prasa końcoworoczna

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

prasa końcoworoczna

Postprzez nat Wt, 29.12.2009 23:30

Aneta Kyzioł
29 grudnia 2009

Polscy komicy, czyli kto nas rozśmiesza?

Komedianci

Pełne sale na komediach i farsach potwierdzają, że do kina i teatru chodzimy także po to, by się pośmiać. Kto i jak nas dzisiaj bawi?

W ostatnim sezonie chodziło się do teatru nie na komedię, nie na farsę, ale na show. Największym hitem okazało się grane w warszawskiej klubokawiarni Chłodna 25 one-man-show „To nie jest kraj dla wielkich ludzi” Rafała Rutkowskiego, aktora od trzynastu lat współtworzącego Teatr Montownia. Szerszej widowni znanego raczej jako tykowaty sprzedawca z wielkim nosem z reklam Castoramy. Wspólnie z dramatopisarzem i reżyserem Michałem Walczakiem zmiksowali popularne zwłaszcza w krajach anglosaskich stand-up comedy – klubowy występ artysty, otwarty na improwizacje i zakładający bliski kontakt z widownią – z osadzonym w naszej tradycji teatralnej aktorskim monodramem.

Monoshow – komik na wyciągnięcie ręki

Podczas występów Rutkowski wciela się w postaci nieudaczników i durniów, którzy nie przepuszczą żadnej okazji, żeby pokazać reszcie świata, kto tu rządzi. Jest zazdrosnym księdzem i niespełnionym aktorem. Przekomarza się z widzami, a oni to kochają. A to poprosi o podrzucenie kwestii, potrzymanie rekwizytu bądź jego pożyczenie, sprowokuje, wyzłośliwi się, ponarzeka – generalnie: kumpel, kolega, swój chłop.

Sukces debiutanckiego show zaowocował transferem gatunku z undergroundu rozrywki do jej mainstreamu. Kolejna produkcja spółki Walczak-Rutkowski „Ojciec polski” – zbiór bardziej lub mniej zabawnych skeczy na temat ojcostwa i męskości w ogóle – grana jest na dużej scenie Teatru Polonia Krystyny Jandy.

Widzowie pokochali ten typ bezpośredniego kontaktu z aktorem, spodobał się on także aktorom. Do podobnego występu szykuje się Tomasz Karolak, jeden z najpopularniejszych polskich aktorów komediowych ostatnich lat, znany z produkcji duetu Saramonowicz-Konecki i serialu „39 i pół”. W Teatrze Polonia od niedawna grana jest „Hipnoza”, show prowadzone przez Krzysztofa Maternę, w którym aktor – za każdym razem inny, jego nazwisko pozostaje dla widzów tajemnicą aż do odsłonięcia kurtyny – improwizuje na zadane przez prowadzącego tematy.

Wciąż popularne są także komediowe monodramy w wykonaniu znanych artystów. Jerzy Stuhr z monodramem według „Kontrabasisty” Patricka Süskinda kilkakrotnie objechał Polskę i Włochy. Kiedy został rektorem, reżyserem i autorytetem moralnym, pałeczkę w sztafecie rozśmieszania narodu przejął jego syn Maciej. Najpierw występując w założonym przez siebie kabarecie Po Żarcie (w wielu skeczach kpił z polskiego kina i aktorów), a potem, wcielając się w głównego bohatera komedii Olafa Lubaszenki: „Chłopaki nie płaczą” i „Dzień kojota” – niezdarnego inteligenta, którego prześladuje pech, domorosła mafia i dziekan Zajączek. Odkąd jednak został aktorem Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego, na bawienie widzów nie ma już czasu.

Wciąż za to w różnych miejscach Polski można usłyszeć Jana Peszka wygłaszającego wykład o wyobcowaniu współczesnej sztuki w „Scenariuszu dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego” Bogusława Schäffera. Od premiery w 1976 r. aktor zagrał ponad półtora tysiąca razy. Peszka goni Bronisław Wrocławski, na co dzień aktor łódzkiego Teatru Jaracza, który trylogię Erica Bogosiana w reż. Jacka Orłowskiego: „Seks, prochy i rock and roll”, „Czołem wbijając gwoździe w podłogę” i „Obudź się i poczuj smak kawy” – z całą galerią ironicznie i dowcipnie sportretowanych żałosnych, sfrustrowanych typów w wiecznej pogoni za seksem i narkotykami – zagrał już prawie tysiąc razy.

Królową kobiecego monodramu jest bez wątpienia Krystyna Janda. Na jej popisową rolę w „Shirley Valentine” Willy’ego Russella w reż. Macieja Wojtyszki od czasu premiery w 1990 r. walą kompletami kolejne pokolenia widzów. Podobnie jest z kiczowatą „Boską!” Petera Quiltera (reż. Andrzej Domalik), gdzie Janda gra niezdolną, ale kompletnie tego faktu nieprzyjmującą do wiadomości, bogatą i zdeterminowaną, by występować, śpiewaczkę operową; bilety na grany w Teatrze Polonia spektakl trzeba rezerwować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem.

To Janda zresztą pierwsza zaryzykowała włączenie do akcji widzów. W „Skoku z wysokości” Leslie Ayvasian bohaterka Jandy na pięćdziesiąte urodziny funduje sobie skok do wody, który ma zmienić jej życie: uwolnić od irracjonalnych lęków, ale też życiowego pecha. Staje więc na trampolinie i, żeby odwlec chwilę prawdy, opowiada historię swojego życia, zaś ci z widzów, którzy na fotelu znaleźli karteczkę z kwestią, mają za zadanie dopingować kobietę do skoku.

Przez całe lata Krystyna Janda była poza konkurencją, chociaż Polskę objeżdżały z występami także m.in. Dorota Stalińska i Joanna Szczepkowska. Prawdziwa konkurencja w walce o serca (i portfele) widzów wyrosła jej dopiero niedawno – to świetna aktorka komediowa Hanna Śleszyńska.
Znana widzom z fars wystawianych w Teatrze Komedia, z występów w Kabarecie Olgi Lipińskiej, podczas gal piosenki biesiadnej, w serialu „Rodzina zastępcza” czy sitcomie „Daleko od noszy” – wciela się w sympatyczne pyskate kobiety.

Obecnie Śleszyńska furorę robi w granym w prywatnym warszawskim Teatrze Bajka monodramie „Kobieta pierwotna” Sigitasa Parulskisa w reż. Arkadiusza Jakubika. Jej bohaterka przypomina masowo lubiane bohaterki książek Katarzyny Grocholi czy filmu „Lejdis” Saramonowicza i Koneckiego: inteligentna, niezależna, po przejściach, złośliwie i zabawnie punktująca wady swoich byłych, rzucająca sprośnymi dowcipami. Jak twierdzi sama aktorka: „Jest w tej sztuce coś z doświadczenia kobiet współczesnych. Mówię: Znaleźć normalnego faceta w średnim wieku to prawie to samo, co spotkać pingwina w bikini”.

Stara gwardia – komik inteligent

Coraz trudniej zobaczyć w akcji nestorów inteligenckiego humoru – aktorów, którzy współtworzyli najlepsze kabarety, od STS, przez Kabaret Starszych Panów, Kabaret Dudek czy Kabaret Olgi Lipińskiej w jego najlepszych latach. Genialna Irena Kwiatkowska z rzadka, z okazji kolejnego jubileuszu, zaśpiewa jeszcze „Sierotkę” Gałczyńskiego.

Częściej pokazuje się ze swoją legendarną vis comica Jan Kobuszewski. W Teatrze Kwadrat gra między innymi Pantalona (ubrany w pończochy i kryzę) w „Słudze dwóch panów” Goldoniego, w reżyserii Waldemara Matuszewskiego. Oraz swoje komiczne opus magnum ostatnich lat, czyli rolę Mariana Koseli, upartego rolnika, broniącego pola w centrum miasta przed zakusami inwestorów w „Dwóch morgach utrapienia” Marka Rębacza. W świetnej formie – co widać w „Alicji” Lewisa Carrolla w warszawskim Teatrze Dramatycznym – jest także Barbara Krafftówna.

Nowa gwardia – komik autoironiczny

Wojciech Pokora, Stefan Friedmann i Jerzy Bończak aktorstwo zamienili na reżyserię. Wystawiają farsy w teatrach całej Polski. Andrzej Kopiczyński, słynny czterdziestolatek, częściej pojawia się w telewizji przy okazji kolejnych powtórek serialu niż na scenie macierzystego Teatru Kwadrat. Z racji wieku nie występują już Wiesław Gołas i Wiesław Michnikowski. Tego ostatniego pamięta się choćby ze świetnej roli wujaszka Eugeniusza w „Tangu” Mrożka w reż. Macieja Englerta w warszawskim Teatrze Współczesnym.

Widzowie do dziś z rozrzewnieniem wspominają grane we Współczesnym farsy, na czele z „Czego nie widać” Frayna w reż. Macieja Englerta, z Martą Lipińską, Krzysztofem Kowalewskim, Krzysztofem Wakulińskim, Bronisławem Pawlikiem, Markiem Bargiełowskim i Ewą Gawryluk. Dziś zaś w „Udając ofiarę” braci Presniakow w reż. Macieja Englerta oglądają Stanisławę Celińską w świetnej roli Japonki po przejściach i słuchają monologu sfrustrowanego kapitana milicji w wykonaniu Andrzeja Zielińskiego.

W Teatrze Syrena rozrywkowych tradycji strzeże trójca: Zbigniew Zamachowski – Wojciech Malajkat – Piotr Polk. Bawią widzów w „Klubie hipochondryków” i w „Klubie hipochondryków 2” autorstwa Meggie W. Wrightt (pseudonim aktorki Magdaleny Wołłejko), w reż. Malajkata. Trzech współczesnych czterdziestolatków szukających światełka w smudze cienia. Strach przed starością i samotnością zagłuszają strachem przed wyimaginowanymi chorobami.

Oswajaniem lęku przed starością, tym razem w wydaniu kobiecym, zajęła się także Elżbieta Jodłowska wraz z koleżankami – gwiazdami kina i estrady: Krystyną Sienkiewicz, Igą Cembrzyńską, Grażyną Zielińską (na zmianę z Ewą Szykulską) – grają „Klimakterium... i już”. Złośliwie i ironicznie komentują uroki życia kobiety „w pewnym wieku”, a opowieść inkrustują piosenkami, np. w ich wykonaniu „Testosteron” Kayah brzmi: „Oskarżam cię, o nadciśnienie, o złe krążenie, cholesterol...”, jest też: „Hej, idę w las, przedsionek mi migoce”, a na koniec rapowany hymn klimakterium w rytmie Tuwimowej „Lokomotywy”: „Puff, jak gorąco, uff, jak gorąco”.

Broni nie złożyły także gwiazdy STS; Zofia Merle i Stanisław Tym w rozmaitych formach kabaretowych pojawiają się w telewizji, w kinie i w Teatrze Polonia (kabaretowo-teatralny show „Dżdżownice wychodzą na asfalt”).

Zaś w Teatrze Ateneum ostoją inteligenckiego poczucia humoru – zdystansowanego, pokazującego absurdy współczesnej gonitwy za młodością, opartego na (auto)ironii i grach słownych – jest kameralny spektakl słowno-muzyczny „Chlip Hop, czyli nasza mglista lap top lista”, w wykonaniu Andrzeja Poniedzielskiego, Magdy Umer i Wojciecha Borkowskiego.

Gwiazda niezbędna – komik z telewizora

Inteligenckie poczucie humoru traci na wadze. Rządzi żart kształtowany i dyktowany przez telewizję, sitcomowe gagi i takież aktorstwo. Rzadziej bywa i śmiesznie, i na poziomie.

W teatrze Capitol Anny Gornostaj oglądać można „Smak mamrota” w reż. Wojciecha Adamczyka z trójką filozofów z ławki pod sklepem pani Więcławskiej (bohaterowie „Rancza” – serialowego hitu Jedynki). W Capitolu występuje również komediowy duet. Nazywani rodzimą wersją Flipa i Flapa Artur Barciś i Cezary Żak, znani z sitcomu „Miodowe lata” i serialu „Ranczo”. Na scenie występują w komedii „Dziwna para” Neila Simona w reż. Wojciecha Adamczyka, tym razem w rolach przyjaciół antagonistów; Żak jako bon vivant i bałaganiarz, Barciś – domator i pedant terrorysta. Inaugurując działalność Capitolu, Anna Gornostaj zapowiadała sztukę z udziałem głównej aktorskiej pary z „Czterdziestolatka”: Andrzeja Kopiczyńskiego i Anny Seniuk, ale jeszcze tego planu nie zrealizowała.

Z kolei w Teatrze Bajka na żywo zobaczyć można prowadzących w TVN „Taniec z gwiazdami”. Katarzyna Skrzynecka i Piotr Gąsowski wcielają się w najróżniejsze typy ludzkie (od niegrzecznej studentki przychodzącej do wykładowcy po zaliczenie, przez zdradzane żony, zakompleksionych mężów i prawdziwych macho) w komedii „Sceny dla dorosłych, czyli sztuka kochania” Zbigniewa Książka w reż. Krzysztofa Jasińskiego.

Inne teatry dbają o obecność serialowych gwiazd w obsadach swoich spektakli. W najnowszej farsie w Teatrze Komedia – „Podwójnej rezerwacji” Cooneya i Chapmana, w reż. Tomasza Dutkiewicza – znaleźli się m.in.: Julia Kamińska („BrzydUla”), Ewa Ziętek („Złotopolscy”), Paweł Królikowski („Ranczo”, „Pitbull”), Przemysław Sadowski („Fala zbrodni”) i Piotr Zelt („13 posterunek”). Najbardziej rozrywaną gwiazdą w jest wspominana już Hanna Śleszyńska (grająca duże role m.in. w dziejącym się podczas prób do spektaklu „Pomału, a jeszcze raz” Igora Šebo w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Capitol czy rolę starzejącej się, zmanierowanej diwy operowej w „Akompaniatorze” Anny Burzyńskiej, wyreżyserowanym przez Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Syrena). Goni ją Joanna Liszowska – aktorka celebrytka. Grywa głównie tzw. baby z charakterem, pełne energii Wenus w rozmiarze XL, no i klasyczne blondynki z dowcipów. Oraz Jolanta Fraszyńska – gwiazda „Na dobre i na złe”.

Pierwszym aktorem wypromowanym (i zniszczonym) przez sitcom był chyba Cezary Pazura. Aktor, nazywany niegdyś polskim Jimem Carreyem, z powodu nadekspresji, przez całe lata grał policjanta nieudacznika Czarka z sitcomu Macieja Ślesickiego „13 posterunek”. Na fali popularności objeżdżał Polskę z występami kabaretowymi. Dziś walczy z łatką tego od wygłupów, grając role poważnych, zmęczonych życiem, zgorzkniałych policjantów w serialach sensacyjnych.

Sitcomowe aktorstwo przebija ze scenicznych ról Krzysztofa Kowalewskiego czy Pawła Wawrzeckiego, grających w sitcomie „Daleko od noszy” – polskiej parodii seriali medycznych. Skąd jednak nauczył się go programowo niewystępujący w serialach i telenowelach Michał Żebrowski – nie wiadomo. Faktem jednak jest, że na sitcomowym aktorstwie, grubą kreską rysowanych postaciach i prostackich gagach opierają się spektakle, jakie Żebrowski współtworzy z reżyserem Eugeniuszem Korinem. Wkrótce obaj otwierają własny teatr w Pałacu Kultury i Nauki. Okazji do zabawy będzie więc jeszcze więcej.

http://www.polityka.pl/kultura/aktualnoscikulturalne/1501629,2,polscy-komicy-czyli-kto-nas-rozsmiesza.read
____________________________________________________________________________________________

Janusz Wróblewski
29 grudnia 2009

"Rewers": szydercza gra z narodową pamięcią

Czarno o czerwonym

Nagrodzony Złotymi Lwami w Gdyni „Rewers” Borysa Lankosza, zamiast szkolnego rozliczenia ze stalinizmem w martyrologicznym duchu, podejmuje szyderczą grę z narodową pamięcią.

Już sam tytuł sugeruje, że jest to obraz cokolwiek zniekształcony, odwrotność wizerunku lat 50., z jakim zwykle mieliśmy do czynienia. I rzeczywiście trudno się tu dopatrzeć ujęć i sytuacji dobrze skądinąd znanych. Kiedy umiera Stalin, matka (grana przez Krystynę Jandę) i jej córka (Agata Buzek) wbiegają do ulicznej bramy, obejmują się i zamiast płakać, jak to zostało utrwalone na kronikach filmowych, krzyczą z radości, co z życzliwym zrozumieniem obserwuje zadowolony dozorca. Od samego początku świat w „Rewersie” zostaje podzielony na swoich i tych nowych – barbarzyńców, cywilizacyjnych dzikusów, co przybyli nie wiadomo skąd razem z moskiewską władzą. Ale i ten czarno-biały schemat szybko zostaje zanegowany. Amant ubek w wykonaniu Marcina Dorocińskiego jest równie przystojny i męski jak Humphrey Bogart. Budzi podziw, a kiedy wychodzi na jaw, kim jest, Janda go usprawiedliwia: może jego rodzina była szantażowana i nie miał wyjścia. A córka ze współczuciem dopowiada: gdybyśmy wygrali Powstanie, mógłby zostać mechanikiem.

W „Rewersie” nie chodzi o podkreślenie racji moralnych. Te od początku są oczywiste. W przeciwieństwie do „Matki Królów” czy choćby „Człowieka z marmuru” u Lankosza nie mówi się o stalinizmie serio. Trzypokoleniowa rodzina aptekarek reprezentowana przez babkę (Anna Polony) oraz matkę i jej córkę zachowuje się trochę jak w komiksie. Postaci są przerysowane, ich język śmieszy zamierzonym anachronizmem, relacje wyglądają groteskowo.

Ofiara z ubeka

Rodzina wywodzi się z przedwojennej polskiej inteligencji. Żadna z kobiet nie ma cienia wątpliwości, w jakiej rzeczywistości przyszło im żyć po wojnie. Mimo pogardy okazywanej komunistom muszą tolerować obcą władzę, zwyczajnie starają się dawać sobie radę. A już na pewno nie poddawać się jak poeta Wodzicki, który w czasie okupacji „stracił wszystko oprócz życia” i nie ma ochoty ani sił, by walczyć dalej. Instynkt podpowiada im, by pomimo niepewności i obaw co do przyszłości znaleźć jakieś pozytywne rozwiązanie. Więc namawiają najmłodszą z nich, redaktorkę działu poezji w wydawnictwie przypominającym Czytelnika, by znalazła odpowiedniego kandydata na męża i założyła rodzinę. Zawierane kompromisy mają na celu przetrwanie w podłych czasach – i nic więcej. Co dosadnie, ale z klasą ilustrują sceny połykania wciąż tej samej jednodolarowej monety z napisem „Liberty” przez najbardziej buntowniczo nastawioną niedoszłą pannę młodą.

Efektem przetrwania nie jest poczucie klęski ani gorzka świadomość utraty szacunku do samego siebie. Przeciwnie – duchowe zwycięstwo odniesione nad zbrodniczym systemem, którego grozy w filmie prawie się nie wyczuwa. Jedynie gdzieś w tle następują aresztowania, znikają wysoko postawieni ludzie. Scena roztapiania w chemikaliach ciała otrutego ubeka, próbującego wcześniej zmusić do współpracy pannę młodą, urasta w filmie do rangi symbolu na miarę śmierci Maćka Chełmickiego. Tylko znaczenia całkowicie się różnią. Bohater „Popiołu i diamentu” ginął na śmietniku historii, bo nie umiał się przystosować. W „Rewersie” odwrotnie – kozłem ofiarnym staje się doskonale wpasowany w nowy ustrój ubek. Jak na czarną komedię, której patronuje ironiczne spojrzenie braci Coen, przystało, jego ciało zostaje rozpuszczone w wannie przykrytej socrealistycznymi obrazami, a kości zakopane na budowie, gdzie za kilka lat stanie Pałac Kultury – widoczny znak sowieckiej dominacji nad Polską.

Bliżej Munka niż Wajdy

"Rewers” przewrotnie pokazuje to, do czego nasze kino nie było zdolne przez ponad pół wieku. Nie tylko przyznaje rację zwyczajnym ludziom, którzy nie mieli nic wspólnego z heroizmem walczącej opozycji. Dowodzi zarazem nierozłączności tych doświadczeń.

Prowadzony równolegle wątek współczesny nadaje filmowi rangę osobliwej przypowieści o podwójnym uwikłaniu w zło. Opór i zwycięstwo. Z drugiej strony szlachetne kłamstwo, które ma ukryć miłość łączącą niegdyś kobiety z diabelskimi siłami. Owoc tej miłości, dobrze ułożony młody człowiek, również zagrany przez Dorocińskiego, nie ma pojęcia, kim naprawdę był jego ojciec. Wierzy w spiżowy mit mówiący o bohaterstwie i godnej postawie jego taty. Widz samodzielnie musi rozstrzygnąć, komu właściwie oddaje on cześć, zapalając lampkę pod Pałacem Kultury. Diabłu, legendzie czy własnemu złudzeniu.

Oryginalność „Rewersu” polega także i na tym, że surrealistyczna historia weń wpisana została przedstawiona w niesłychanie lekki, nowoczesny sposób. Bliżej Munka aniżeli Wajdy. Można ją oglądać śmiejąc się z postmodernistycznej konwencji, z nieustannie prowadzonej zabawy kinem albo tylko z karykatury stalinizmu, nie dostrzegając w zasadzie drugiego dna, czyli perfidnej, bolesnej lekcji na temat tożsamości wolnej Polski. Bo czyż Lankosz wspierany wybitnym piórem Andrzeja Barta w roli scenarzysty nie mówi nam czegoś więcej? Choćby tego, że PRL nie da się tak po prostu obejść i wymazać z pamięci. Totalitaryzm został wryty w nasze geny, wirus komunizmu krąży w naszej krwi i nic go z niej nie usunie. Trzeba się z tym pogodzić i nauczyć z tym żyć.

http://www.polityka.pl/kultura/aktualnoscikulturalne/1500603,1,rewers-szydercza-gra-z-narodowa-pamiecia.read
___________________________________________________________________________________________

Czarny czwartek z Jandą
2009-12-29 kw

W lutym rozpoczną się plenerowe zdjęcia do "Czarnego czwartku" w reżyserii Antoniego Krauze. W pierwszym fabularnym filmie o gdyńskich wydarzeniach Grudnia ’70 wystąpi m. in. Krystyna Janda, Piotr Fronczewski i Wojciech Pszoniak.

Scenariusz, autorstwa Mirosława Piepka i Michała Pruskiego, wiernie odtwarza tamte tragiczne wydarzenia. Wszystko w oparciu o losy gdyńskiego stoczniowca Brunona Drywy, który 17 grudnia zginął od strzały w plecy, a także jego rodziny oraz na podstawie relacji i dokumentów.

Gdyni została wybrana jako temat filmu, gdyż po pierwsze, to w tym mieście, w którym nie doszło do żadnych rozbojów, czy aktów wandalizmu - władza ludowa dopuściła się zbrodni ludobójstwa na stoczniowcach, którzy szli rano do pracy. Gdynia była również pierwszym miejscem, w którym przedstawiciel władzy ludowej rozmawiał ze strajkującymi robotnikami.

Film reżyseruje Antoni Krauze, a muzykę tworzy Michał Lorenc. W głównych rolach zagrają: Marta Bucka-Honzatko z Krakowa oraz aktorzy scen trójmiejskich – Marta Kalmus-Jankowska i Michał Kowalski. W rolach epizodycznych wystąpią Wojciech Pszoniak - jako Władysław Gomułka, Piotr Fronczewski jako Zenon Kliszko, Krystyna Janda - jako anonimowa kobieta, Witold Dębicki, jako Mieczysław Moczar.

Premiera filmu planowana jest na jesień 2010 r. Więcej informacji na stronie internetowej filmu: www.gdynia70.pl.
___________________________________________________________________________________________

I sonda teatralna. Po zagłosowaniu pojawią się aktualne wyniki. "Ojciec..." sobie bardzo ładnie radzi!
Wybierz hit teatralny 2009, Plejada.pl
___________________________________________________________________________________________

Pani Krystyno,

dobrej Nocy Sylwestrowej i pierwszego dnia Nowego Roku. Ponoć jaki pierwszy, taka i reszta ... W każdym razie niech Nowy Rok będzie dla Pani i Pani Bliskich nie gorszy od mijającego. Pomyślny. Niech przyniesie wiele miłych chwil, godnych zapamiętania i wspominania. Postawi na Pani drodze wartościowych, szczerych, otwartych i godnych zaufania ludzi. Niech uda się Pani zrealizować choćby część planów, zamierzeń i marzeń. No i po prostu - odrobiny zwykłego, codziennego szczęścia - cokolwiek to dla Pani oznacza.
Z serca życzę.

N.
w szeregu biegniesz kilka lat,
a potem - jazda w boski sad!
Avatar użytkownika
nat
 
Posty: 3038
Dołączył(a): Cz, 22.01.2009 14:19
Lokalizacja: W-wa/Poznań

Re: prasa końcoworoczna

Postprzez Krystyna Janda Cz, 31.12.2009 07:52

I ja składam życzenia najlepsze. Ukłony. Dobrego roku 2010.
Avatar użytkownika
Krystyna Janda
Właściciel
 
Posty: 18996
Dołączył(a): So, 14.02.2004 11:52
Lokalizacja: Milanówek


Powrót do Korespondencja