Kochana Pani Krystyno,
Pani dzisiejsza rola to prawdziwe mistrzostwo! Była Pani fenomenalna, porażająca, prawdziwa do bólu, jestem zdruzgotana Pani wielkością jako artysty.
Nie waham się absolutnie użyć takich słów, bo nadal nie mogę ogarnąć myślami tego co zobaczyłam.
Obawiałam się, że nie dotrwam do końca spektaklu w jednym kawałku, że w ogóle nie dotrwam..
A o powrocie w tym stanie samochodem do domu już w ogóle nie byłoby mowy, dobrze że zarezerwowałam wcześniej hotel..
Ktoś mógłby powiedzieć, że przeżywam to tak silnie, bo temat mnie dotyczy, bo w każdej Pani roli odnajduję część siebie. Tak, ale to tylko pół prawdy..
Ileż jest tematów w sztuce, w literaturze, w muzyce, w filmie. Wszystkie one przecież traktują o życiu, zrodziły się z bólu, cierpienia, fascynacji, miłości, poszukiwań, są tylko obrazem życia każdego z nas, każdego z osobna..
Ale ilu ludzi chciałoby i potrafiło zamienić się z kimś innym na życia, doznać na własnej skórze jego uczuć, choćby na chwilę? Dużo łatwiej jest obserwować, okazując to co szumnie wielu nazywa empatią..
Jest Pani żywym dowodem na to, że w teatrze, w grze aktorskiej nie chodzi tylko o formę, interpretację treści, dobór środków wyrazu. Tu potrzeba czegoś znaczniej więcej.. Zrozumienia drugiego człowieka, umiejętności i przede wszystkim chęci postawienia się w czyjejś sytuacji, przyjęcia na siebie jego bagażu uczuć z pełną odpowiedzialnością, nawet jeśli robi się to tylko przez dwie godziny któregoś wieczoru na scenie.
Nie chcę już opisywać Pani, ile scen z dzisiejszych Szczęśliwych Dni obrazowało życie moich rodziców, właściwie w całości to był ich obraz.. Prawie w każdym zachowaniu Winnie widziałam swoją Matkę, zamkniętą przez długie lata w więzieniu własnego chorego umysłu i trwającego całe życie przy niej jak głaz Ojca..
Pod płaszczem metafory Becketta - kopca usypanego z ziemi, pogrążającego nieuchronnie Winnie,
ale też i Williego, czy też w odważnej i pięknej interpretacji Pana Cieplaka - bezsilności wobec życia pod opinającym bez litości kocem w fotelu.. wciąż była tam moja Matka i mój Ojciec.
Niezależnie czy taka wizja ma realne odniesienie do rzeczywistości, czy tylko jest przenośnią..
Uwięzieni w niekończącej się ironii życia, w szalonej miłosnej walce o przetrwanie, o zachowanie odrobiny godności i radości istnienia. Nie mogący się rozłączyć, zależni od siebie jak od powietrza, nie potrafiący istnieć oddzielnie.. Wiecznie poszukujący siebie w bezmiarze czasu i celebrujący najdrobniejsze chwile „wspólnego” życia, bez których absurdalnie nic nie miałoby dla nich większego sensu..
Po raz kolejny, z całego serca Pani dziękuję.. jestem poruszona, absolutnie porażona.. brak mi słów..
nawet te pisane dławią gardło..
Ania