Moja Ulubiona Pani Krysiu,
tak się złożyło, że w dniu najgorszego egzaminu na 1. roku filologii polskiej, egzaminu, którego zdawalność kształtuje się gdzieś koło 10%, tj. egzaminu z literatury staropolskiej, przyjeżdża Pani do Krakowa z "Dancingiem". W związku z tym wszyscy znajomi uważają mnie za wariatkę, bo podczas gdy oni błagają, by 16 czerwca nastąpił jak najpóźniej, za kilka lat najlepiej, ja - chciałabym, żeby był już, teraz, zaraz! Co prawda jest to egzamin ustny i wchodzę na samym końcu, także będę musiała albo się teleportować, albo posiąść zdolność bilokacji, żeby zdążyć do Opery Krakowskiej, ale co tam - dokonam cudów, żeby Panią zobaczyć!
Zresztą, jestem przekonana, że przed "Dancingiem" będę tak szczęśliwa i tak naładowana pozytywną energią, iż uda mi się uczynić niemożliwe możliwym - to znaczy zdać ten egzamin... Ponadto lepszego pocieszenia albo lepszej nagrody, niż spektakl z Pani udziałem, wyobrazić sobie niepodobna.
Dziękuję za Pani nakaz w poprzednim liście: Niech się Pani uczy - przydał się i poskutkował, bo psychologia zdana pięknie!
PS. Ubawiła mnie Pani odpowiedź na mój ostatni list: A tekst pana Poniedzielskiego czytałam ze zdumieniem i uśmiechem. Bo moja lufa to wieczne telefony - Andrzej? - Już, już , już.... Wyobraziłam to sobie, Państwa ton i barwę głosu, Pani stanowczość i niespieszność Pana Andrzeja... Uroczy obrazek!
Pozdrawiam Panią bardzo radośnie, mimo, że sesyjnie
Nadia