Pani Krystyno,
chciałam tylko podrzucić wywiad, który przed chwilą znalazłam aby mogła Pani dodać go do PRASY.
Pozdrawiam serdecznie.
_____
Z KRYSTYNĄ JANDĄ rozmawia SŁAWOMIR ULRYCH
Jest Pani najlepszą i najbardziej znaną polską aktorką teatralną i filmową. Która z nagród, który z wygranych plebiscytów jest dla Pani najważniejsza/y i dlaczego?
Wszystkie te, które są wyborem publiczności. Aktor nie może żyć bez widzów i w gruncie rzeczy ta relacja jest ważniejsza niż wszystkie inne.
Czy to prawda, że nie jest Pani zadowolona z większości swoich ról?
Jestem osobą trzeźwo oceniającą właściwie wszystko. Od lat decyduję o tym, co będę grać, częściowo jestem też reżyserem całości. Patrzę na siebie bardzo surowo i nie ulegam zachwytom.
Nie zdarzają się takie momenty, kiedy jest Pani dumna ze swoich osiągnięć?
Tak, ale jest to raczej w kategoriach dziękczynienia. Ponieważ wszystkie nagrody, pochwały, aż po przychylność publiczności są dla mnie zawsze prawdziwym zaskoczeniem.
Co czuła Pani, kiedy po sukcesie "Shirley Valentine" mąż powiedział "No, Kryśka, wyparłaś Hankę Bielicką"?
Nie pamiętam, żeby coś takiego powiedział. Nigdy nie powiedział do mnie Kryśka, a premiera "Shirley Valentine" odbyła się 20 lat temu i nieustannie gram ten spektakl przy pełnych salach i nikt nigdy nie porównał tej roli do pani Pietrusińskiej ze słynnych monologów pani Bielickiej. Wspólne są tylko poczucie humoru i autoironia.
Mniej więcej 10 lat temu powiedziała Pani, że ma już dość smutnych ról w swoim życiu, że przyszedł już taki czas na role wesołe. I nie dotrzymała Pani słowa sięgając po "Wassę Żeleznową" – jeden z największych dramatów scenicznych w historii teatru?
Teatr Polonia i Och-teatr stawiają przede mną co raz to nowe wyzwania. Cztery lata temu – otwierając Polonię – postanowiłam, że wszystkie moje interesy prywatne i ambicje zawodowe podporządkowuje tej scenie. Otwierając Och-teatr sprawy stały się podwójnie skomplikowane, ale ja mam zamiar służyć dalej obu tym scenom – i jako aktorka, i reżyser. Zdecydowałam, że "Wassa" będzie najlepszym otwarciem tego nowego miejsca.
Często podejmuje Pani decyzje pod wpływem impulsu?
Coraz rzadziej.
Zdarza się, że na daną rolę zgadza się Pani pod wpływem impulsu?
Nie. I nie pamiętam, żeby tak zrobiła nawet na początku mojej kariery.
Jak to się stało, że w zeszłym roku zgodziła się Pani zagrać w filmie debiutanta? Mam na myśli "Rewers" Borysa Lankosza.
Scenariusz był świetny. Reżyser nie jest zresztą debiutantem. Widziałam jego wcześniejsze filmy dokumentalne. W rozmowie okazał się człowiekiem, który wie, co i dlaczego chce robić. Bardzo mi się to spodobało.
Ile ról może Pani teraz zagrać? I jaka była największa liczba tekstów, które Pani pamiętała w jednej chwili?
W tej chwili mam w głowie osiem ról. Ale to nie jest moje największe osiągnięcie (śmiech).
Jakim treningiem albo sposobem można zapamiętać tyle tekstów?
Jest to najczęściej zadawane mi pytanie w sklepach i na ulicy. Nie ma takiego treningu. Jest to umiejętność zawodowa, część warsztatu, którego w naturalny sposób się uczymy. Chociaż z biegiem lat jest coraz trudniej.
Czy zdarzyło się, że w czasie spektaklu zapomniała Pani swojej roli?
Wielokrotnie. Na szczęście nie wtedy, kiedy grałam rolę napisaną wierszem. Z prozą nie ma problemu, zawsze można coś wymyślić, szczególnie, jak się pamięta tytuł sztuki (śmiech).
W spektaklu "Boska" gra Pani najgorszą śpiewaczkę operową świata. Czy trudno było się nauczyć fałszować tak, jak robiła to niegdyś legendarna Florence Foster Jenkins?
Nie przyszło mi to bardzo łatwo. Myślę, że nie byłabym w stanie zaśpiewać tych arii tak, jak są one oryginalnie zapisane. Natomiast pracowałyśmy nad tym z panią Aldoną Krasucką, która przygotowywała mnie wokalnie do spektaklu, dwa miesiące. I bawiłyśmy się świetnie.
Dwa lata temu spektakl "Boska" gościł w Chicago i Toronto. Czy odczuwa Pani jakąś różnicę występując przed widzami w kraju i za granicą?
Żadnej. Publiczność jest w zasadzie wszędzie taka sama. Może występom poza naszą siedzibą towarzyszy trochę większa trema. Bardzo się cieszę, że jadę znowu do Polonii.
Czy spodziewała się Pani, że to przedstawienie będzie się cieszyć takim dużym zainteresowaniem, że ci, którzy chcą się na nie wybrać w Warszawie, muszą kupować bilety z dwu- lub nawet trzymiesięcznym wyprzedzeniem?
Nie, oczywiście nie spodziewałam się tego, pracując nad tym spektaklem. Ale od początku wiedziałam, że wybór tego tekstu jest kierowany tym, żeby sprawić publiczności przyjemność.
Osiem ról w pamięci, reżyser, producent, piosenkarka, pisarka, felietonistka, dyrektor dwóch teatrów do tego matka i babcia. Czy kolejne obowiązki sprawiają, że nie czuje Pani zmęczenia?
Jestem zmęczona na okrągło. Ale to pozytywny rodzaj zmęczenia. Natomiast coraz częściej selekcjonuję swoje obowiązki.
Jakie jest marzenie Krystyny Jandy, którego dzisiaj nie można już spełnić?
Nie mam takich marzeń. Jestem za duża. A jeśli nawet je miałam, to ich nie pamiętam (śmiech).
20 PYTAŃ DO… KRYSTYNY JANDY
Pieniądze… lubię.
Miłość… wiem, co to jest.
Śmierć… wiem, co to jest.
Boisz się… wielu rzeczy, ale głównie myszy.
Unikasz… sytuacji, w których nie mogłabym być sobą (dla aktorki to superodpowiedź).
Praca… jest bardziej interesująca niż zabawa.
Kariera… to tak przy okazji.
Najlepszy moment w karierze… "Przesłuchanie".
Czego nie chciałbyś nigdy usłyszeć… że jestem nieprawdziwa.
Twój autorytet… trzymam go resztką sił.
Twoja najlepsza cecha charakteru… wesołość.
Twoja najgorsza cecha charakteru… nieumiejętność odpuszczenia.
Ulubiony sposób spędzania wakacji… czytanie.
Ulubiona kuchnia… włoska.
Żałujesz czegoś… że czas mija.
Chciałabyś coś powtórzyć… o nie!
Przesądy… na poziomie mojej gosposi.
Używki… podziwiam tych, których to nie dotyczy.
Marzenie… wszystkie marzenia dotyczą moich dzieci.
Dzieci… jest komu przekazać idee.
http://www.dziennik.com/articles/weekend/8892