Witam Pani Krystyno.
Muszę podzielić się z Panią pewną historią, którą usłyszałam dziś przy kawie ze znajomymi.
Otóż, znajoma znajomej miała psa. Dużego. Pies któregoś dnia zakończył swój żywot. Jako że znajoma znajomej mieszkała sama w dużym mieście, nie bardzo wiedziała, co ma zrobić z ciałem. Podzwoniła więc w różne miejsca, aż w końcu jakaś firma zgodziła się "zutylizować" zwierzaka. Był tylko jeden warunek - psa należało do nich dowieźć samemu. Zatem znajoma znajomej zapakowała ciało do dużej podróżnej torby i środkami komunikacji miejskiej postanowiła udać się na miejsce. Wspomniałam już, że pies był wyrośnięty, wobec tego torba nie należała ani do najlżejszych, ani najmniejszych, a jej dźwiganie sprawiało wiele trudności znajomej znajomej. Dlatego duża była jej radość, gdy podczas wysiadania z autobusu pewien uprzejmy mężczyzna zaproponował jej pomoc. Ów człowiek zdziwił się ciężarem torby i zapytał, co też takiego się w niej znajduje. Znajoma znajomej nawet chciała powiedzieć prawdę, ale w ułamku sekundy dotarło do niej, że ten mężczyzna i tak jej nie uwierzy. Wobec tego, odparła, że w środku jest komputer. Na te słowa "pomocny człowiek"... obrócił się na pięcie i dał drapaka. Zapewne szczęśliwy, że w tak łatwy sposób udało mu się zdobyć łup.
Chciałabym zobaczyć jego minę
Pozdrawiam po raz kolejny rozbawiona tą historią (choć zwierzaka mi żal, za to faceta wcale)
- Magda