich chaszczach.